Miłość i nadzieja odc. 315: Powrót Bulenta! Hulya porusza palcem!

Bulent uśmiecha się radośnie, witając się z Kuzeyem.

„Miłość i nadzieja” – odcinek 315 – szczegółowe streszczenie

Gönül odzyskuje przytomność w dusznym wnętrzu samochodu, którego silnik mruczy jednostajnie niczym uwięzione zwierzę. Jej nadgarstki są ciasno owinięte szorstkim sznurem, a usta zaklejone taśmą, której klej drażni skórę. Leży na tylnej kanapie, półprzytomna, z twarzą przyciśniętą do chłodnej tapicerki. Świat za oknem przesuwa się jak w niemym filmie — ulice Stambułu, mokre po niedawnym deszczu, odbijają światła neonów i reflektorów.

Zrywa się nagle, szarpie się, uderza głową i ramieniem w oparcie fotela kierowcy, ale Cichy nie reaguje. Jego sylwetka pozostaje nieruchoma, jakby był częścią maszyny, nie człowiekiem. Samochód zatrzymuje się na czerwonym świetle. Gönül, z twarzą pełną desperacji, odwraca głowę w bok — i wtedy go dostrzega.

W sąsiednim aucie, czarnym BMW, siedzi Bulent. Jego twarz jest skupiona, lekko pochylona, trzyma telefon przy uchu. Gönül uderza związanymi rękami w szybę, jej oczy błagają, krzyczą, ale dźwięk ginie w zgiełku miasta, w szumie silników i klaksonów. Bulent nie zauważa niczego. Jego uwaga skupiona jest na rozmowie.

Kamera przenosi się do wnętrza jego samochodu. W tle widać wilgotne ulice, ciężarówki sunące powoli, znak drogowy wskazujący zakręt.

— Tak, właśnie wróciłem do Stambułu — mówi spokojnie do słuchawki, nieświadomy, że kilka metrów dalej bliska mu osoba walczy o życie.

***

Park tonie w złocie jesieni. Igły sosen pokrywają ziemię jak miękki dywan, a powietrze pachnie wilgocią i żywicą. Bulent idzie powoli, jego kroki są stłumione przez leśną ściółkę. Mijając drewnianą konstrukcję przypominającą amfiteatr, zatrzymuje się. W oddali pojawia się Kuzey, ubrany w ciemny płaszcz. Ich spojrzenia się spotykają, a potem ramiona Bulenta otwierają się w geście powitania.

— Witaj, wujku — mówi Kuzey, uśmiechając się lekko. — Kiedy przyjechałeś?

— Wczoraj wieczorem — odpowiada Bulent. Głos ma cichy, jakby zmęczony.

— Chodźmy zjeść dobre śniadanie. Moja mama i siostra bardzo się za tobą stęskniły.

— Ja też się za wami stęskniłem, Kuzeyu — mówi, zatrzymując się na moment. — Ale muszę wracać do domu. Wczoraj nie miałem odwagi przyjść. Muszę stawić czoła mojej rodzinie. I Zeynep.

Na chwilę zapada cisza. Wiatr porusza gałęziami drzew, słychać szelest liści. Bulent spogląda na dłoń siostrzeńca — dostrzega obrączkę, błyszczącą dyskretnie w jesiennym świetle.

— Jesteś z Bahar?

Kuzey nie odpowiada od razu. Wkłada ręce do kieszeni płaszcza, jakby chciał ukryć coś więcej niż tylko biżuterię.

— Tak, pobraliśmy się… W życiu każdego z nas zdarzają się różne sytuacje.

Ich sylwetki znikają między drzewami, a kamera zostaje na pustym amfiteatrze, gdzie cisza zdaje się mówić więcej niż słowa.

***

Kuzey i Bulent siedzą na masywnych, poziomo ułożonych belkach — stopniach dawno zapomnianego leśnego amfiteatru, którego drewno zszarzało od deszczu i czasu. Słońce przesącza się przez korony sosen, rzucając złote plamy na ziemię, a wiatr porusza gałęziami jakby szeptał dawne historie.

