Halil przenosi Zeynep przez próg pokoju.

„Wichrowe Wzgórze” – Odcinek 226: Streszczenie

Noc rozpościera swoje skrzydła nad Wichrowym Wzgórzem. Z ciemnego płaszcza, którym otuliła świat, przebijają dziesiątki migoczących gwiazd — niczym klejnoty, którymi Halil ozdobił samotne drzewo na szczycie, tworząc bajeczną, niemal nierzeczywistą scenerię. W tej ciszy on obejmuje Zeynep, stanowczo przyciągając ją bliżej pnia.

— Puść mnie, brutalu! — wykrzykuje Zeynep, jej gniew i bunt kontrastują z romantyczną dekoracją, z miękkim światłem gwiazd i drżących światełek.

— Nie puszczę cię! — odpowiada bez wahania. Jego głos jest pewny, choć w środku aż drży. — Wszystko, przez co przeszliśmy, było prawdziwe. Prawdziwe jak powietrze, którym oddychasz, jak to drzewo, o które się opierasz. Słyszysz mnie?

— Puść mnie, odchodzę! — Zeynep szarpie się, a on trzyma ją jeszcze mocniej, jakby w obawie, że straci ją na zawsze.

— Najpierw wysłuchaj. Potem, jeśli nadal będziesz chciała — odejdź. Mówisz, że mam wiele warstw. Że za każdą kryje się ktoś inny. Ale to nieprawda. Widzisz… kiedy ktoś jest raniony tak jak ja, każda kolejna rana zostawia bliznę. I uczysz się… cofać. Chowasz się coraz głębiej, aż w końcu nikt nie potrafi cię już znaleźć.

Jego głos łagodnieje, lecz każdy jego wyraz trafia w jej serce jak grot.

— Aż pewnego dnia pojawia się ktoś… ktoś, kto sprawia, że chcesz wyjść z tego mroku. Chcesz, żeby spojrzała na ciebie tak, jak nikt dotąd. Ale to nie jest łatwe. Bo tutaj… — uderza się pięścią w pierś, po lewej stronie — jest mur. Kamienny mur, którego nikt nie potrafił skruszyć. Nikt… poza tobą, Zeynep. Ty go zburzyłaś. Teraz moje serce stoi przed tobą nagie. Ja stoję przed tobą. Daj nam jeszcze jedną szansę.

— Nie ma już nas — rzuca chłodno, jej głos brzmi jak lód. Jakby ani jedno słowo z jego wyznania jej nie poruszyło.

— Zeynep… pozwól mi to naprawić. Oddam ci wszystko, co zabrałem. Wszystko, co utraciłaś przeze mnie.

W myślach jej odpowiedź jest cichym krzykiem: To niemożliwe. Rany, które zadałeś, nigdy się nie zagoją. Tak bardzo chciałabym żyć tak, jak sobie to wyobrażałeś… Ale nie potrafię. Nie potrafię…

— Zabierz ręce! — odpycha go w końcu, odwraca się gwałtownie i robi kilka kroków przed siebie.

Wtedy jego głos ją zatrzymuje:
— Życie jest zbyt krótkie na nienawiść. A miłość… jest największą prawdą. Czy te słowa brzmią znajomo? Sama mi to powiedziałaś, Zeynep. Nawet jeśli wybaczenie boli… zawsze znajdziesz sposób, by przytulić osobę, którą kochasz. Pamiętasz? To twoje słowa.

Dziewczyna zaciska powieki, jakby chciała zagłuszyć łomot serca. Po jej policzku spływa samotna łza. Nie odwracając się, odpowiada cicho:
— Tamtej Zeynep już nie ma. Umarła w chwili, gdy ukochana osoba przebiła jej duszę.

Odwraca głowę i posyła mu ostatnie spojrzenie — mocne, pełne bólu i dumy.
— Okazuje się… że ja również należę do tych, którzy nie potrafią wybaczać.

Odchodzi, zostawiając za sobą blask gwiazd, które — jakby podzielając jego rozpacz — gasną jedna po drugiej, kryjąc Wichrowe Wzgórze w smutnej, cichej ciemności.

