Czarno białe zdjęcie Melodi.

„Miłość i nadzieja” – odcinek 237 – szczegółowe streszczenie

Kuzey wreszcie odnajduje Silę. Dziewczyna pracuje w ogrodzie przed domem, pochylona nad grządką. Gdy słyszy jego kroki, podnosi głowę. Ich spojrzenia się spotykają.

Zbliża się do niej powoli, z cichym uśmiechem. W dłoniach trzyma małą figurkę ptaka, którą zabrał z domu.

– W końcu cię znalazłem – mówi łagodnie. – Zobacz, jestem tutaj. Już nigdy więcej rozłąki, Silo. Pamiętasz, co mi powiedziałaś? Że jeśli coś kochasz wystarczająco mocno, nawet kamień może ożyć. Moje kamienne serce zaczęło bić. Dla ciebie.

Sila milczy. Jej wzrok błądzi gdzieś po ziemi, jakby nie mogła znieść ciężaru jego słów.

– Wiem, że długo czekałaś. Aż coś się we mnie zmieni. Nie poddałaś się, chociaż miałem serce z kamienia. Nie zrezygnowałaś z człowieka, który porzucił samego siebie. Dzięki tobie znów żyję. I to serce – wskazuje na pierś – bije już tylko dla ciebie. Z całej siły. Z tęsknoty. Z miłości. To koniec rozłąki, Silo.

Podnosi figurkę ptaka.

– Jestem jak on – mówi miękko. – Uwięziony, milczący… ale ty otworzyłaś klatkę. Uwolniłaś mnie.

Wyciąga rękę, chcąc podarować jej figurkę. Ale Sila cofa się nagle, uderza w jego dłoń – figurka spada na ziemię i roztrzaskuje się. Dziewczyna odwraca się gwałtownie i biegnie do domu, zatrzaskując za sobą drzwi.

– Sila?! Co się dzieje? – krzyczy Kuzey, dobiegając do wejścia. – Otwórz! Proszę cię! Nie bój się, już nigdy cię nie skrzywdzę!

– Wynoś się! Słyszysz?! Wynoś się stąd! – jej głos dobiega zza drzwi, pękający od paniki.

– Co on ci powiedział? Czym ci groził? Kto cię tak nastraszył?

– Nie pytaj o nic… Proszę, odejdź… – Jej głos łamie się, jakby każda sylaba kosztowała ją zbyt wiele.

– Nie odejdę! – woła w odpowiedzi. – Nie zostawię cię! Pociągnę do odpowiedzialności każdego, kto cię skrzywdził! Wypowiem wojnę całemu światu, jeśli będzie trzeba! Ale nie zostawię cię samej! Otwórz te drzwi, błagam!

Gdy wciąż nie słyszy odpowiedzi, rzuca się na drzwi i zaczyna napierać barkiem. Po kilku silnych uderzeniach zamek puszcza.

Sila rzuca się do ucieczki. Wybiegając przez bramę, niemal wpada na samochód, który właśnie się zatrzymuje. Z auta wysiada Alper.

Kuzey na jego widok wpada w furię. Podwija rękawy koszuli i rusza w jego stronę, gotów do walki. Ale nagle Sila staje między nimi.

– Nie zbliżaj się do niego – mówi stanowczo, z determinacją w głosie. – To nie jego wina.

Potem nachyla się lekko do Alpera i szepcze tak, by Kuzey nie usłyszał:
– Proszę… zabierz mnie stąd. Ratuj mnie przed nim.

Alper obejmuje ją ramieniem, patrząc na Kuzeya z jawną pogardą.

– Nie zbliżaj się! – rozkazuje. – Nie widzisz? Sila mnie kocha, a ja kocham ją! Jeśli masz jakiś problem – zgłoś to na policję! Ale teraz zostaw nas w spokoju. Chodź, Sila.

Dziewczyna pozwala się poprowadzić. Wsiada do samochodu bez słowa, z twarzą pozbawioną wyrazu.

