Miłość i nadzieja odc. 284: Pojawia się osoba z przeszłości Zeynep!

Ege, Zeynep i Cihan przed domem Gonul.

„Miłość i nadzieja” – odcinek 284 – szczegółowe streszczenie

Ege siedzi samotnie w samochodzie, a na kolanach trzyma małą czekoladową babeczkę. Drżącymi dłońmi wbija w nią cienką świeczkę, a chwilę później zapala płomień, który rozświetla jego zmęczoną twarz.

– Wszystkiego najlepszego, Zeynep – szepcze z ciepłym, a zarazem bolesnym uśmiechem. – Choć nie jesteśmy już razem, cieszę się, że jesteś. Że oddychasz tym samym powietrzem, że mogę cię widzieć, nawet z daleka. Myślę o tobie nie tylko dzisiaj. Myślę o tobie zawsze – w każdej sekundzie, w każdym oddechu.

Ege zawiesza wzrok na płomyku, jakby próbował w nim zobaczyć jej twarz.

– Od miesięcy wiedziałem, że dziś są twoje urodziny. Kiedy obudziłem się rano, całym sercem pragnąłem być obok ciebie. Przytulić cię. Spojrzeć w twoje oczy. Zjeść razem śniadanie, śmiać się przy filiżance kawy… A potem zabrać cię nad Bosfor, popłynąć łódką i odwiedzić Muzeum Zabawek, bo wiem, jak bardzo je lubisz. A wieczorem, po kolacji, chciałem uklęknąć przed tobą i poprosić cię o rękę. Oddałbym życie, żeby to marzenie się spełniło.

Jego głos drży, nabiera głębokiej melancholii.

– Ale nie mogłem, Zeynep – mówi cicho, a w jego oczach błyszczą łzy. – Zamiast oddać ci swoje życie, oddaję ci twoje życie… życie twojej siostry i twojego ojca. Dlatego swoją miłość musiałem pogrzebać. Zakopałem ją tak głęboko, jak tylko się dało, żeby nikt jej nie odnalazł. Cały dzień walczyłem z chęcią, by cię dotknąć, przytulić, spojrzeć w twoje oczy. Uciekałem od twojego spojrzenia, bo wiedziałem, że jeśli tylko na chwilę się w nim zatracę – nie będę umiał się uwolnić.

Ege spuszcza głowę, a jego głos załamuje się w niemal bezgłośnym wyznaniu:

– Wybacz mi, moja miłości. Dopóki ty będziesz szczęśliwa, to dla mnie wystarczy.

Wypuszcza ciężkie, zduszone westchnienie. W tym samym momencie płomień świeczki migocze i gaśnie, pozostawiając go w ciemności i ciszy.

***

Na ekranie pojawia się bezdomny mężczyzna. Pcha przed sobą stary, zardzewiały wózek, który stał się jego jedynym towarzyszem, schronieniem i domem. Jego twarz kryje długa, skołtuniona broda, a włosy, matowe i zaniedbane, opadają ciężko na ramiona, jakby czas zatrzymał się przy nim dawno temu i pozwolił mu zarosnąć w zapomnieniu. Koszula w wyblakłe pasy, niegdyś zapewne barwna, teraz nosi brud i ślady nieprzespanych nocy spędzonych pod gołym niebem. Spodnie zsuwają się z wychudzonych bioder, a buty – nie do pary, popękane i nadgryzione czasem – trzymają się na nogach siłą przyzwyczajenia.

Wózek, który mężczyzna z wysiłkiem pcha pod górę wąskiej, stromej uliczki, jest przepełniony tym, co dla innych jest śmieciem, a dla niego – jedynym bogactwem. Sterty styropianu, pogniecione kartony, plastikowe butelki, puszki, kawałki materiałów – każdy przedmiot ma swoją historię i swoje przeznaczenie. Wózek skrzypi przeciągle, jakby jęczał pod ciężarem nie tylko rzeczy, ale i całego życia, które ten człowiek zmuszony jest nieść samotnie.

Ulica jest ciasna, otoczona starymi domami z balkonami i schodami, za którymi toczy się codzienność innych ludzi – niewidoczna, zamknięta za firankami. Po jednej stronie wyrasta gęsta, dzika roślinność, przypominająca, że natura nie uznaje granic społecznych. Po drugiej, na skraju chodnika, przysiada kot – nieruchomy, czujny, wpatrzony w mężczyznę spojrzeniem pełnym tajemniczej świadomości. Słońce chyli się ku zachodowi, rzucając długie cienie, które plączą się ze światłem w cichym dialogu o samotności, wysiłku i zachowanej wbrew wszystkiemu godności.

