Miłość i nadzieja odc. 286: Cihan mówi Zeynep, że jej tata żyje!

Cihan przekazuje Zeynep, że jej tata żyje.

„Miłość i nadzieja” – odcinek 286 – szczegółowe streszczenie

Taylan Unsal wciąż stoi przed domem Gonul.

– Porozmawiajmy, proszę – jego głos brzmi miękko, lecz niesie w sobie desperację. – Minęło tyle lat, przeszedłem przez piekło…

– Sprawiłeś mi piekło! – przerywa mu Gonul. Jej głos drży, ale jest stanowczy. – Twoja chorobliwa zazdrość o Bulenta zatruwała każdy dzień! Przeprowadziłam się z tobą do Edremit, żeby zacząć od nowa, a ty biłeś mnie niemal codziennie. Złamałeś mi kręgosłup, Taylan! – kładzie dłoń na plecach, jakby ból sprzed lat nagle ożył. – Do dziś noszę blizny po tamtym życiu!

– Gonul… – Taylan spuszcza wzrok. – Bardzo się zmieniłem…

– Nie obchodzi mnie to! – Kobieta odwraca się gwałtownie i znika za drzwiami, zatrzaskując je z hukiem.

Mężczyzna jednak nie odpuszcza. Opiera dłonie o szybę i mówi błagalnym tonem:

– Otwórz! Porozmawiajmy! Minione lata naprawdę mnie zmieniły.

– Odejdź, Taylan! Nie mam ci nic do powiedzenia!

– Gonul, ja tylko chcę, żebyśmy znów byli rodziną…

– Jaką rodziną?! – Kobieta otwiera drzwi z impetem i wychodzi na ganek, patrząc mu prosto w oczy.

– Chcę zobaczyć moją córkę. Gdzie jest Zeynep?

Gonul w jednej chwili traci resztki opanowania. Podchodzi do niego gwałtownie, wbijając palec w jego pierś. Jej spojrzenie jest lodowate, ostre jak nóż.

– Posłuchaj mnie dobrze! Zeynep nie jest twoją córką! Oboje o tym doskonale wiemy!

– Ale ona tego nie wie, prawda? – Taylan wykorzystuje moment, by minąć ją i wejść do środka domu. Rozgląda się po pokoju dziennym z mieszaniną ciekawości i wzruszenia. – To naprawdę twój dom? Czy tylko go wynajmujesz?

– Co cię to obchodzi?! – wybucha Gonul. – Chcesz robić za agenta nieruchomości?! Wynoś się stąd, zanim Zeynep wróci!

– Nie pójdę, dopóki nie skończymy rozmowy. – Taylan siada wygodnie na wersalce, jakby chciał zaznaczyć, że nie zamierza się ruszać. – Nie musisz się już mnie bać, Gonul. To wszystko jest za mną.

– Taylan, posłuchaj… – Gonul nagle mówi ciszej, jakby próbowała przemówić mu do rozsądku. – Zeynep wciąż wierzy, że nie żyjesz. Jeśli nagle się pojawisz, zniszczysz jej świat!

– Czyżbyś się bała, że zostaniesz uznana za kłamcę? – pyta prowokacyjnie. – Nie martw się. Powiem jej wszystko sam. Przeproszę ją…

– Nic jej nie powiesz! – Gonul ponownie wybucha. – Zeynep jest córką Bulenta, a nie twoją! Rozumiesz?! Wynoś się natychmiast!

– A propos Bulenta… – Taylan pochyla głowę i uśmiecha się ironicznie. – Znalazłaś go? Jest w Stambule?

– To nie twoja sprawa!

– Jeśli go znalazłaś i jeszcze nie przyprowadziłaś go do Zeynep… – Taylan zawiesza głos. – To znaczy, że wciąż mamy szansę.

– Nie mamy żadnej szansy! – Gonul niemal krzyczy. – Idź stąd!

Taylan podnosi się, a jego twarz twardnieje.

