Bahar ma na sobie drogą sukienkę i jest uśmiechnięta.

„Miłość i nadzieja” – odcinek 240 – szczegółowe streszczenie

Sila błąka się po ulicach, zdezorientowana, z narastającym niepokojem. W jej oczach czai się determinacja, jakby kurczowo trzymała się jednej myśli, jednego celu.

– Muszę z nim porozmawiać… – szepcze sama do siebie, przyspieszając kroku. – Coś mi się przypomniało. To ważne.

Nie wie, że Kuzey jest bliżej, niż mogłaby przypuszczać. Zaledwie kilka metrów od niej, w zaparkowanym samochodzie po drugiej stronie ulicy, siedzi razem z Bahar. Wracali właśnie z zakupów, gdy zauważyli znajomą sylwetkę stojącą samotnie na chodniku.

Kuzey obserwuje ją w milczeniu. Twarz ma napiętą, spojrzenie zimne, jakby walczył ze sobą. Jeszcze niedawno przeszukiwał całe miasto, by ją odnaleźć. A teraz… nie rusza się nawet o krok.

– To twoja siostra – mówi cicho do Bahar, nie odrywając wzroku od Sili. – Jeśli chcesz, podejdź. Porozmawiaj z nią. To mnie zdradziła. Nie ciebie.

Bahar waha się, jej dłoń ląduje już na klamce… Ale po chwili cofa ją z westchnieniem.

– Jeśli zdradziła ciebie… to mnie też – mówi chłodno. – Nie chcę jej znać. Jedźmy.

Kuzey bez słowa przekręca kluczyk w stacyjce. Silnik cicho warczy. Samochód rusza, a Sila – niczego nieświadoma – zostaje sama, stojąc pośród mijających ją ludzi, jak porzucony cień przeszłości.

***

Cihan spotyka się z Cenkiem w odludnym miejscu, z dala od ciekawskich spojrzeń. Opiera się o maskę swojego samochodu, skrzyżowawszy ramiona na piersi. W jego oczach czai się gniew.

– Więc schrzaniłeś to? – rzuca lodowato.

Cenk nerwowo przeciera dłonie o spodnie, jego głos drży nieznacznie.

– Bracie, zrobiłem, co mogłem. Znalazłem samochód, serio. Ale kiedy już miałem się wycofać, nagle pojawił się ten facet… Ten sam, który zrobił awanturę w barze.

– Ten facet ma jakieś imię? – Cihan unosi brew.

– Oczywiście, że ma. Dowiedziałem się wszystkiego. Nazywa się Ege. – Cenk wyciąga z kieszeni złożone zdjęcie i podaje je Cihanowi. – To brat tej dziewczyny, Melodi.

Cihan bierze fotografię, ogląda ją krótko, po czym chowa do kieszeni spodni.

– Co jeszcze? – pyta spokojnym, ale niepokojąco chłodnym tonem.

– Gdy odchodziłem, przez przypadek narobiłem hałasu. Zorientował się, że mogę mieć coś wspólnego z autem. Musiałem uciekać.

Cihan uśmiecha się… ale nie ma w tym uśmiechu cienia rozbawienia.

– No proszę. Naprawdę świetna robota. Brawo ty – mówi z przesadną słodyczą, poklepując go po ramieniu.

Cenk uśmiecha się z ulgą, jakby właśnie został pochwalony.

Nagle twarz Cihana tężeje. Głos staje się szorstki, jak rozkaz.
– Odwróć się.

– Co? – Cenk zamiera.
– Powiedziałem: odwróć się. I zrób kilka kroków.

Zdezorientowany Cenk posłusznie odwraca się i odchodzi kilka kroków. W tej samej chwili Cihan dopada go od tyłu i z całej siły uderza w kark. Cenk upada twarzą na ziemię.

– Powinieneś był wsiąść do tego przeklętego samochodu i odjechać! – wrzeszczy Cihan, zbliżając się do niego. – To auto jest zarejestrowane na firmę, na klub! Rozumiesz?! Jeśli policja go prześledzi, jesteśmy ugotowani!

Cenk próbuje się podnieść, cały roztrzęsiony.
– Cihan… Ja naprawdę…

– Zamknij się! – przerywa mu Cihan, kipiąc złością. – Znajdziesz kogoś, kto weźmie to na siebie. Kogoś, kto powie, że prowadził. Ktoś, kto nie ma nic do stracenia!

– Ale jak mam znaleźć taką osobę…? – jęczy Cenk, z trudem łapiąc oddech.