Bezdomny zatrzymuje się obok wielkiego kontenera. Otwiera zardzewiałą klapę, zagląda do środka – pusto. Już ma odejść, gdy jego wzrok pada na reklamówkę zawieszoną z boku. W środku znajduje się kilka czerstwych bułek. To drobiazg, a jednak w jego oczach rozbłyska iskra. Drżąca ręka sięga po jedną z nich – twardą, suchą, a mimo to pachnącą chlebem, wspomnieniem domu, którego już nie ma.

Nagle uświadamia sobie, że nie jest sam. Przed nim ktoś stoi. Widzimy tylko dolną część sylwetki – brązowe, lśniące buty, wypastowane do perfekcji, kontrastują z obdrapanym chodnikiem. Granatowe spodnie układają się w eleganckie fałdy. W bezruchu tej postaci jest coś celowego, napiętego. To nie przypadkowy przechodzień. Cień obcego przecina popękany asfalt, mieszając się ze smugami światła sączącymi się przez metalowe pręty ogrodzenia.

Bezdomny, wciąż wpatrzony w bułki, nie podnosi wzroku. Może nie chce. Może boi się zobaczyć oczy kogoś, kto przypomina mu o świecie, który dawno się od niego odwrócił.

I wtedy rozlega się głos – spokojny, głęboki, ale wyraźnie obcy:

– Przepraszam… czy pan nazywa się Taylan Unsal?

Bezdomny sztywnieje. Słowa trafiają w niego jak uderzenie. Od lat nikt nie zwrócił się do niego po imieniu i nazwisku. Podnosi głowę z wahaniem, a jego spojrzenie jest nieufne, zmęczone, jakby nie dowierzał własnym uszom.

– Tak… to ja – odpowiada ochrypłym głosem. – Kim jesteś?

***

Bezdomny wciąż pcha przed sobą wózek przeładowany znalezionym dobytkiem – stertą kartonów, zniszczonych przedmiotów i butelek, które dla innych były tylko śmieciem, a dla niego miały wartość życia. Tym razem jednak jego droga prowadzi przez bogatszą dzielnicę Stambułu. Ulice tętnią gwarem – samochody trąbią, w kawiarniach kelnerzy podają aromatyczną kawę, a witryny sklepów błyszczą nowymi towarami. Kontrast między nim a otoczeniem jest uderzający, lecz coś zmienia się w jego postawie. Nie idzie już z opuszczoną głową. Patrzy przed siebie, a w jego oczach tli się blask – nikły, lecz wyraźny – nadzieja na lepsze jutro.

Zatrzymuje się przed zakładem fryzjerskim. Z kieszeni wyciąga kilka zmiętych banknotów. Liczy je powoli, niemal uroczyście, jakby każdy miał wagę złota. Między nimi kryje się mała fotografia – portret dwuletniej dziewczynki o ufnych oczach i rumianych policzkach. Mężczyzna wpatruje się w nią z drżeniem dłoni, jakby nagle cały świat zwęził się do tego jednego obrazu.

– Zeynep… moja córeczko… – szepcze z trudnością. Głos mu się łamie, a w oczach pojawia się wilgoć. – Jeszcze trochę. Jeszcze tylko chwila, a znowu będziemy razem.

Schowawszy zdjęcie, odsuwa drzwi salonu fryzjerskiego. Wnętrze pachnie wodą kolońską i świeżo ściętymi włosami. Lustra błyszczą, odbijając światło żyrandoli, a klienci siedzą wygodnie w fotelach, przeglądając gazety. Jego obecność od razu przyciąga spojrzenia.

Podchodzi do właściciela, starając się mówić pewnie, choć w środku trzęsie się ze wzruszenia.

– Chcę się ostrzyc – oznajmia. – Mam pieniądze.

Fryzjer obrzuca go spojrzeniem, zatrzymując wzrok na obdartych ubraniach.

– Z tymi rzeczami? – kręci głową. – Zabrudzisz fotel, panie.

Bezdomny zaciska dłonie na banknotach. Z trudem powstrzymuje się, by nie spuścić wzroku.