– Nigdzie się nie wybieram, Gonul. Rozumiesz? Nigdzie!

Nagle z zewnątrz dobiega głos Cihana, który usłyszał kłótnię przez otwarte okno:

– Co tam się dzieje?!

Gonul błyskawicznie pada na podłogę, udając, że została zaatakowana. W tej samej chwili do pokoju wpada Cihan. Widząc kobietę na ziemi, bez namysłu uderza Taylana w twarz i przyciska go do wersalki.

– Kim jesteś?! Czego tu szukasz?!

– Cihan, spokojnie! – Gonul podbiega, chwytając chłopaka za ramię. – Znam go…

– Kim ty jesteś?! – pyta ostro Taylan, podnosząc się.

– To ja mam prawo zapytać: kim ty jesteś? – odbija piłeczkę Cihan.

– Jestem Taylan – odpowiada w końcu mężczyzna, ocierając krew z ust.

Cihan zamiera.

– Taylan? – powtarza z niedowierzaniem. – Tata Zeynep? Taylan Unsal?! – Przenosi spojrzenie na Gonul, która w milczeniu potwierdza skinieniem głowy. – Ale… ten człowiek przecież nie żyje! Ciociu Gonul, jak to możliwe?!

Kobieta próbuje coś powiedzieć, ale Taylan wchodzi jej w słowo, podnosząc głos:

– Jestem ojcem Zeynep!

Cihan robi krok w tył, całkowicie zaskoczony.

– Jak to możliwe? Przecież Zeynep przez całe życie wierzyła, że jej ojciec nie żyje… Co to wszystko oznacza?!

***

Gonul podaje Taylanowi szklankę wody, choć jej dłoń wyraźnie drży. W salonie panuje napięta cisza, przerywana tylko oddechami trojga ludzi. W końcu wszyscy siadają naprzeciwko siebie – Gonul i Cihan obok siebie na jednej wersalce, Taylan samotnie na drugiej.

– Nie bądź na mnie zła, ciociu Gonul – zaczyna Cihan spokojniejszym tonem, choć w jego głosie wciąż pobrzmiewa echo wcześniejszej złości. – Kiedy zobaczyłem cię leżącą na podłodze, spanikowałem. Myślałem, że coś ci się stało.

– Powinieneś był zapytać, zanim mnie zaatakowałeś – odpowiada chłodno Taylan, prostując się dumnie.

– A czy ty zapytałeś o pozwolenie, wchodząc do tego domu? – ripostuje Cihan, patrząc mu prosto w oczy.

– Przynajmniej nikogo nie powaliłem na ziemię – cedzi przez zęby Taylan.

– Dość! – ucina Gonul, chcąc opanować sytuację. – Przejdźmy do rzeczy.

Cihan odwraca się do niej zdezorientowany, a potem znów wbija wzrok w Taylana.

– Po co tu przyszedłeś? – pyta ostro. – Ciociu Gonul, całe życie słyszałem, że ojciec Zeynep nie żyje. A teraz przede mną siedzi człowiek, który twierdzi, że nim jest. Dlaczego to ukrywałaś? Dlaczego Zeynep żyje w kłamstwie? Ja już nic z tego nie rozumiem!

– To długa historia, Cihanie… – odpowiada wymijająco Gonul, spuszczając wzrok.

– Długa, czy nie, odpowiedzi się należą – naciska chłopak. – Zeynep całe życie mówi o ojcu. Tęskni za nim, wierzy, że już nigdy go nie zobaczy. – Kieruje spojrzenie prosto w Taylana. – Ty jednak nie umarłeś. Więc powiedz mi, dlaczego pozwoliłeś, by twoja córka cierpiała?! Dlaczego się na to zgodziłeś?!

– Cihan… – próbuje go uspokoić Gonul. – Mówiłam ci, że to skomplikowane.