Milczą przez chwilę, wsłuchani w ciszę, która nie jest pustką, lecz przestrzenią do myślenia.

— Co robiłeś przez cały ten czas, wujku? — pyta Kuzey, przechylając się lekko w stronę Bulenta. — Nie było ci ciężko?

Bulent wypuszcza powietrze, jakby z każdym oddechem uwalniał fragment przeszłości.

— Wynająłem żaglówkę — mówi powoli. — I spędziłem miesiące na morzu. Sam. Bywało ciężko, ale… Czy znasz historię starego rybaka?

Kuzey spogląda na niego z zaciekawieniem, a Bulent kontynuuje, patrząc gdzieś w dal, jakby widział fale zamiast drzew.

— Stary rybak wypłynął swoją łodzią w otwarte morze. Złowił dużą rybę. Ale w drodze powrotnej zaskoczyła go burza. Zgubił kurs. Potem zrobił się głodny. Chciał zabić rybę, żeby przeżyć… ale wtedy zrozumiał, że ta ryba stała się jego towarzyszką. Nie mógł jej skrzywdzić.

— Co zrobiłeś? Ty też złowiłeś rybę? — pyta Kuzey z uśmiechem, próbując rozjaśnić ciężar opowieści.

Bulent potrząsa głową.

— Nie, Kuzeyu. Złapałem nie rybę, a swoją przeszłość. Wyciągnąłem ją z głębin mojego wnętrza i położyłem na pokładzie. Patrzyłem na nią przez wiele dni. Walczyłem z nią. Z samym sobą. Z tym, kim byłem.

Kuzey milczy, a jego spojrzenie staje się poważniejsze.

— I do jakich doszedłeś wniosków?

Bulent prostuje się. Jego twarz nabiera ostrości, a oczy skupiają się gdzieś między drzewami, jakby szukał odpowiedzi w ich milczeniu.

— Że się zgubiłem. Zgubiłem się we własnej przeszłości. I zrozumiałem jedno: żal, który człowiek zostawia za sobą, nie znika. Wraca. Wraca w postaci nieszczęścia.

— Czyż nie wszyscy żałujemy czegoś, wujku? — pyta Kuzey cicho.

— Tak, Kuzeyu. Ale życie z żalem to ciężar, który nie każdy potrafi nieść. Ja nie zgubiłem się na morzu. Ja się tam odnalazłem. Teraz wróciłem, by odnaleźć swoją przyszłość.

Kuzey kładzie dłoń na barku wujka. Ich spojrzenia się spotykają, a w tym prostym geście jest więcej niż słowa — jest akceptacja, wsparcie, nadzieja.

— Powodzenia, wujku — mówi z uśmiechem, który rozjaśnia ich miejsce jak promień słońca przebijający się przez korony drzew.

***

Sila z czułością, niemal nabożnie, opuszcza sparaliżowaną Hulyę na poduszkę, której biała poszewka kontrastuje z czerwienią wzorzystego koca. W pokoju pachnie świeżością — może to zapach mydła, może ziół, które Naciye rozsypała na nocnym stoliku. Światło lampy sączy się miękko przez abażur, odbijając się w lustrze i tańcząc na drewnianym stropie. Pokój jest ciepły, domowy, a jednocześnie pełen napięcia, jakby każda rzecz w nim czekała na znak.

Naciye pomaga Sili ułożyć Hulyę w łóżku. Ich ruchy są ostrożne, pełne troski, jakby dotykały porcelany. Kiedy Sila nakrywa Hulyę kocem, jej głos brzmi łagodnie, niemal jak kołysanka:

— Teraz, kiedy jesteś przebrana, czy zjesz swoją ulubioną zupę?

Naciye uśmiecha się, jej twarz promienieje dumą i wzruszeniem.

— Moja piękna córko, Sila sprawiła, że lśnisz czystością.