– Proszę… – mówi, a w jego głosie brzmi rozpacz zmieszana z determinacją. – Ten dzień… jest dla mnie najważniejszy od lat. Po raz pierwszy po tak długim czasie zobaczę swoją rodzinę. Muszę wyglądać godnie.

Zapada chwila ciszy. Fryzjer marszczy brwi, jakby walczył ze sobą – między niechęcią a odruchem serca. W końcu wzdycha i odsuwa jedno z krzeseł.

– Dobrze. Siadaj – odpowiada krótko.

Na twarzy bezdomnego pojawia się cień uśmiechu – pierwszy od bardzo dawna.

***

Feraye i Naciye siedzą na werandzie, trzymając w dłoniach filiżanki kawy. Powietrze pachnie kwitnącym jaśminem, a zza ogrodu słychać cykanie świerszczy. Mimo sielankowego otoczenia obie kobiety są napięte. Naciye marszczy brwi i z niezadowoleniem odstawia filiżankę na stolik.

– Feraye… czy pozwolisz, żeby Ege powiedział wszystko Zeynep? – pyta z naciskiem. – Ta kawa, którą przygotowała Ceylan, jest beznadziejna, ale to nic w porównaniu z tym, co może się wydarzyć.

Feraye wzdycha ciężko, bezradnie rozkładając ręce.

– A jak mamy go powstrzymać? – odpowiada z rezygnacją. – Próbowałam, ale on jest jak uparty osioł.

– To porozmawiajmy z nim jeszcze raz, na litość boską! – głos Naciye staje się ostrzejszy. – Powiedzmy mu jasno, że ta sprawa go nie dotyczy.

– Myślisz, że tego nie zrobiłam? – Feraye patrzy na nią z goryczą.

– Może i tak, ale teraz sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Melis jest w ciąży! – mówi Naciye, stukając palcem w blat stolika. – Jak może dowiedzieć się czegoś tak szokującego w takim stanie? Musimy mu kazać poczekać. Choćby do czasu po porodzie.

Feraye zaciska dłonie na podłokietnikach fotela.

– To twój ukochany brat powinien wziąć za to odpowiedzialność – wyrzuca. – To on zapalił lont tej bomby i podłożył ją pod nasze nogi. A teraz my musimy się z tym mierzyć.

– Dobrze, Feraye, porozmawiam z Bulentem – ustępuje Naciye po chwili ciszy. – Może znajdzie jakieś rozwiązanie.

– Bulent? – prycha Feraye z ironią. – I co niby zrobi? Wyśle Egemu groźby z Londynu?

– Nie wiem… – przyznaje Naciye, spuszczając wzrok. – Mam tylko nadzieję, że coś wymyśli. Bo to, co robi Ege, jest chore. Dlaczego on wciąż wtrąca się w sprawy, które go nie dotyczą?

Nagle na werandzie rozlega się skrzypnięcie drzwi. Melis staje w progu. Na jej twarzy maluje się mieszanka ciekawości i niepokoju. Patrzy to na ciotkę, to na matkę, jakby chciała wyczytać odpowiedź, zanim jeszcze ją usłyszy.

– Co takiego… – pyta powoli, a jej głos drży z napięcia. – Co takiego nie powinno dotyczyć mojego męża?

Cisza, która zapada, jest niemal namacalna. Nawet świerszcze zdają się ucichnąć.

***

Przed domem Gonul pojawia się mężczyzna. To ten sam, którego wcześniej widziano na spotkaniu z Taylanem Unsalem – ma identyczne buty i spodnie, ale jego twarz wciąż pozostaje ukryta w cieniu. Podchodzi pewnym krokiem do drzwi i otwiera je własnym kluczem, jakby od dawna czuł się tu jak u siebie. Wchodzi do środka bez zawahania.

Chwilę później na ścieżce pojawia się Ege. Zmarszczone brwi i szybki krok zdradzają, że przyszedł z jasno określonym celem. W domu dochodzi do konfrontacji. Tajemniczy przybysz stoi w przedpokoju, a gdy dostrzega Egego, z uśmiechem unosi w górę brelok z kluczami i potrząsa nim ostentacyjnie.

– Co mają znaczyć te klucze? – pyta Ege. Jego głos jest ostry i lodowaty.

– Cihan… od teraz mieszka z nami – oznajmia spokojnie, lecz z wyraźnym napięciem, Zeynep.