– Nie obchodzi mnie to! – Cihan pochyla się nad nim. – Albo kogoś znajdziesz… albo sam weźmiesz winę na siebie. Wybór należy do ciebie.

W jego oczach błyska chłód, którego nie da się pomylić z niczym innym. To nie była groźba. To był wyrok zawieszony na cienkiej nici.

***

Ege wchodzi na podwórko domu Bulenta i natychmiast dostrzega Zeynep oraz Yildiz. Zatrzymuje się, zaniepokojony widokiem roztrzęsionej dziewczyny.

– Co się stało? Wszystko w porządku? – pyta, patrząc jej prosto w oczy.

Zeynep milczy, z trudem powstrzymując łzy, ale Yildiz nie zamierza siedzieć cicho.

– Twoja matka ją uderzyła – rzuca ostro. – A Melis… Melis obrzuciła ją wszystkim, co tylko przyszło jej do głowy.

Twarz Egego momentalnie twardnieje. Bez słowa rusza do środka. Zeynep próbuje go powstrzymać, idąc za nim, ale nie zdąża. Ege już stoi naprzeciwko swojej matki, a jego wzrok wręcz pali.

– Co ona tu robi?! – wybucha Melis, wskazując Zeynep z wściekłością. – Czy to nie wystarczy, co już zrobiła?! Dom pogrążony jest w żałobie, a ona się tu po prostu pojawia!

– Melis, dość! – ucisza ją Ege ostrym tonem.

Belkis wstaje i rzuca się synowi w ramiona, szlochając.
– Synku… kochanie…

Melis tymczasem chwyta Zeynep za rękę i zaczyna ciągnąć ją w stronę drzwi.
– Wynoś się z tego domu! – krzyczy, kipiąc złością.

– Melis, przestań! – Ege nie podnosi głosu, ale w jego tonie nie ma miejsca na sprzeciw.

– Dlaczego mam przestać?! – syczy dziewczyna. – To wszystko dzieje się przez nią!

– Melis ma rację! – wtóruje jej Belkis.

Ege bierze głęboki oddech, a jego spojrzenie robi się jeszcze bardziej stanowcze.

– Łatwo szukać winnych, prawda? – mówi z goryczą. – Kogoś, na kogo można zrzucić ból, żeby nie patrzeć na własne błędy. Ale mamo… ten policzek, który wymierzyłaś Zeynep, nie przywróci życia Melodi.

– Ty… ty bronisz Zeynep? – Melis patrzy na niego z niedowierzaniem, a potem odwraca się do Zeynep z furią w oczach. – Wystarczyły ci dwie minuty, żeby go zaczarować, wiedźmo?! Dwie minuty, by nastawić go przeciwko własnej matce?! I to w dzień po pogrzebie?!

– Dość, Melis! – rzuca Ege ostro. – Nikt nie ma prawa wyładowywać swojego bólu na drugiej osobie. Chcę, żebyście coś zrozumieli: to dzięki Zeynep znalazłem samochód, który potrącił Melodi.

– Znalazłeś go? – odzywa się po raz pierwszy Feraye, z wyraźnym poruszeniem. – Czy wiadomo coś o kierowcy?

– Jeszcze nie. Powiadomiłem policję, czekam na wieści. Ale jedno wam powiem: Zeynep była blisko z Melodi. Zasługuje na szacunek, nie na oskarżenia.

Belkis jednak zdaje się nie słyszeć ani słowa. Jej twarz wykrzywia się w gniewie. Podchodzi do Zeynep, a jej głos jest przesiąknięty rozpaczą i nienawiścią.

– Wynoś się stąd! Zabrałaś mi córkę, teraz chcesz odebrać syna?! – wrzeszczy.

– Wyjdź! – wtóruje jej Melis. – Doprowadzasz kobietę na skraj obłędu!

– Jak śmiesz tu wchodzić?! Ty… ty kryminalistko! – krzyczy Belkis i zamierza się do kolejnego uderzenia.

W ostatniej chwili Ege łapie jej nadgarstek.

– Dość! – mówi stanowczo, z trudem panując nad sobą.

Zeynep, bliska załamania, ucieka z domu, ocierając łzy. W salonie zalega cisza, przerwana jedynie przez urywany szloch Belkis. Ege delikatnie prowadzi matkę na kanapę, a w jego oczach tli się coś więcej niż gniew – poczucie, że granice zostały przekroczone.

***

Cihan prowadzi samochód, rozmawiając przez słuchawkę z Cenkiem.

– Znalazłeś kogoś, kto weźmie winę na siebie? – pyta bez ogródek.