– Dobrze, więc zapytam wprost – nie odpuszcza chłopak, a jego głos nabiera twardości. – Dlaczego ją opuściłeś? Dlaczego zostawiłeś taką dziewczynę jak Zeynep, skazując ją na życie bez ojca?

***

Akcja przenosi się do szpitala.

– Bahar, wiesz przecież, że jestem lekarzem twojej siostry – mówi spokojnie Levent, obserwując dziewczynę, która trzęsie się od płaczu w fotelu naprzeciwko.

– Wiem… – jej głos łamie się jak cienkie szkło. – Widziałam, ile dla niej zrobiłeś. Dlatego tu przyszłam.

Levent odwraca wzrok, jakby szukał ratunku w pustej przestrzeni gabinetu.

– To nie jest etyczne. Nie mogę prowadzić terapii z dwiema osobami z tej samej rodziny.

– Panie Levencie… ja już nie daję rady – łkanie rozdziera jej gardło. Łzy, ciężkie i gorące, spływają po policzkach. – Boję się, że znowu… że znowu spróbuję odebrać sobie życie. Proszę… niech mi pan pomoże!

Jej ręka nerwowo sięga do torebki.
– Ma pan chusteczki? – pyta drżącym głosem.

– Tak – odpowiada lekarz i pochyla się nad szafką.

W tej samej chwili Bahar, korzystając z jego nieuwagi, dyskretnie ustawia telefon. Włącza nagrywanie. Dłoń lekko jej drży, ale w oczach pojawia się przebłysk determinacji.

– Dziękuję – mówi cicho, przyjmując chusteczkę.

– Nie płacz – odpowiada miękko Levent. – Przeprowadzimy tę sesję, ale potem skieruję cię do innego specjalisty. Tak będzie najlepiej.

Bahar wydmuchuje nos, ociera łzy i zaczyna mówić głosem nasyconym cierpieniem:

– Zdrada mojej siostry złamała mi serce. A jednak… teraz jestem żoną Kuzeya. Kocham go, naprawdę. Ale boję się. Boję się bardziej niż kiedykolwiek.

– Czego się boisz, Bahar? – pyta lekarz, uważnie badając jej twarz. – Co cię tak przeraża?

– Że go stracę.

Levent zamyśla się na moment.
– Jeśli boisz się kogoś stracić, to może oznacza, że nigdy nie był naprawdę twój.

Bahar wstrzymuje oddech, a jej twarz wykrzywia się w grymasie.

– Więc się myliłam? Na próżno walczyłam o życie? Czy moje małżeństwo już zawsze będzie w cieniu mojej siostry? Ona… ona jest piękniejsza, mądrzejsza… zawsze lepsza ode mnie. Nawet jej serce, panie Levencie, zawsze było czystsze. Ale ja też coś osiągnęłam! Zostałam żoną Kuzeya Bozbeya. I przysięgam, że go nie stracę. Nigdy. Zrobię wszystko. Absolutnie wszystko. – Jej oczy błyszczą niebezpiecznym ogniem.

– Wygląda na to, że Sila jest dla ciebie największą raną – stwierdza Levent cicho. – Powiedz, Bahar… jak daleko jesteś gotowa się posunąć, by tę ranę zagłuszyć?

Dziewczyna nagle wstaje. Podchodzi do niego, bierze jego dłoń w swoje i patrzy mu głęboko w oczy. Ich sylwetki, stojące blisko siebie, przypominają parę kochanków uwikłanych w intymną, niebezpieczną grę.

– Niech pan nie myśli, że jestem zła – mówi miękko. – Ja tylko próbuję ochronić swoją miłość.

Nagle drzwi otwierają się z trzaskiem. Do środka wchodzi pielęgniarz. Levent natychmiast odrywa dłoń od Bahar.

– Przepraszam, panie doktorze – odzywa się zakłopotany mężczyzna. – Pańska pacjentka poprosiła kierowcę o coś pilnego, więc to przyniosłem.

– Nie wchodź tu więcej bez pozwolenia – karci go ostrym tonem Levent.