Hulya leży nieruchomo, jej ciało nie odpowiada, ale oczy — oczy mówią wszystko. Wpatruje się w Silę, która właśnie podnosi talerz z parującą zupą. Chce krzyczeć, ostrzec, wyrwać się z niemocy, ale gardło pozostaje nieme. Jej spojrzenie staje się intensywne, jakby próbowała przesłać myśl siłą woli, jakby każde drgnienie źrenicy było wołaniem:

Nie wychodź za mąż, Sila. Nie wychodź za Leventa. Kuzey cię kocha. Nie rób mu tego

Sila zatrzymuje się. Coś w oczach Hulyi ją porusza — napięcie, błysk, nieme błaganie. Odkłada talerz i ujmuje dłoń chorej. Jej palce są chłodne, ale w dotyku jest życie. I wtedy…

Palec Hulyi drga. Ledwie zauważalnie, jak muśnięcie wiatru na tafli wody.

— Ciociu Naciye, Hulya poruszyła palcem! — wykrzykuje Sila, a jej głos drży od radości, niedowierzania i nadziei.

Naciye podchodzi bliżej, z zaszklonymi oczami i drżącymi rękami. W pokoju zapada cisza, w której słychać tylko oddechy i ciche tykanie zegara. To nie cud — to znak. Hulya wraca.

***

Cihan siedział na wersalce w domu Gonul, lekko pochylony, z łokciami opartymi na kolanach. W półmroku pokoju światło lampy przesączało się przez koronkową firankę, rozlewając na ścianach ciepłe, drgające refleksy. Obok, na stole, wciąż stała filiżanka po herbacie – niedopita, z obrączką ciemnego osadu.

Do środka weszła Zeynep. W dłoni trzymała telefon tak mocno, jakby od tego zależało coś więcej niż tylko kontakt z matką. Jej ruchy były nerwowe, nieskoordynowane, a każdy krok zdradzał napięcie.

— Czy coś się stało? — zapytał Cihan, podnosząc się z wersalki. W jego głosie zabrzmiała sztuczna troska, starannie wyreżyserowana.

Zeynep wzięła płytki oddech, a potem potrząsnęła głową.

— Nie mam żadnych wieści od mamy — powiedziała cicho, jakby sam dźwięk tych słów ją przerażał. — Miała dać mi znać, kiedy dotrze do Edremit, ale nie zrobiła tego.

Cihan zmrużył oczy, wpatrując się w nią z pozorną uwagą.

— Wiesz, o której godzinie miała dotrzeć?

— Nie… — odparła bezradnie, przeczesując włosy drżącą dłonią. — Byłam w szkole, kiedy wychodziła. Nie wiem, o której dokładnie wsiadła do autobusu.

Cihan odchrząknął, starając się zachować spokojny ton.

— Wspominała o problemach ze spadkiem. Może utknęła w urzędach, pewnie ma ręce pełne roboty.

Zeynep spojrzała na niego z nieufnością, a jej głos zadrżał.

— Nie wiem… widziałeś ją. Odeszła tak, jakby się żegnała. Jakby wiedziała, że już nie wróci.

Na chwilę zapadła cisza. Zza okna słychać było szum liści i odległy dźwięk samochodu przejeżdżającego po mokrym asfalcie.

— Poczekaj jeszcze chwilę — powiedział Cihan łagodnie. — Jeśli się nie odezwie, zadzwoń do niej.

Zeynep skinęła głową, ale jej wzrok błądził po pokoju, zatrzymując się na pustym fotelu matki, jakby wciąż spodziewała się, że Gonul zaraz wróci, uśmiechnie się i powie: „Nie martw się, córeczko.”

Cihan tymczasem wyszedł na korytarz. Kroki stłumił miękki dywan, a za jego plecami panowała cisza przerywana tylko tykaniem zegara. Sięgnął do kieszeni i wyjął telefon Gonul. Przez moment wpatrywał się w ekran, po czym jego palce zaczęły szybko stukać w ekran.

„Przyjechałam późno wczoraj w nocy. Autobus się zepsuł. Zapomniałam cię poinformować, przepraszam. Dzisiaj zajmę się sprawami spadkowymi. Zadzwonię do ciebie, jak będę wolna, córko.”

Spojrzał na wysłaną wiadomość i przez ułamek sekundy na jego twarzy pojawił się cień satysfakcji — drobny, zimny uśmiech człowieka, który wie, że kolejny element układanki właśnie trafił na swoje miejsce.