– Co?! – Ege otwiera szeroko oczy, jakby usłyszał największy absurd. – Dlaczego ja nic o tym nie wiem?!

– Och, przepraszamy, paszo – kpi Cihan, robiąc teatralny ukłon. – Zapomnieliśmy cię poinformować.

– Cihan stracił pracę – tłumaczy szybko Zeynep, spoglądając to na Egego, to na Cihana. – Nie mógł już płacić czynszu. Mama miała wolny pokój, więc zaproponowałam, żeby się wprowadził. Co w tym złego?

– Zapłaciłem czynsz i wprowadziłem się – dodaje Cihan z chłodnym spokojem. – Naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak bardzo się tym interesujesz.

Ege zaciska szczękę. Jego gniew aż iskrzy w powietrzu.

– To nie chodzi o ciebie – syczy. – Tu chodzi o Zeynep. Moja siostra została potrącona przez kobietę, która uciekła. To oczywiste, że ma silne plecy.

– Skąd wiesz, że to była kobieta? – rzuca prowokacyjnie Cihan.

– Bo Zeynep ją widziała! – Ege podnosi głos. – Ona jest jedynym świadkiem tej zbrodni. Dlatego może być w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a moim obowiązkiem jest ją chronić. Chodź, Zeynep. Wracamy do domu.

– Nie martw się – wtrąca się Cihan, stając krok bliżej Zeynep. – Dopóki ja tu jestem, nikt nie ośmieli się jej skrzywdzić.

Ege patrzy na niego z pogardą. Jego spojrzenie jest tak ostre, że mogłoby przeciąć szkło.

– Ty? Ty masz chronić Zeynep? – prycha. – Przestań żartować. Powiedziałem: idziemy, Zeynep.

– Ege, dość! – Zeynep unosi głos, a w jej oczach błyskają łzy i gniew. – Przestań wtrącać się w moje życie! Nocowałam tutaj, bo wczoraj obchodziłam urodziny.

– Tak, tę rocznicę, o której ty zapomniałeś – dorzuca Cihan z triumfalnym uśmiechem. – Ja pamiętałem.

Cisza, która zapada, jest gęsta jak burzowe powietrze.

***

Bahar i Kuzey wchodzą do sypialni. Drzwi zamykają się za nimi z głuchym trzaskiem. Kuzey jest wyraźnie zdenerwowany – jego ramiona są napięte, a gniew w oczach aż iskrzy.

– Co się dzieje, Bahar? – pyta ostrym, zimnym tonem. – Czy właśnie próbujesz pociągnąć mnie do odpowiedzialności?

Dziewczyna spuszcza wzrok, a jej ręce drżą.

– Ja… proszę o wybaczenie – szepcze skruszonym głosem.

– Nie proś mnie o wybaczenie! – Kuzey unosi głos, a echo jego słów odbija się od ścian.

– Kuzey… – jej głos się łamie. – Kiedy zobaczyłam cię obok Sili, poczułam coś strasznego… zazdrość, żal. Nie umiałam tego opanować.

Na jej policzkach pojawiają się łzy.

– Bahar, nie płacz! – burknął, ale w jego tonie kryje się zniecierpliwienie, a nie troska.

– Przysięgam, nie miałam złych intencji – tłumaczy, chwytając powietrze między łkaniem. – Ale kiedy zobaczyłam, że trzymacie się za ręce…

– Co sobie pomyślałaś?! – wybucha Kuzey, robiąc krok w jej stronę. – Sila jest twoją siostrą! Na litość boską, jak mogłaby zrobić ci coś takiego? Myślisz, że za twoimi plecami prowadziłaby ze mną jakąś grę?!

– Kuzey… – szepcze, drżącym głosem. – Bardzo cię kocham. Nie chcę cię stracić. Ta zazdrość spaliła mnie od środka, gdy zobaczyłam, jak trzymacie się za ręce. A przecież… to ty chciałeś mnie poślubić! – nagle jej głos nabiera siły. – Ja nie chciałam! Pamiętasz, jak próbowałam odebrać sobie życie? Czy to kłamstwo? Poślubiłam cię tylko dlatego, że przysiągłeś, iż zapomniałeś o Sili! Czy to nieprawda?!

Chce pochwycić jego dłoń, ale on gwałtownie cofa rękę, jakby jej dotyk parzył.