Kuzey patrzy za odjeżdżającym autem. Z oczu znika mu świat. To, co widzi, przeczy każdej jego nadziei. Ale jego serce… nadal nie chce w to uwierzyć.

***

Seda śpi głęboko po nocy spędzonej na imprezowaniu. W pokoju unosi się zapach alkoholu, a obok łóżka stoi przewrócona butelka wina. Cihan, jej brat, wchodzi do środka z miną, w której nie ma już miejsca na cierpliwość. Bez ostrzeżenia zrywa z jej głowy perukę Kleopatry, odsłaniając długie, potargane blond włosy.

– Seda! Co to za cyrki, dziewczyno?! Wstawaj natychmiast! – grzmi.

Dziewczyna jęczy cicho, przetaczając się na bok. Jej twarz jest blada, a oczy ledwie otwarte. Głowę ma ciężką jak ołów, jakby ktoś bębnił w niej młotem.

– Bracie… nie krzycz… Głowa mi pęka…
– Seda, co ty zrobiłaś?! – Cihan pochyla się nad nią, trzęsąc z wściekłości.

– Co miałam zrobić…? – mruczy, z trudem siadając na łóżku. Wciąż otępiała, nie rozumie, co się dzieje.

– Potrąciłaś człowieka! I uciekłaś z miejsca wypadku! – wybucha. – Słyszysz mnie?! To ty prowadziłaś samochód?!

Seda wpatruje się w niego jak zahipnotyzowana. Jego słowa do niej nie docierają – jeszcze nie.

– Ja… ja nic nie pamiętam, bracie…
– Co piłaś, do diabła?! – wścieka się. – Rusz się!

Szarpie ją za przegub i niemal siłą ściąga z łóżka. Dziewczyna chwieje się na nogach, gdy prowadzi ją do łazienki. Cihan odkręca zimną wodę i popycha ją pod lodowaty strumień.

Seda krzyczy, próbując uciec, ale po chwili nieruchomieje. Woda spływa po jej twarzy, jakby spłukując resztki alkoholu i obojętności. Jej oczy powoli zaczynają nabierać wyrazu.

– No… teraz mów – mówi już ciszej, choć w jego głosie nadal słychać napięcie. – Co się wczoraj stało?

Dziewczyna zamyka oczy i stara się przypomnieć sobie cokolwiek. Najpierw pustka… a potem nagle obraz – jej ręce zaciśnięte na kierownicy, stopa wciśnięta do oporu w pedał gazu, światła reflektorów… sylwetka dziewczyny przed maską… krzyk… uderzenie…

Jej twarz blednie, a z ust wydobywa się szloch. Opada na kolana na podłodze łazienki i zaczyna płakać jak dziecko.

– Seda… – Cihan klęka obok niej. – To ty prowadziłaś? To ty ją potrąciłaś?

Dziewczyna kiwa głową, nie mogąc wykrztusić słowa. Łzy płyną strumieniem, mieszając się z wodą z prysznica.

Cihan milczy. Na jego twarzy pojawia się coś więcej niż złość – strach. O nią. O siebie. I o to, co będzie dalej.

***

Feraye i Belkis z bijącym sercem wbiegają na oddział intensywnej terapii. Widok Melodi leżącej nieruchomo w szpitalnym łóżku, podłączonej do aparatury, odbiera im dech. Otoczona przewodami i monitorami, wygląda krucho, niemal nierzeczywiście.

– Proszę… proszę mnie wpuścić – błaga zapłakana Belkis, zwracając się do lekarza stojącego przy drzwiach.

– Przykro mi, nie mogę na to pozwolić – odpowiada spokojnie, choć w jego głosie słychać współczucie.

– Ale to moja córka! – głos Belkis łamie się jak sucha gałąź. – Muszę ją zobaczyć. Choć na chwilę. Choćby tylko przez szybę…

– Rozumiem pani rozpacz, ale pacjentka jest w bardzo poważnym stanie. Nie mogę złamać procedur. Mogę jedynie przekazać informacje o jej stanie zdrowia.

