„Miłość i nadzieja” – odcinek 360 – szczegółowe streszczenie
Melis zatrzymuje się w progu gabinetu jak rażona piorunem. W półmroku widzi pochylonego nad sejfem mężczyznę, który właśnie majstruje przy zamku. Ślusarz nie zdąża nawet się odwrócić — Melis szybkim ruchem chwyta ze stolika ciężką, oprawioną w skórę księgę, i jednym zdecydowanym zamachem uderza go w tył głowy.
Mężczyzna wydaje jedynie stłumiony jęk i osuwa się na podłogę, tracąc przytomność.
Chwilę później do gabinetu wpada zdyszana Seda.
— Melis? Necati?! — wydusza, blednąc na widok nieprzytomnego ślusarza.
Melis obraca się powoli, zaciskając palce na grzbiecie książki. Jej spojrzenie jest ostre jak brzytwa.
— Więc ma na imię Necati. — Jej głos drży chłodną wściekłością. — Kim on jest? Co tu robi? I co ty z nim kombinujesz?
Seda cofa się o pół kroku.
— Cóż… on…
— Odpowiadaj! — ryczy Melis. — Dlaczego włamał się do naszego sejfu?! Nie udawaj głupiej! Skoro znasz jego imię, to znaczy, że nie jest tu przypadkiem! Zapytałam: KIM JEST TEN CZŁOWIEK?!
Seda próbuje zachować spokój.
— Po co ktoś miałby włamywać się do sejfu? Dla pieniędzy. To przecież oczywiste…
Melis prycha z niedowierzaniem.
— Jesteś bezczelna! Wszystko, co nam opowiedziałaś o swoim życiu, było kłamstwem! O byłym narzeczonym, o pogoni, o strachu… A my daliśmy ci dach nad głową! Pracę! Zaufanie! Ja… ja opowiadałam ci o swoich sekretach, a ty? Ty tylko czekałaś, żeby nas okraść!
— Melis, proszę, pozwól mi wyjaśnić…
— CZEGO MAM SŁUCHAĆ?! — krzyczy Melis, chwytając się za głowę. — Jesteś zwykłą łajdaczką! Od teraz nie masz w tym domu czego szukać! Twoje miejsce jest w więzieniu!
Melis odwraca się na pięcie i wpada do salonu. Trzęsącymi się dłońmi sięga po telefon leżący na sofie.
Seda biegnie za nią, niemal wpadając na stolik.
— Melis, błagam… nie rób tego. Posłuchaj mnie chociaż przez chwilę…
Melis nawet na nią nie patrzy.
— W tym domu już jedna złodziejka się panoszy — syczy. — Zeynep! Drugiej nie potrzebujemy!
— On mi groził! — wyrzuca z siebie Seda rozpaczliwie.
Melis zamiera z telefonem w dłoni.
— Co…?
— Powiedział, że zrobi krzywdę twojej rodzinie, jeśli mu nie pomogę. Błagam… nie dzwoń na policję. Pojawił się wczoraj na ulicy, zagrodził mi drogę… Powiedział, że musi coś wyjąć z sejfu.
— Czego niby szukał? — Melis unosi brew.
— Nie wiem. Przysięgam! Ale zagroził, że zniszczy wszystkich, jeśli mu odmówię. Melis… bałam się.
Melis parska głośnym, pustym śmiechem.
— Więc po prostu wprowadziłaś go do domu?! Do środka?! Pozwoliłaś mu grzebać przy sejfie?! W tym domu jest troje prawników, w tym dwóch mężczyzn! Mogłaś zadzwonić na policję!
— Ja… ja naprawdę nie wiedziałam, co robić… — drży Seda.
I wtedy dzieje się coś, czego żadna z nich się nie spodziewa.
Melis nagle przewraca się jak ścięte drzewo, uderzając o podłogę z głuchym łoskotem.
Seda piszczy i rzuca się ku niej — a kiedy podnosi wzrok, jej serce zamiera.
W progu stoi Necati. Trzyma w dłoni ciężką porcelanową figurkę, którą najwyraźniej przed chwilą zamachnął się na Melis. Drugą ręką masuje potylicę.
— Co ty zrobiłeś?! — krzyczy Seda, pochylając się nad nieprzytomną Melis. — Melis! Słyszysz mnie?!
***
Rozlega się gwałtowne, wściekłe dudnienie do drzwi.
— Seda! Ty idiotko, otwórz natychmiast! — ryczy Cihan, jakby miał rozbić framugę pięściami.
Seda podskakuje jak oparzona. Zostawia nieprzytomną Melis na podłodze i biegnie do drzwi, potykając się o dywan.
Otwiera — Cihan wpada do środka jak burza, z twarzą napiętą i groźnie błyszczącymi oczami.
— Bracie… co się stało? Dlaczego tak krzyczysz? — próbuje brzmieć spokojnie, ale panika przebija się w jej głosie. — A gdyby ktoś był w domu?