***

Wieczór nad oficyną pachniał kawą i obietnicą czegoś nowego. Merve i jej mama siedziały na starej, drewnianej ławce przed domem, popijając gorący napój z małych filiżanek. Wzrok dziewczyny był utkwiony w ekran telefonu, a na jej twarzy malowało się rosnące podekscytowanie.

— Mamo, spójrz na tę toaletkę! — zawołała, niemal nie kryjąc zachwytu.

Tulay zerknęła na wyświetlacz i natychmiast zmarszczyła brwi. Obok zdjęcia eleganckiej, nowoczesnej toaletki widniała cena: 50 000 lir.

— Czy to nie trochę za drogie? — zapytała ostrożnie, ważąc słowa.

Merve prychnęła lekceważąco, nawet nie podnosząc wzroku.
— Jakie drogie? Przecież teraz, kiedy moja siostra jest żoną Halila Firata, na pewno nie będziemy miały problemów z pieniędzmi. Sam nas zaprosił do rezydencji. Niech zapłaci za wszystko, czego potrzebujemy.

Tulay wyprostowała się i podniosła palec w geście przestrogi. Jej głos stał się chłodny, zdecydowany:
— Merve, pamiętaj, że jesteś z rodziny Aslanlı. My nie wyciągamy ręki jak żebracy. Wszystko, co robimy, musi wyglądać tak, jakbyśmy wcale tego nie potrzebowały. Jakby nic nie mogło nas poruszyć. Rozumiesz?

Merve westchnęła cicho, jakby już zmęczona tymi lekcjami dumy.
— Dobrze, mamo… Nie będę podważać naszej godności. Powiem, że tej toaletki nawet nie chcę.

Na moment odłożyła telefon i spojrzała matce prosto w oczy. W jej głosie zabrzmiała nutka zaniepokojenia:
— Ale… co się stało? Masz łzy w oczach.

Tulay wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się lekko, z tym błogim spokojem, którego jej córka nie potrafiła jeszcze pojąć.
— W końcu wszystko się układa, Merve — szepnęła. — Wracamy tam, gdzie nasze miejsce. Do naszej rezydencji.

Zamyśliła się na chwilę, jakby przeniosła się w czasie. Jej głos zadrżał od wspomnień:
— Zakochałam się w tym domu, kiedy tylko przekroczyłam jego próg… W dniu mojego ślubu z twoim ojcem. Każdy dzień spędzony w tych majestatycznych murach dawał mi poczucie spełnienia. Zrozumiałam wtedy, jak wielkie mam szczęście.

Merve zmrużyła oczy i uśmiechnęła się kąśliwie:
— Zabrzmiało to tak, jakbyś zakochała się w rezydencji, a nie w tacie.

Tulay spojrzała na nią z lekkim wyrzutem, lecz bez gniewu. Jej głos stał się twardszy, pełen dumy:
— Bo to nie jest zwykły dom, Merve. To symbol tego, kim jesteśmy. To dowód, że należymy do rodziny Aslanlı. A los wreszcie się do nas uśmiechnął. Zeynep weszła do tego domu jako panna młoda… a teraz to my rozegramy swoje karty. Tym razem właściwie.

Na jej twarzy pojawił się cień triumfu, a oczy błyszczały dziwnym, niepokojącym blaskiem, kiedy wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo nad farmą.

***

Po powrocie do rezydencji Halil i Zeynep wchodzą do środka, trzymając się za ręce — jakby na przekór wszystkim spojrzeniom domowników, które śledzą każdy ich krok. Bez słowa kierują się schodami na górę, gdzie czeka na nich sypialnia przygotowana przez Gulhan, w dawnym pokoju Songül.

Gdy już niemal docierają na piętro, z ciemności wyłania się Zumrut, niosąc w ramionach starannie owinięty pakunek, wielkości dużej poduszki.

— Babciu, dlaczego jeszcze nie śpisz? — pyta Zeynep cicho, z odrobiną zdziwienia.