Kiedy Zeynep odczytała SMS-a, jej ramiona delikatnie opadły, a w oczach pojawiło się ulotne ukojenie. Usiadła na wersalce, jakby po raz pierwszy od dawna mogła wziąć głęboki oddech. Nie zauważyła, że Cihan, stojąc w korytarzu, przygląda się jej w milczeniu — z twarzą spokojną, lecz z oczami, w których błyszczał cień niepokoju.

***

Na tyłach ogrodu, gdzie trawa była przystrzyżona z niemal chirurgiczną precyzją, a powietrze pachniało świeżością poranka i wilgocią z basenu, Feraye przechadzała się powoli, jakby każdy krok miał ją zbliżyć do odpowiedzi, których nie mogła znaleźć przez całą noc. W dłoni ściskała telefon, lecz nie wykonywała żadnego połączenia. Jej twarz, choć piękna, była napięta, jakby każda myśl zostawiała na niej ślad.

Z werandy, otulonej cieniem palm i porannego słońca, zeszła Belkis. Miała na sobie czerwony strój, który kontrastował z zielenią ogrodu i sprawiał, że wyglądała jak zwiastun czegoś niepokojącego. Jej krok był pewny, a spojrzenie — przenikliwe.

— Szukałam cię wszędzie — powiedziała, zatrzymując się tuż obok Feraye.

— Nie mogłam spać, Belkis. Myślałam całą noc — odpowiedziała Feraye, nie odrywając wzroku od linii horyzontu, gdzie niebo stykało się z koronami drzew.

Belkis skrzyżowała ramiona na piersiach, jakby chciała się odgrodzić od emocji, które zaczęły w niej buzować.

— O czym myślałaś?

— Jak to o czym? O Zeynep, o Melis, o wszystkim…

— Ja spałam doskonale. Wszystko wyszło na jaw i ciężar spadł mi z ramion.

Feraye uśmiechnęła się gorzko.

— Tak, dowiedziały się, że są siostrami. Zobaczymy, co zrobi Melis.

— Co ma zrobić? Zaakceptuje to. — Belkis zawiesiła głos. Po chwili dodała: — Ale mam coś lepszego. Pamiętasz Songul z fundacji? Właśnie wróciła z Francji. Teraz trzymaj się mocno, bo zrzucę bombę… Widziała Bulenta!

Feraye zamarła. Jej oczy rozszerzyły się, a ciało zesztywniało w pozie pełnej niedowierzania. W tle, za jej plecami, basen lśnił w słońcu, a wiatr poruszał liśćmi palm, jakby chciał podkreślić dramatyzm chwili.

— Gdzie? W Paryżu? — zapytała, a głos jej zadrżał.

— Nie, dziewczyno! Tutaj, na lotnisku!

— Daj spokój, Belkis… Musiała pomylić kogoś z Bulentem.

— Nie sądzę. Była pewna, że to był on. Poczekaj, zadzwonię do niej raz jeszcze.

Belkis oddaliła się. Jej sylwetka zniknęła za krzewami, a Feraye została sama, otoczona ciszą, która zdawała się gęstnieć z każdą sekundą. Telefon w jej dłoni nagle zawibrował. Spojrzała na ekran, a potem odebrała.

— Tak, panie Salihu? — powiedziała, a jej głos był ledwie szeptem. Po chwili jej twarz zmieniła się — z napięcia w szok, z niedowierzania w strach. — Co zrobiła Melis?

***

Melis siedziała na sofie w salonie, z założonymi nogami i wzrokiem utkwionym w jeden punkt. Na pozór spokojna, ale w jej oczach tlił się gniew i upór. Feraye krążyła wokół niczym burza zamknięta w czterech ścianach — jej dłonie drżały, splecione w geście bezsilności.

— Nie mogę uwierzyć! Po prostu nie mogę w to uwierzyć! — wybuchła w końcu. — Jak mogłaś coś takiego zrobić, Melis?!

Melis uniosła spojrzenie, przeciągnęła się leniwie i z ironicznym spokojem zapytała:

— Co takiego niby zrobiłam? Co powiedział ci prawnik Salih?