– Doktorze… co to znaczy „poważny”? – wtrąca z niepokojem Feraye.

– Dziewczyna doznała poważnego urazu głowy w wyniku wypadku drogowego. Doszło do krwotoku podpajęczynówkowego, który spowodował wzrost ciśnienia śródczaszkowego. Jej stan jest krytyczny.

Belkis wstrzymuje oddech, jakby chciała na chwilę zatrzymać rzeczywistość. Oczy napełniają się łzami.

– Proszę… pozwól mi tylko spojrzeć na nią. Dotknąć jej dłoni. Choć przez moment. Wiesz, doktorze, nigdy nie miałyśmy okazji porządnie świętować jej urodzin…

Lekarz przez chwilę milczy, jakby wewnętrznie się wahał. Wreszcie uchyla drzwi do sali.

– Proszę… Możesz popatrzeć stąd. Ale nie dłużej niż chwilę.

Belkis staje w progu jak zaczarowana. Z trudem chwyta powietrze, serce wali jej w piersi. Widok córki leżącej nieruchomo pośród szpitalnej bieli rozdziera ją od środka. Przez maskę tlenową twarz Melodi wydaje się jeszcze bledsza, niemal przezroczysta. Ciszę przerywa jedynie regularny dźwięk monitorów i szum respiratora.

Zapach środków dezynfekujących miesza się z dreszczem grozy – wszystko to wydaje się zbyt sterylne, zbyt odległe od życia. Belkis czuje, jak jej żołądek się ściska, a kolana uginają się pod ciężarem emocji.

– Córeczko… jestem tutaj – szepcze, łamiącym się głosem. – Czekam na ciebie… Wróć do mnie…

Czas staje w miejscu. Dla Belkis nie istnieje już świat poza tą salą, poza łóżkiem, na którym leży jej dziecko. Chce wierzyć, że Melodi ją słyszy. Że czuje jej obecność. Że nie jest sama.

I nagle – przeraźliwy dźwięk rozdziera ciszę.

Z aparatury wydobywa się alarmowy sygnał. Światło na monitorze pulsuje na czerwono. Pielęgniarka wbiega do sali, a za nią lekarz. Belkis zostaje odciągnięta przez Feraye, która mocno przytrzymuje ją za ramiona.

– Co się dzieje?! Co się dzieje z moją córką?! – krzyczy Belkis w panice.
– Proszę, niech pani wyjdzie! – woła lekarz, pochylając się nad Melodi.

Feraye obejmuje roztrzęsioną przyjaciółkę, która bezwładnie osuwa się w jej ramiona. Przed oczami ma tylko jedno – twarz córki, która być może właśnie wymyka się z jej świata.

***

Naciye, Hulya i Cavidan zjawiają się pod domem, do którego Alper zabrał Silę. Drzwi wejściowe są szeroko otwarte, jakby ktoś opuścił je w pośpiechu. Trzy kobiety wchodzą do środka z narastającym niepokojem.

– Sila?! – woła Cavidan, rozglądając się gorączkowo. – Córeczko, jesteś tu?!

Wewnątrz panuje cisza. Nikt nie odpowiada. Dom sprawia wrażenie opuszczonego.

Nagle Hulya zamiera. Na stole leżą porozrzucane zdjęcia – liczne selfie Alpera i Sili. Uśmiechnięci, przytuleni, wyglądają jak zakochani. Jak para.

– Kiedy oni zrobili te zdjęcia?! – pyta Hulya z niedowierzaniem, chwytając jedno z nich drżącą ręką. – Kiedy Alper mówił mi, że mnie kocha? Za czyje pieniądze? Za moje!

– Co za bezczelność! Co za zdrada! – wybucha Naciye, zaciskając pięści. – Gdzie oni są?! Co knują?!

– Mamo… czy Kuzey pojechał za nimi? – pyta z rosnącym niepokojem Hulya, odwracając się gwałtownie.

– O Boże… – jęczy Naciye, chwytając się za pierś. – A jeśli coś się stanie mojemu synowi?!