— Jak miałabym zmrużyć oko? — odpowiada staruszka łagodnie, a jej zmęczone oczy błyszczą dumą i wzruszeniem. — Czekałam na wasz powrót, żeby zgodnie z tradycją przekazać posag pannie młodej i panu młodemu.

— Nie powinnaś była się tak trudzić — szepcze Zeynep, jakby zakłopotana.

— Ach, moja wnuczko… — Zumrut uśmiecha się szeroko i pokręca głową. — Czy to możliwe, żebym się nie trudziła? Dożyłam tego wieku właśnie dla tej chwili. Dziękuję Bogu, że pozwolił mi doczekać twojej radości. A że wyszłaś za mąż w takim pośpiechu… od teraz będziemy już robić wszystko tak, jak nakazuje tradycja.

Jej spojrzenie spoczywa na Halilu, a głos staje się stanowczy:
— Na przykład… pierwsze wejście do waszego pokoju jest bardzo ważne. Panie młody… weź moją niebieskooką córkę w ramiona.

— Co?! — Zeynep otwiera szeroko oczy, zaskoczona.

Zumrut patrzy na nią z dobrodusznym uśmiechem, jakby tłumacząc dziecku oczywistość.
— Kochanie… to tradycja. Dzisiejsza noc jest waszą pierwszą w tym domu. To, jak zaczniecie, wyznaczy waszą przyszłość. Teraz wszystko będziecie robić zgodnie z zasadami. W przeciwnym razie… nie udzielę wam swojego błogosławieństwa.

Jej wzrok wbija się w Halila, który milczy przez chwilę, po czym skinieniem głowy potwierdza, że rozumie. I mimo protestującego spojrzenia Zeynep, pochyla się, obejmuje ją mocno i bez słowa przenosi ją przez próg pokoju.

Zostawia ją delikatnie na łóżku. Oboje siadają obok siebie — ona z lekko rozpalonymi policzkami i gniewnie spuszczonym wzrokiem, on spięty, ale zdeterminowany.

Zumrut patrzy na nich z czułością. Jej głos łagodnieje, gdy mówi:

— Bądźcie razem aż do starości. Mój zmarły mąż i ja przez całe życie kładliśmy głowy na tej samej poduszce. Dzięki Bogu… zawsze mieliśmy o czym rozmawiać i żadne problemy nas nie pokonały. Choć nie zawsze było słodko… zdarzały się żale, kłótnie. Ale pamiętajcie: nigdy nie kładźcie się spać w gniewie. Czy mnie rozumiecie?

— Tak, babciu… — przytakuje Zeynep cicho, ledwo podnosząc oczy.

Zumrut jeszcze przez chwilę patrzy na nich z troską i dodaje:

— Cokolwiek przeżyjecie… przeżyjcie to tutaj, za tymi drzwiami. Niech wasza miłość i wasze spory pozostaną między wami. Na zewnątrz bądźcie jednością. Będziecie się czasem dogadywać lepiej, czasem gorzej, ale najważniejsze, żeby nigdy nie stracić zaufania. Bo kiedy trucizna wątpliwości przeniknie do serca… bardzo trudno ją potem usunąć.

Zumrut odwraca się i cicho wychodzi, zostawiając ich samych w półmroku sypialni.

Zeynep wbija wzrok w Halila, a jej myśli przeszywa gorzka konstatacja:
Wstrzyknąłeś tę truciznę w moje serce własnymi rękami, Halilu Firacie.

Halil patrzy na nią z determinacją, jakby czytał jej myśli. W jego oczach odbija się ciche przyrzeczenie:
Naprawię to. Nieważne, ile czasu i bólu to będzie kosztować. Odzyskam cię. Twoje zaufanie… i twoje serce.

***

Gdy tylko za drzwiami rozległ się cichy stuk obcasów Zumrut, Zeynep ruszyła do środka sypialni. Bez słowa chwyciła parawan stojący w rogu i z impetem ustawiła go na środku pokoju, jak barykadę.

Odwróciła się do Halila, jej spojrzenie było zimne i twarde.
— Ty śpisz na kanapie, po tej stronie — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Ja zostaję w łóżku, po tamtej. Tutaj przebiega granica między nami.