– Bardzo cię kocham… – powtarza błagalnie.

Kuzey spogląda na nią chłodno.

– Bahar… stracisz mnie, jeśli dalej będziesz robić takie sceny – mówi ostrym, bezlitosnym tonem. – Nie chcę już tego słyszeć, rozumiesz?

Odwraca się gwałtownie i opuszcza pokój, zostawiając Bahar ze łzami i rozpaczliwym szeptem, który grzęźnie w ciszy.

***

Kwadrans później drzwi do sypialni uchylają się cicho i wchodzi Cavidan. W powietrzu wciąż unosi się ciężar niedawnej kłótni. Bahar leży na łóżku, skulona, z włosami rozsypanymi na poduszce. Jej oczy są czerwone i spuchnięte od łez, a twarz blada, zmęczona.

– Co powiedział Kuzey? – pyta Cavidan miękkim, ale napiętym głosem, podchodząc bliżej.

– A co miał powiedzieć? – Bahar odwraca głowę w stronę okna, nie patrząc matce w oczy. – Powiedział, żebym nigdy więcej tego nie zrobiła. I że drugiego ostrzeżenia nie będzie.

Cavidan siada na brzegu łóżka, splatając dłonie.

– Dlaczego go naciskasz, córko? – mówi z lekkim wyrzutem.

Bahar prostuje się gwałtownie, a łzy ponownie napływają jej do oczu.

– A co miałam zrobić, mamo? Obudziłam się, a Kuzeya nie było obok mnie. Śniło mi się, że trzymali się za ręce, że się całowali… I kiedy zeszłam na dół, zobaczyłam ich razem, jak naprawdę trzymają się za ręce. Wściekłam się, straciłam kontrolę.

Cavidan wzdycha głęboko, potrząsając głową.

– Brawo… dobra robota – mówi z ironią. – Czy naprawdę jeszcze nie rozumiesz, że on wciąż kocha Silę?

– Ale on mi przysiągł! – Bahar nagle podnosi głos, a w jej oczach błyszczą iskry bólu. – Powiedział, że o niej zapomniał! Że Sila dla niego już nie istnieje!

Cavidan patrzy na nią uważnie, jakby ważyła każde słowo.

– Moja córko… – mówi spokojniej. – Język potrafi powiedzieć, że zapomniał, ale serce… serce potrzebuje czasu. Dlatego musisz mu ten czas umilić. Ubierz się pięknie, zrób makijaż, pokaż mu swoją siłę i urok. Nie możesz ciągle płakać. Łzy nie zatrzymają mężczyzny. Oni chcą czuć się pożądani. Bądź dla niego spokojna, czuła… spraw, by nie mógł oderwać od ciebie wzroku.

Bahar kręci głową, jakby nie dowierzała.

– Jak mam być spokojna, mamo? – pyta roztrzęsionym głosem. – Nie wiemy nawet, czy Sila odzyskała pamięć.

Na twarzy Cavidan pojawia się cień zmartwienia, ale zaraz przykrywa go wymuszonym uśmiechem.

– Dowiemy się – zapewnia, głaszcząc córkę po dłoni.

– Ale jak? – Bahar nie daje się uspokoić. – Wczoraj wysłałaś wiadomości do Leventa z telefonu Sili, a on nie odpowiedział. A jeśli powie jej o wszystkim?

Cavidan prostuje się i z chłodną pewnością odpowiada:

– Nie martw się. Jej telefon jest w moich rękach. Jeśli zadzwoni, odbiorę i powiem, że Sila jest zajęta. Czas zrobi swoje. W końcu zapomni.

Bahar wpatruje się w matkę, jej głos drży jak nigdy dotąd:

– Mamo… nie chcę stracić Kuzeya.

Cavidan pochyla się, ujmuje jej dłoń i mocno ściska. Na jej twarzy pojawia się ciepły, matczyny uśmiech, choć w oczach czai się chłodna determinacja.

– Nie stracisz go, dopóki ja tu jestem – szepcze. – Zaufaj mi.

Na twarzy Bahar maluje się delikatny uśmiech. Ale w jej oczach wciąż kryje się cień lęku, którego nawet słowa matki nie potrafią całkiem zgasić.

Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia były filmy Aşk ve Umut 218. Bölüm i Aşk ve Umut 219. Bölüm dostępne na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tych odcinków, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

Podobne wpisy