– Oczywiście. – Pielęgniarz kłania się lekko i wręcza Bahar szklankę wody oraz niewielkie opakowanie leków. Potem znika za drzwiami.

– Muszę przyjmować lekarstwa o stałej porze – tłumaczy Bahar, chowając fiolkę.

– Dobrze. Poczekaj tu chwilę, zaraz wrócę – mówi lekarz i opuszcza gabinet.

Gdy tylko drzwi się zamykają, Bahar odkłada leki na bok. Nie bierze ani jednej tabletki. Zamiast tego chwyta telefon, który właśnie zaczyna dzwonić.

– Tak, mamo? – odbiera szybko.

– Gdzie jesteś, Bahar? – w głosie Cavidan drży napięcie.

– U Leventa.

– Co ty tam robisz?!

– Przejęłam stery, mamo. – Jej głos brzmi lodowato. – Teraz wszystko w moich rękach. Pozbędę się Sili. – Bahar rozłącza się, słysząc odgłos zbliżających się kroków.

***

Levent wrócił do gabinetu, a Bahar natychmiast znów zaniosła się płaczem. Łzy spływały jej po twarzy tak obficie, że wyglądała, jakby topiła się we własnym bólu. Nagle zerwała się z miejsca, chwyciła lekarza za rękę i wtuliła się w jego ramię, upewniając się, że wszystko zostanie uchwycone przez ukryty obiektyw telefonu.

– Jestem tym wszystkim zdruzgotana… – wydusiła drżącym głosem. – Mam już dość spełniania życzeń mojej matki. Ona chciała, żebym poślubiła Kuzeya, bo jest bogaty. Ale ja… ja nie jestem taka.

Levent spojrzał jej prosto w oczy.
– A co dla ciebie znaczy Kuzey?

Bahar uniosła głowę, a w jej spojrzeniu pojawiła się mieszanina czułości i desperacji.

– Kuzey to bezpieczeństwo. To jak chwile z dzieciństwa, które rozgrzewają ci serce, albo piosenka, której nigdy nie chcesz przestać słuchać. On jest dla mnie tą piosenką. Tą ostoją.

– Spróbuj to jeszcze rozwinąć – zachęcił cicho lekarz.

Dziewczyna westchnęła ciężko.

– Zawsze byłam deptana. W wiosce, w szkole, na ulicy, w sklepie… Wszędzie mnie poniżano. Nigdy nie byłam dość dobra, zawsze gorsza, zawsze ostatnia. Na przedstawieniach w szkole nie pozwalano mi występować, bo miałam stary, znoszony mundurek. Nikt nie chciał, żebym stanęła na pierwszym planie… – Jej ręce zaczęły drżeć. – A teraz… teraz jestem żoną Kuzeya Bozbeya. Przy nim czuję się kimś. Jestem ważna i szanowana. Ludzie traktują mnie inaczej, bo jestem jego żoną.

– Bahar – powiedział spokojnie Levent – musisz zrozumieć, że wartość człowieka nie wynika z tego, z kim jest związany, ale z tego, kim sam jest.

Dziewczyna uniosła na niego zapłakane oczy, które nagle rozbłysły gniewem.

– To dlaczego wcześniej nikt mnie tak nie traktował?! Dlaczego?! – krzyknęła i porwała szklankę z biurka. Rzuciła nią z całej siły o podłogę, a rozbite szkło rozsypało się dźwięcznie na wszystkie strony. Bahar osunęła się na kolana i wybuchnęła jeszcze głośniejszym szlochem.

Levent natychmiast przykucnął przy niej i pomógł się jej podnieść.

– Czy możesz… – wyszeptała, chwytając go za ręce – czy możesz mnie nauczyć wiary w siebie? Tak, żebym wreszcie czuła się pewnie?

– Postaram się, Bahar – odparł łagodnie. – Zrobię, co w mojej mocy.

Dziewczyna spojrzała na niego błagalnie, a w jej głosie zabrzmiała nutka prowokacji.