Halil wbił w nią pytające spojrzenie, w jego głosie pobrzmiewał cień gniewu i zawodu:
— Dlaczego to konieczne?

Zeynep uśmiechnęła się gorzko.
— Bo to ty pierwszy wyznaczyłeś tę granicę — odparła z wyrzutem. — Ukrywając swój sekret. Ja ją tylko narysowałam na podłodze, żebyś lepiej ją widział.

W jego oczach błysnęło coś niepokornego. Zrobił krok w jej stronę i odparł cicho, ale stanowczo:
— Myślisz, że ta ściana mnie powstrzyma?

Zeynep zmarszczyła brwi, zaskoczona.
— Co to ma znaczyć?

Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, gorący i niebezpieczny.
— To znaczy, że możesz tu postawić nie tylko parawan… możesz nawet wybudować Wielki Mur Chiński. Zniszczę wszystko. Zrównam z ziemią każdy mur i i tak będę przy tobie. Nic nie stanie między nami.

Zeynep aż cofnęła się o krok, jej serce zabiło szybciej. W końcu, z gniewem i lękiem, odepchnęła go dłonią:
— Nie podchodź! Odejdź ode mnie! — krzyknęła drżącym głosem. — Jeśli… jeśli ośmielisz się choć o tym pomyśleć, zamknę się w łazience aż do rana, przysięgam!

Jej oczy zaszkliły się, ale nim Halil zdążył coś odpowiedzieć, obróciła się na pięcie i zatrzasnęła za sobą drzwi łazienki.

Halil stał jeszcze chwilę pośrodku pokoju, patrząc na dzielący ich parawan i zamknięte drzwi. W końcu tylko pokręcił głową z bezsilnym uśmiechem, a jego wzrok powędrował ku sufitowi.

— Uparta jak zawsze… — mruknął do siebie cicho, ale w jego głosie nie było ani krzty rezygnacji.

***

Eren stał pod oknem jej pokoju już od dłuższej chwili, wytrwale, jakby nie istniało nic poza tym momentem. W końcu Selma pojawiła się w ogrodzie. Jej spojrzenie było chłodne, pełne dystansu, który ciął go bardziej niż najostrzejszy nóż.

— Przyszłaś… — wyszeptał z ulgą i cichą nadzieją.

— Feyyaz nie odbiera telefonu — odpowiedziała sucho, bez cienia ciepła w głosie. — Przyszłam tylko zapytać, czy może wiesz, co się z nim dzieje.

Eren zmrużył oczy.
— Dlaczego tak bardzo się nim interesujesz? — zapytał, a w jego głosie pobrzmiewał cień gniewu.

Selma uniosła podbródek, jakby chciała podkreślić swoją niezależność.
— Nie z tego powodu, o którym myślisz — odparła twardo. — On… jest chory. Martwię się o niego. Tak po prostu, jak człowiek o człowieka. Ty… nic mu nie zrobiłeś, Eren?

Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
— Za kogo ty mnie masz, Selmo? — syknął, urażony do żywego. — Za psychopatę?!

Dziewczyna spojrzała na niego uważnie, po czym wyciągnęła telefon. Bez słowa włączyła nagranie.

Z głośnika rozległ się jego własny głos, ostry i lodowaty jak stal:
„Słuchaj, Feyyaz, żebym cię nigdy więcej nie widział obok Selmy! Odsuniesz się od niej, znikniesz z jej życia! Przysięgam, zabiję cię, jeśli się do niej zbliżysz!”

Eren zamarł, jakby ktoś uderzył go w twarz. Przez chwilę milczał, po czym odezwał się cicho, ostrożnie, ważąc każde słowo:

— Selmo… wiem, że nie ma usprawiedliwienia dla tych słów. Ale on… ten człowiek jest brudny. Doprowadza mnie do szału. Nie mogłem się opanować. Myślisz… że naprawdę byłbym zdolny do czegoś takiego?

— Oczywiście, że nie — odparła, ale w jej oczach była już tylko chłodna niepewność. — Tylko… kiedy się złościsz, niczego nie widzisz. Jak mam ci zaufać, Erenie?