– Zaraz zadzwonię na policję! – oznajmia stanowczo Hulya, sięgając do torebki. – Skoro my bez trudu znalazłyśmy ten dom, to oni też ich znajdą. Zapłacą za to wszystko. Za każdą lirę, za każdą łzę. Niech ich zamkną! Niech zgniją w więzieniu!

Cavidan nagle kładzie dłoń na jej ramieniu.
– Nie rób tego. Jeszcze nie teraz.

– Co? – odzywa się ostro Naciye. – Zrobiło ci się żal tej zdrajczyni? Twojej własnej córki?

– Zawsze byłaś po stronie prawdy – dodaje zdziwiona Hulya. – Co się zmieniło?

– Nic się nie zmieniło, kochana – odpowiada spokojnie Cavidan. – Oczywiście, że zadzwonimy. Ale chcę, żeby Kuzey też o tym wiedział. Żeby wiedział, co zamierzamy zrobić.

– Po co? Przecież on tu był. Widział wszystko na własne oczy. To chyba wystarczy?!

– Nie. To jego serce, jego decyzja. Nie możemy działać za jego plecami – tłumaczy Cavidan cicho, ale stanowczo.

– Zadzwoń, moja córko – nalega Naciye, patrząc na Hulyę z determinacją. – Ich czyny nie mogą pozostać bez konsekwencji. Nie możemy tego tak zostawić.

W tym momencie do domu wchodzi Kuzey. Milczy. Jego twarz jest jak kamień, a spojrzenie twarde. Wszyscy zamierają.

– Nie – mówi spokojnym, lecz niepodważalnym tonem. – Nie zadzwonisz do nikogo.

Cisza staje się gęsta jak mgła. Trzy kobiety patrzą na niego z osłupieniem. Kuzey zamyka za sobą drzwi i staje naprzeciwko nich – sam, ale nieugięty. W jego głosie nie ma gniewu, ale bije z niego siła, której nikt nie śmie podważyć.

***

Ege przyjeżdża do szpitala. Gdy tylko dostrzega swoją matkę i ciocię Feraye, natychmiast do nich podbiega. Jego twarz wyraża narastający niepokój.

– Co z Melodi? Co się stało?! – pyta, łapiąc oddech.

Belkis rzuca się na syna z rozpaczą. Uderza go otwartą dłonią w pierś – nie ze złości, lecz z bezsilności i bólu.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?! – krzyczy, jej głos załamuje się w łkaniu. – Co się z nią stało?! Ege, ja ją uderzyłam! – Jej ciało drży, a z oczu płyną łzy. – Pamiętasz? Na przyjęciu u Melis… spoliczkowałam ją. Jak ja mam teraz spojrzeć jej w oczy? Jak mam ją przeprosić, jeśli… jeśli ona…

Zaciska dłonie na jego koszuli.

– A jeśli umrze? Co wtedy? Przecież nie zdążyłam jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham! Musi mi wybaczyć… Musi… – Jej słowa zaczynają się rozmywać w spazmatycznym szlochu. – Ona nie umrze, prawda? Powiedz, że nie umrze…

Ege nie wie, co odpowiedzieć. W jego oczach również pojawia się cień strachu. Odwraca się do Feraye, jedynej, która jeszcze zachowuje względny spokój.

– Ciociu… Co z Melodi? – pyta szeptem, nie mogąc już dłużej słuchać rozpaczy matki.

– Nagle zaczęła piszczeć aparatura… – mówi Feraye, głosem zmęczonym i cichym. – Lekarze wbiegli natychmiast. Kazali nam wyjść. Nie wiemy, co się dzieje… Modlimy się, by wszystko było dobrze.

– Uderzyłam ją… – powtarza jak w transie Belkis, obejmując ramionami własne ciało, jakby próbowała się ochronić przed falą winy, która ją zalewa. – Ten jej wzrok… Ona spojrzała na mnie tak, jakby pękło w niej wszystko… Boże, jeśli tylko z tego wyjdzie… Błagam, pozwól mi ją przeprosić… Ege… twoja siostra nie umrze, prawda?