W tym momencie w salonie pojawił się Ege, w jednej ręce trzymając marynarkę, w drugiej telefon.

— Melis, nie mogę znaleźć mojego niebieskiego krawatu. Widziałaś go?

— Zaraz sprawdzę — rzuciła, wstając z kanapy, gotowa jak najszybciej uciec z pomieszczenia.

— Załóż inny, Ege — przerwała Feraye chłodnym tonem, po czym zwróciła się do córki. — A ty siadaj.

Melis zatrzymała się, a w jej oczach pojawił się błysk irytacji.

— Co się dzieje? — zapytał Ege, wyczuwając napięcie w powietrzu.

— Nic się nie dzieje, kochanie — odpowiedziała Melis z wymuszonym uśmiechem, próbując zachować pozory.

Feraye jednak nie dała się zbyć.

— Właśnie że się dzieje! — wykrzyknęła. — Dowiedziałam się, że wykonałaś test DNA w ramach procedur spadkowych!

Ege ściągnął brwi.

— Procedur spadkowych? Melis, o czym twoja mama mówi?

— Wiesz dobrze, o czym! — syknęła Melis, unosząc głos. — Nagle okazało się, że mam siostrę! Co miałam zrobić? Patrzeć, jak odbiera mi wszystko, co do mnie należy?!

W tej samej chwili do salonu weszła Zeynep. Zatrzymała się na schodkach prowadzących z korytarza, jakby przypadkiem weszła w sam środek burzy. Cała trójka spojrzała na nią jednocześnie.

— O jakim spadku mówicie? — zapytała spokojnie, choć w jej głosie słychać było napięcie.

Melis wzruszyła ramionami z teatralnym gestem.

— Sama nie wiem. Nagle pojawiłaś się znikąd, jakbyś spadła z nieba… a zaraz potem ktoś zaczął mówić o spadku.

Zeynep uniosła brew.

— Żeby był spadek, Melis, najpierw ktoś musi umrzeć. Nie wiedziałaś?

— Nie wiem. Nie zajęłam piątego miejsca w kraju, tak jak ty — odburknęła siostra z sarkazmem.

— Czasem wystarczy wpisać coś w wyszukiwarkę — odpowiedziała chłodno Zeynep.

— Skonsultowałam się z prawnikiem — Melis wyprostowała się dumnie. — A on miał obowiązek zachować tajemnicę zawodową.

— Problem nie polega na tym, że ktoś coś powiedział — przerwał im Ege, podnosząc głos. — Problem w tym, że w ogóle wpadłaś na ten pomysł! Nie ma żadnego spadku, Melis!

— Dalej, broń swojej księżniczki! — syknęła Melis, rzucając mu gniewne spojrzenie. — Broń jej, a mnie atakuj!

Z obrażoną miną znów opadła na sofę.

Zeynep tymczasem zrobiła kilka kroków naprzód, a w jej oczach pojawił się zimny błysk.

— Rozumiem, co cię dręczy — zaczęła spokojnie. — Boisz się, że skoro wyszło na jaw, że jesteśmy siostrami, to odbiorę ci wszystko, co uważasz za swoje.

Melis uniosła podbródek.

— Po prostu chcę wiedzieć, jak to będzie wyglądało w przyszłości.

— Dobrze. — Zeynep skrzyżowała ręce i mówiła dalej, z niepokojącą pewnością siebie. — Jeśli tata umrze, to wszystko — ziemia, domy, samochody — zostanie podzielone na trzy części. Jedna z nich będzie należała do mnie. To znaczy, że nie możesz już mnie wyrzucać z tego domu, Melis. Pokój, z którego tyle razy mnie przepędzałaś, jest w rzeczywistości mój.

Zrobiła krok w stronę sofy, na której siedziała Melis.
— Ta sofa, te schody, ten stół… jedna trzecia wszystkiego należy do mnie. Znam swoje prawa.

Ege i Feraye wymienili zaskoczone spojrzenia. Takiego tonu z ust Zeynep jeszcze nigdy nie słyszeli.