– Tak bardzo potrzebuję być kochaną…

Zanim Levent zdążył cokolwiek powiedzieć, nachyliła się i pocałowała go w policzek. Mężczyzna zamarł zaskoczony.

Nagle jej twarz zmieniła się diametralnie – łzy zniknęły, a zamiast nich pojawiła się maska gniewu. Bahar odskoczyła i wrzasnęła tak głośno, że aż echo odbiło się od ścian gabinetu:

– Jak mogłeś mnie pocałować?! Jak mogłeś to zrobić?!

Levent cofnął się, oszołomiony.
– Bahar, ale to ty… – urwał, bo dziewczyna nie pozwoliła mu dojść do słowa.

– Jesteś moim lekarzem! Jak mogłeś się posunąć do czegoś takiego?! – krzyknęła z wyrzutem i wybiegła z gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Dopiero na zewnątrz, gdy jej serce biło jak oszalałe, a usta wykrzywiał triumfalny uśmiech, sięgnęła po telefon.

– Mamo… – odezwała się do słuchawki z udawaną słodyczą w głosie. – Mam coś, co sprawi, że Sila zniknie stąd na zawsze.

– Co się dzieje? – spytała zaskoczona Cavidan. – Jak niby możemy się jej pozbyć?

Bahar zaśmiała się cicho, z satysfakcją.
– Mam doktora Leventa w garści. Albo ożeni się z Silą, albo ja zniszczę jego karierę.

***

Cihan wszedł do domu Feraye z twarzą tak spiętą, że Zeynep od razu poderwała się z kanapy. Serce zaczęło jej bić szybciej, jakby przeczuwało nadchodzący cios.

— Co się stało? — spytała drżącym głosem. — Czy jest jakiś problem?

Chłopak zawahał się, spuścił wzrok. Szukał słów, które nie raniłyby tak mocno, ale wiedział, że to niemożliwe.

— Nie wiem, jak ci to powiedzieć… — zaczął powoli.

— Mów! — nalegała, coraz bardziej niespokojna. — Stało się coś mojej mamie?!

— Nie, nie… twoja mama ma się dobrze.

Zeynep odetchnęła, ale tylko na chwilę. Bo w następnej sekundzie usłyszała słowa, które zmroziły ją od środka.

— Twój ojciec… przyjechał.

Dziewczyna zesztywniała. Jej spojrzenie zatrzymało się na Cihanie, jakby nagle stał się obcym człowiekiem. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha.

— Co ty mówisz…? — wydusiła w końcu, a w jej głosie brzmiała mieszanina lęku i niedowierzania. — Co to ma znaczyć, że mój tata przyjechał?

— Powinnaś usłyszeć to od swojej mamy — odpowiedział cicho Cihan. — Ale nie mogę pozwolić, żebyś żyła w kłamstwie.

— Jakim kłamstwie?! — krzyknęła Zeynep, czując, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. — Mój tata… mój tata nie żyje! Jak mógł tu przyjechać?!

Cihan patrzył na nią bezradnie.

— Też tak myślałem… Ale widziałem go, Zeynep. Stał obok twojej mamy. Przedstawił się jako Taylan Unsal.

Na twarzy dziewczyny odmalował się niewypowiedziany krzyk. Jej usta lekko się rozchyliły, lecz żadne słowo nie wydostało się z gardła. Serce waliło jak oszalałe, a dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści, jakby tylko w ten sposób mogła utrzymać kontrolę nad sobą. Oczy napełniły się łzami, które drżały, gotowe popłynąć, a jednocześnie w jej spojrzeniu było coś pustego — jakby cały świat właśnie runął. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i musiała podeprzeć się o oparcie kanapy, by nie upaść. Czuła, że wokół niej wszystko wirowało, a powietrze stało się ciężkie, jakby nagle zabrakło w nim tlenu.

Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia był film Aşk ve Umut 220. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

Podobne wpisy