Ege nie odpowiada. Milcząc, obejmuje matkę i tuli ją do siebie z całej siły, jakby sam szukał w tym uścisku oparcia. Nad ich głowami unosi się ciężar słów niewypowiedzianych na czas.

***

Seda siedzi na skraju łóżka, otulona szlafrokiem. Z mokrymi włosami, które delikatnie rozczesuje, wygląda na spokojną — aż za spokojną. Na jej twarzy pojawia się cień uśmiechu. Pamięta już wszystko. Każdy szczegół. Każdy dźwięk. I nie żałuje ani sekundy.

Do pokoju wchodzi Cihan. Jego twarz jest napięta, spojrzenie pełne gniewu i troski. Siada obok siostry, próbując zapanować nad emocjami.

– Seda… Powiedz mi wprost. Co się tam stało?

– Nie mam nic do powiedzenia, bracie – odpowiada chłodno. – Jechałam. A ona… wyskoczyła nagle. Znikąd. Zamarłam. Ręce mi się trzęsły, nogi miałam jak z waty. Nie wiedziałam, co robić…

Cihan odwraca się do niej gwałtownie. Jego głos to już nie pytanie – to oskarżenie.

– Uciekłaś! – syczy przez zaciśnięte zęby. – Zostawiłaś ją na drodze jak śmiecia i po prostu… uciekłaś!

– Bałam się! – rzuca Seda, a w jej oczach pojawiają się łzy. – Nie myślałam. Nie byłam w stanie…

– Czemu nic mi nie powiedziałaś?! – Cihan nie może uwierzyć. – Przez całą noc nic?!

– Nie pamiętałam… Dopiero pod prysznicem… coś wróciło. Migawki. Głos. Krzyk.

– Co ty, u licha, piłaś?! – w jego głosie miesza się gniew i strach. – Poczekaj… Nie wzięłaś tabletek?

Seda spuszcza wzrok. Cisza mówi więcej niż słowa.

– Brawo! – parska z ironią. – Nie wzięłaś tabletek! Jedyny raz, kiedy ich naprawdę potrzebowałaś, to nie… Pamiętasz, co mi obiecałaś, kiedy wychodziłaś z kliniki?

– Bracie… – jej głos łamie się – Kiedy biorę te tabletki, to nic nie czuję. Nie czuję nawet, że żyję…

– Seda! – krzyczy, wstając i uderzając pięścią w łóżko. – Potrąciłaś człowieka! Może ta dziewczyna już nie żyje! I ty, ty… nic mi nie powiedziałaś, bo byłaś zalana w trupa?! Do diabła, co się z tobą stało?!

Seda zakrywa uszy dłońmi.

– Nie krzycz! – krzyczy ona, przerażona. – Nie krzycz… nie jak tata…

Nagle pęka. Zalewa się łzami, jak mała dziewczynka, która boi się, że świat się zawali. Cihan widzi to. Wraca na łóżko, siada obok niej i obejmuje ją z całej siły.

– Już dobrze, siostrzyczko. Nie płacz. Jestem tu. Zawsze.

– Co ze mną będzie…? Wsadzą mnie do więzienia? – jęczy drżącym głosem. – Nie zniosę tego, bracie… Nie zamkną mnie, prawda? Bo jeśli mnie zamkną… zabiję się. Naprawdę.

– Hej, hej… Nie mów tak – Cihan chwyta ją za ręce. – Nie pozwolę na to. Nikt cię nie tknie, dopóki ja żyję. Rozumiesz? Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.

– Nie zostawisz mnie? Obiecaj…
– Nigdy, Seda. Nigdy. Masz mnie. Zawsze.

Przyciska ją mocno do siebie. Kamera zbliża się powoli na jej twarz wtuloną w jego ramię. Spod kurtyny łez wyłania się cień uśmiechu – przebiegły, wyrachowany. Jakby właśnie osiągnęła dokładnie to, czego chciała. Rozpacz była tylko maską. Gra skończona. Na jej zasadach.