— Co ty mówisz?! — Melis aż zerwała się z miejsca. — Jakie dzielenie domu?!

Zeynep zwróciła się do Feraye, zupełnie ignorując siostrę.

— Ciociu Feraye, skoro wujek Bulent jest moim ojcem, to z prawnego punktu widzenia mam prawo do wszystkiego, prawda?

Feraye westchnęła ciężko.
— Z prawnego punktu widzenia… tak, masz rację.

Zeynep uśmiechnęła się szeroko.
— Świetnie. Dziękuję ci, Melis, że przypomniałaś mi o pieniądzach i nieruchomościach.

— Ty sobie ze mnie żartujesz? — warknęła Melis, blednąc z wściekłości.

Zeynep spojrzała na nią z błyskiem w oku.

— Nie. Ale powiedz mi, co byś zrobiła, gdybym naprawdę okazała się taka jak ty?

Melis otworzyła usta, lecz nie znalazła żadnej odpowiedzi. Przez moment w salonie panowała cisza, przerwana jedynie cichym oddechem Zeynep, która po chwili dodała z uśmiechem:

— Spokojnie, to był tylko żart. Nie potrzebuję niczego, co do ciebie należy.

Ege i Feraye wypuścili powietrze z ulgą, a Melis siedziała nieruchomo, wciąż niepewna, czy bardziej czuje złość, czy ulgę.

Bo po raz pierwszy nie miała pewności, czy Zeynep naprawdę żartowała.

***

Levent zostawił telefon na kuchennym blacie. Sila, która właśnie nalewała sobie wody, spostrzega urządzenie. Przez moment się waha — rozsądek podpowiada, by nie ruszać, ale ciekawość okazuje się silniejsza. Sięga po telefon, a w tej samej chwili ekran rozświetla się nową wiadomością. Nadawca: Acelya. Treść: „Zadzwoń do mnie.”

Serce Sili zaczyna bić szybciej.

– Acelya? Skąd ona ma jego numer? – myśli z rosnącym niepokojem. – Przecież podobno się nie znali… a może jednak?

Z niepokojem przesuwa palcem po ekranie. W galerii znajduje folder z ostatnimi nagraniami. Otwiera go – i zastyga. Na miniaturce widzi Leventa i Bahar, stojących naprzeciw siebie w jego gabinecie. Ich dłonie są splecione, a spojrzenia… zbyt intymne, by dało się to wytłumaczyć zwykłą rozmową.

Sila ma zamiar wcisnąć „play”, lecz w tej samej chwili do kuchni wchodzi Bahar, a zaraz za nią Levent. Dziewczyna gwałtownie odkłada telefon na blat, udając spokój.

– Zostawiłeś to na blacie – mówi chłodno, podając mu urządzenie.

Levent przyjmuje telefon i bez słowa wychodzi. Dopiero gdy jego kroki cichną, Sila odwraca się do siostry. Jej głos jest cichy, ale stanowczy:

– Bahar… powiedz mi prawdę. Czy Levent cię szantażuje?

– Co? O czym ty mówisz? – Bahar robi krok w tył, wyraźnie zaskoczona. – Jaki szantaż?

– W jego telefonie jest nagranie – odpowiada Sila, patrząc jej prosto w oczy. – Wasze nagranie. W jego gabinecie. Trzymaliście się za ręce. Nie obejrzałam całości, ale powiedz mi, do czego tam doszło?

W tym momencie w drzwiach pojawia się Kuzey.

– Sila, zajmij się moją siostrą, dobrze? – prosi krótko.

Dziewczyna skinieniem głowy potwierdza i wychodzi, rzucając Bahar ostatnie pytające spojrzenie. To jasny sygnał, że jeszcze wrócą do tej rozmowy.

Bahar zostaje sama. Jej oddech przyspiesza, a dłonie zaczynają się trząść. Wpatruje się w miejsce, gdzie przed chwilą stała Sila.

– Ten idiota… – syczy przez zaciśnięte zęby. – Nie usunął nagrania!

Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia były filmy Aşk ve Umut 240. Bölüm i Aşk ve Umut 241. Bölüm dostępne na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tych odcinków, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

Podobne wpisy