– Tak, znalazłem – odpowiada Cenk z wyraźnym napięciem w głosie. – Chłopak ma kłopoty finansowe. Kiedyś pracował u nas w klubie. Zaraz się z nim spotkam.

– Świetnie. Daj mu tyle, ile zażąda. Byle zamknąć tę sprawę. Daj znać, jak wszystko ustalicie.

Cihan kończy połączenie i zdejmuje słuchawkę z ucha. Już ma odłożyć ją na fotel, gdy kątem oka zauważa znajomą sylwetkę idącą poboczem. Natychmiast zjeżdża na bok i wysiada. Podchodzi do niej ostrożnie.

– Zeynep… – mówi cicho, delikatnie muskając jej ramię.

Dziewczyna odwraca się gwałtownie i z przestrachem wymierza cios torebką. Trafia go prosto w twarz.

– Ty?! – Zeynep otwiera szeroko oczy. – O Boże, przepraszam!

Cihan łapie się za nos. W jego dłoni pojawia się krew. Zeynep wyciąga chusteczkę i podaje mu ją, z wyraźnym poczuciem winy.

– Co ty nosisz w tej torebce? Kamienie?! – pyta z lekkim jękiem.

– W damskiej torebce można znaleźć wszystko – odpowiada, próbując się uśmiechnąć. – Wszystko w porządku?

– Już tak. Powoli dochodzę do siebie – mówi, przykładając chusteczkę do nosa. – Ale to był cios z zaskoczenia.

– Naprawdę przepraszam. Ale co ty tu robisz?

– Szukam pewnego adresu. Zobaczyłem cię i pomyślałem, że się zatrzymam. Nie sądziłem, że to skończy się krwią.

– Właściwie… ja też dziś dostałam – mówi cicho Zeynep, spuszczając wzrok.

– Ktoś cię uderzył? – Cihan natychmiast poważnieje. – Kto to był?

– A co cię to obchodzi? Co chcesz z tym zrobić?

– Powiedz mi tylko kto. Widać, że nie zasłużyłaś. Wiesz… ja też często dostawałem – wzdycha. – Czasem fizycznie, czasem tylko słowami, ale bolało tak samo.

– I co wtedy robiłeś? Jak radziłeś sobie z tym bólem?

– Poczekaj chwilę. – Cihan idzie do auta, po chwili wracając z małą poduszką. – Wymiary 30 na 30. Idealna na smutek. Działa lepiej niż psycholog.

– Trzymasz poduszkę w samochodzie? – Zeynep nie może powstrzymać uśmiechu.

– Tylko poduszkę? Mam jeszcze noże, pałki, zakrwawione koce…

– Co? – Patrzy na niego z niedowierzaniem.

– Żartuję! No dobra… może nie do końca. – Siada obok niej na ławce, kładąc poduszkę na kolanach. – Jako dzieciak często obrywałem. Ale tylko raz uznałem, że zasłużyłem – kiedy zniszczyłem latarkę ojca. Cała reszta? Przemoc dla samej przemocy. Ojciec, wujek… pamiętam każdy raz.

W jego oczach pojawia się cień dawnego bólu. Zeynep patrzy na niego uważnie.

– Nie ma żadnego dobrego powodu, żeby kogoś uderzyć – mówi spokojnie.

– Zgadzam się. Dlatego wtedy zamykałem się w pokoju i waliłem pięścią w poduszkę. To pomagało. – Wstaje i wyciąga ją w stronę Zeynep. – Spróbuj. Uderz. Ulży ci.

– Jesteś szalony. Nie zrobię tego.
– No dalej. Jeśli tego nie zrobisz, ktoś znowu będzie miał krwawiący nos.

Zeynep wstaje z wahaniem. Najpierw niepewnie, potem coraz śmielej, zaczyna wyprowadzać ciosy. Seria uderzeń, coraz mocniejszych. Nagle, przez zbyt gwałtowny ruch, pochyla się do przodu i znajduje tuż przed twarzą Cihana. Ich oczy spotykają się. Przez chwilę żadne się nie porusza. Mogliby się pocałować – wystarczyłoby kilka centymetrów.

Zeynep szybko się odsuwa, speszona, poprawiając włosy i siada z powrotem na ławce.

Cihan siada obok, spoglądając w bok, jakby nigdy nic.

– Widzisz? Mówiłem, że działa.

***

Zagubiona i zdesperowana Sila zatrzymuje się na rogu ulicy, niepewna, w którą stronę ruszyć dalej. Nagle podjeżdża taksówka. Kierowca uchyla szybę i przygląda się jej z zaciekawieniem.