Jego wzrok złagodniał, głos zadrżał.

— Uwierz mi… nigdy w życiu czegoś takiego nie czułem. Nigdy nikogo tak nie chciałem chronić. Myślałem, że robię to dla ciebie… że bronię cię przed nim. Ale chyba się myliłem. Bo wygląda na to, że to przede mną się bronisz.

Zrobił krok w bok, nie patrząc jej w oczy, i dodał cicho, prawie ze smutnym uśmiechem:
— Troszczysz się o niewłaściwą osobę, Selmo. Ale… nie martw się. Już cię więcej nie będę niepokoił.

Minął ją powoli i odszedł, zostawiając za sobą zapach wilgotnej ziemi, zapadający zmrok i chłód, który rozlał się w jej sercu jak woda po rozbitej szklance.

***

Halil siedział bez ruchu na sofie, wpatrując się w pustkę. Z drugiej strony parawanu Zeynep wtuliła twarz w poduszkę, cicho szlochając. Jej łamiący się szept ledwo przebijał się przez ciszę, ale on słyszał każde słowo, jakby wbijały się prosto w jego serce:

— Proszę Cię, Boże… pomóż mi. — Jej głos drżał. — Nie mogę mu wybaczyć tego, co zrobił. A jednak… część mnie nadal go kocha. Szaleńczo. Proszę Cię… uchroń mnie od tej udręki. Spraw, żebym już go nie kochała…

Dźwięk jej cichego szlochu rozrywał go od środka. Podniósł się powoli i podszedł do parawanu, zatrzymując się tuż przed nim. Wyciągnął rękę, jakby chciał przesunąć zasłonę i podejść bliżej… ale nie potrafił. Wiedział, że nie ma do tego prawa. Z bezsilności osunął się na kolana, opierając czoło o chłodny dywan.

I wtedy, głosem przytłumionym przez emocje, zaczął cicho śpiewać.

Gdy zapada noc i świat w mrok się stroi,
ja wciąż stoję tutaj, choć serce się boi.
(Oj, ukochana… niebieskooka, zabiłaś mnie.)

Zostawiłaś mnie z raną w piersi głęboką,
dla ciebie każda łza jest moją pokutą.
(Oj, ukochana… niebieskooka, zabiłaś mnie.)

Słowiku, powiedz, czy już domu nie masz,
czy jak ja tęsknisz, a cisza cię przygniata?
(Oj, ukochana… niebieskooka, zabiłaś mnie.)

Jeśli ci na szyi złoto zawiążę,
czy ochroni cię przed ludźmi i ich jadem?
(Oj, ukochana… niebieskooka, zabiłaś mnie.)

W tym pokoju kurz, w szufladach już dym,
obudź mnie, niech znów spojrzę w oczy twe jak we śnie.
(Oj, ukochana… niebieskooka, zabiłaś mnie.)

Gdy twoje dłonie moje dotkną znów,
niech i śmierć, i rozstanie nie mają już słów.
(Oj, ukochana… niebieskooka, zabiłaś mnie.)

Oj, ukochana… niebieskooka, zabiłaś mnie,
sercem własnym przebiłaś mnie,
a ja wciąż wołam cię, wciąż kocham cię.
Oj, ukochana… zabiłaś mnie,
ale bez ciebie… już nie chcę żyć.

Jego głos zamilkł, a cisza, która zapadła, była jeszcze cięższa niż przedtem. Po jej stronie parawanu słychać było już tylko stłumione, chaotyczne oddechy Zeynep, a łzy spadały na poduszkę jak ciche krople deszczu.

Halil oparł się ramieniem o parawan, przymykając oczy. Wiedział, że ją zranił… i że sam od tej rany nigdy się nie uwolni. Ale w głębi serca powtarzał tylko jedno:

Zeynep… kiedyś jeszcze mnie usłyszysz.

Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Rüzgarlı Tepe. Inspiracją do jego stworzenia był film Rüzgarlı Tepe 133. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

Podobne wpisy