***

Szpital. Na korytarzu przed salą intensywnej terapii panuje ciężka, duszna cisza. Feraye chodzi tam i z powrotem, zaciskając dłonie, jakby w ten sposób chciała powstrzymać własny lęk. Belkis siedzi na plastikowym krześle, pochylona, z twarzą ukrytą w dłoniach. Obok stoi Ege, oparty o ścianę, nieruchomy niczym posąg.

– Dlaczego nikt nic nam nie mówi? – jęczy Belkis, drżącym głosem. – Ege… pamiętasz? Kiedy Melodi uczyła się jeździć na rowerze i złamała rękę… Zabrałam ją wtedy do szpitala. Lekarz założył jej gips, a ona spojrzała na mnie tymi wielkimi oczami i powiedziała: „Księżniczki nie łamią sobie rąk, mamo. Księżniczki nie noszą gipsów.”

Przełknęła łzy, ledwie oddychając.

– A ty… Ty przyniosłeś różowy tiul z błyszczącymi koralikami i owinąłeś nim jej gips. „To specjalny bandaż dla królewskich rączek” – powiedziałeś. I wtedy się uśmiechnęła. Jakby świat znów był w porządku… Ege, nasza księżniczka nie może… nie może umrzeć, prawda?

Ege klęka przy matce i delikatnie obejmuje jej ramiona. Sam walczy ze łzami, ale nie może się rozpłakać – nie teraz. Musi być silny.

W tym momencie do szpitala wpadają Melis, Yildiz i Zeynep. Melis, roztrzęsiona, od razu podchodzi do Feraye.

– Mamo! Jak mogłaś mi nie powiedzieć?! – jej głos drży, a w oczach błyszczą łzy. – To moja szwagierka… Ege jest moim mężem!

– Moja córko – odpowiada łagodnie Feraye – jesteś w ciąży. Musisz myśleć o dziecku. Nie chciałam cię niepotrzebnie stresować.

Odwraca się do Zeynep.
– To ty im powiedziałaś?

– Siostro Feraye, proszę… – wtrąca się Yildiz – nie złość się na nią. Musiała. Po prostu musiała. A jak czuje się Melodi? Czy… czy jest jakakolwiek poprawa?

W tym momencie drzwi sali otwierają się z cichym kliknięciem. W progu staje lekarz. Twarz ma poważną, bez śladu emocji. Belkis natychmiast zrywa się z miejsca i rzuca się w jego stronę.

– Panie doktorze! Jak ma się moja córka? Co z Melodi? Błagam, proszę mi powiedzieć!

Lekarz spuszcza wzrok.
– Bardzo mi przykro… Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Straciliśmy ją.

Czas przestaje istnieć.

Wszystko zwalnia.

Belkis cofa się o krok, jakby uderzona niewidzialną siłą. Jej ręce chwytają powietrze w poszukiwaniu jakiegokolwiek punktu oparcia – na próżno. Osuwa się na kolana, a z jej ust wydobywa się krzyk, który przeszywa ciszę jak nóż. To nie jest zwykły płacz – to dźwięk rozdzierającego się serca.

– Melodiiiiiii!!! – Jej lament odbija się echem po szpitalnym korytarzu, zamieniając się w czysty ból, w rozdzierającą duszę rozpacz.

Ege stoi jak sparaliżowany, twarz bez wyrazu, oczy puste. Obok niego Feraye zakrywa usta drżącą dłonią. Melis łapie się za brzuch, instynktownie chroniąc dziecko, a Zeynep odwraca wzrok, niezdolna znieść widoku tej tragedii.

Yildiz ociera łzy, które same spływają jej po policzkach.

Nikt nie ma odwagi podejść. Nikt nie wie, co powiedzieć. Śmierć Melodi spadła na nich jak burza z jasnego nieba, zabierając wszystko, co miało jakikolwiek sens.

Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia był film Aşk ve Umut 185. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

Podobne wpisy