– Wygląda pani, jakby czegoś szukała – odzywa się. – Albo kogoś?

– Kuzey… Kuzey Bozbey – odpowiada cicho. – Muszę go znaleźć.

Taksówkarz przez chwilę się waha, po czym kiwa głową.
– Wiem, gdzie można go znaleźć. Mogę panią tam zabrać.

Sila z trudem ukrywa poruszenie. Po chwili wahania, skuszona szansą, jakiej się nie spodziewała, robi krok w stronę auta.

– Proszę, wsiądź – zachęca mężczyzna, otwierając drzwi.

Zanim jednak Sila zdoła wejść do środka, ktoś chwyta ją za ramię. To Alper.

– Moja droga żono – mówi z wymuszonym uśmiechem, obejmując ją ramieniem. – Dokąd się wybierasz? Wracasz wreszcie do domu?

Taksówkarz prostuje się za kierownicą.

– Mówiła, że szuka Kuzeya Bozbeya – rzuca, zerkając podejrzliwie na Alpera.

– Dziękuję, panie kierowco – odpowiada mężczyzna chłodno. – Ja się już wszystkim zajmę.

– Ale ja… – odzywa się Sila.
– W porządku – przerywa jej ostro Alper, nie odrywając wzroku od taksówkarza.

Ten, choć wyraźnie zaniepokojony, waha się tylko przez chwilę. W końcu wzrusza ramionami, zamyka drzwi i odjeżdża.

Gdy zostają sami, uśmiech Alpera znika.
– Dokąd szłaś? – pyta już znacznie ostrzejszym tonem.

– Przypomniałam sobie coś… coś ważnego o Kuzeyu – odpowiada Sila. – Muszę z nim porozmawiać.

– Oszalałaś?! Jeśli on cię zobaczy, nie zawaha się cię zabić. Dlaczego wciąż mnie nie słuchasz?

– Może dlatego, że mnie zamknąłeś jak więźnia?! – wyrzuca z siebie, unosząc głos. – Dlaczego to zrobiłeś?

– Właśnie dlatego – mówi spokojnie, lecz chłodno. – Żebyś nie zrobiła czegoś głupiego. Żeby ci się nic nie stało.

W oczach Sili zaczyna wirować świat. Czuje, że traci grunt pod nogami. Alper natychmiast chwyta ją, zanim się przewróci, i pomaga usiąść na niskim murku.

– Oddychaj… wszystko będzie dobrze – mówi łagodnie, sięgając do kieszeni.

Wyciąga tabletkę, podaje ją Sili z wodą. Dziewczyna patrzy na niego pytająco, ale w końcu bierze lekarstwo.

Nie wie, że to środek, który przygotowała jej matka — kolejna dawka substancji mającej tłumić jej wspomnienia.

***

Do domu Kuzeya przyjeżdża kurier, taszcząc ze sobą pięć wypchanych po brzegi toreb z logo luksusowych marek. Już od progu przyciągają uwagę Naciye, która rzuca się w ich stronę z ciekawością, niczym sokół wypatrujący zdobyczy.

– Bój się Boga, Hulyo! – woła dramatycznie do córki, zaglądając do środka pierwszej siatki. – Ty to chyba wykupiłaś pół Stambułu! Sukienka na sukience! Zbankrutujemy przez ciebie, dziewczyno… Przysięgam, za chwilę zemdleję!

– Ale ja nie kupiłam tego wszystkiego! – broni się Hulya, zdezorientowana i równie zaskoczona, co matka.

– A co, sklep ci to podarował z dobroci serca? – rzuca Naciye z uniesioną brwią, marszcząc czoło z podejrzliwością.

– Nie wszystkie są Hulyi – odzywa się spokojnie Kuzey, wskazując na jedną z toreb. – Ta należy do mojej siostry. Reszta… jest dla Bahar.

– Słucham?! – Naciye prawie wypuszcza z rąk jedną z sukienek. – Kupiłeś to wszystko dla Bahar? Tyle rzeczy? I to takich drogich?

– Bez okazji. Po prostu uznałem, że na to zasługuje – odpowiada chłodno Kuzey i bez słowa więcej odwraca się na pięcie, zostawiając wszystkich w milczeniu.

Naciye z wciąż rozdziawionymi ustami próbuje zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Hulya mruży oczy, z wyraźnym niedowierzaniem śledząc brata wzrokiem.

Bahar przez cały czas stoi z boku. Na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech — cichy, ukryty i szczery, jakby nie chciała, by ktokolwiek go zauważył. Ale serce bije jej szybciej.

Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia był film Aşk ve Umut 187. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

Podobne wpisy