— Wiem, że nikogo nie ma, dlatego krzyczę! — syczy Cihan. — Co ty znowu odwaliłaś? Po co wezwałaś Necatiego?!
Seda prostuje się, krzyżując ręce na piersi jak rozwydrzone dziecko.
— Próbuję się ratować! — wybucha. — Bo mój brat zapomniał o własnej siostrze, goniąc za swoją wielką miłością!
Cihan otwiera usta, żeby odciąć jej ripostę, ale w tym momencie jego wzrok pada na salon.
Melis leży nieruchomo na podłodze, a jej włosy rozsypane są na panelach jak czarna aureola. Obok niej sterczy Necati — blady, oszołomiony, masujący się po potylicy.
Cihanowi aż sztywnieje kark.
— Co zrobiłaś tej ciężarnej dziewczynie?! — warczy, rzucając się do Melis i sprawdzając jej puls.
— Nic jej nie zrobiłam! — krzyczy Seda. — To on ją uderzył!
— Ja?! — Necati robi krok w tył, ale Cihan już mierzy go lodowatym spojrzeniem.
— Wynoś się. Natychmiast. — Jego głos nie znosi sprzeciwu.
Necati znika w sekundę.
Cihan odwraca się do Sedy. W oczach ma mieszankę gniewu i niedowierzania.
— Jesteś głupia? Jesteś kompletna idiotką?! — prycha. — Ile razy mówiłem ci, żebyś nie działała na własną rękę?!
Przykłada dwa palce do szyi Melis.
— Jest nieprzytomna. — Wstaje i wskazuje drzwi podbródkiem. — Pakuj się. Wychodzimy. Teraz.
— Dlaczego?! — wrzeszczy Seda.
— Jeszcze pytasz?! Zostałaś zdemaskowana! Nie możesz tu dłużej zostać! Dalej, rusz się!
— Rozumiem, mam odejść, żebyś mógł dalej być ze swoją dziewczyną! — pluje jadem. — Kochasz ją bardziej niż mnie, wiem to!
— Tak. Kocham ją — odpowiada Cihan bez zawahania. — Bo ona nie jest tak głupia jak ty. Bo słucha. Myśli. Nie ładuje mnie w kłopoty. I nie jest przestępczynią! — Robi krok w jej stronę. — Uratowałem cię tyle razy, że straciłem rachubę. A ty dalej niczego nie rozumiesz.
Wskazuje Melis.
— Popatrz, do czego doprowadziłaś. Chcesz, żeby Ege cię złapał? — Głos Cihana nabiera złowrogiej powagi. — Jeżeli dowie się wszystkiego, pochowa cię w ogrodzie!
Seda blednie.
— A ty będziesz biernie się temu przyglądał?
— Jeśli ktoś zabije moją siostrę, ja też go zabiję. Nie wiem, do czego Ege jest zdolny, ale na pewno będzie wściekły jak diabli.
Na podłodze Melis nagle jęczy i lekko porusza głową. Cihan od razu się prostuje.
— Seda. Ruchy. Pakuj się. — rzuca ostrym tonem.
— Nigdzie nie idę! — krzyczy Seda, zadzierając podbródek. — Sama to załatwię. Idź sobie!
Cihan zaciska zęby, odwraca się i wychodzi z hukiem.
Seda zostaje z bijącym sercem i Melis, która powoli próbuje się podnieść.
— Melis… jesteś cała? — pyta drżącym głosem, starając się brzmieć łagodnie.
Melis patrzy na nią mrużąc oczy — zdezorientowana, obolała, podejrzliwa.
— Kto mnie uderzył? — pyta, a w jej głosie rośnie niepokój.
***
Melis siedzi na kanapie, a jej noga nerwowo drga w szybkim, niekontrolowanym rytmie. Cała aż pulsuje gniewem. Seda podchodzi ostrożnie, trzymając w dłoni szklankę wody.
— Proszę, Melis… wypij — mówi cicho.
Melis chwyta szklankę, po czym chlusta wodą prosto w twarz Sedy.
— Wynoś się stąd! — wrzeszczy, a jej głos odbija się echem od ścian.
— Melis, błagam, uspokój się — mówi rozpaczliwie Seda, ocierając twarz drżącą dłonią. — Ten człowiek… on uciekł. On mnie też popchnął, upadłam…
— Myślisz, że po tym wszystkim możesz tu dalej pracować?! — Melis wbija w nią spojrzenie ostre jak szkło.
— Mówię ci, on mi groził — powtarza Seda z desperacją.
— Groził? — Melis unosi brwi z pogardą. — Powinnaś była przyjść z tym do mnie! Nie wprowadzać złodzieja prosto do naszego sejfu! Co miałaś z tego? Obiecał, że ci zapłaci?
— Nie! — krzyczy Seda, robiąc krok w tył. — On niczego mi nie obiecał. Zastraszył mnie. Bałam się!
— A więc poświęciłaś nas, żeby ratować siebie — Melis cedzi wolno, jakby każde słowo miało ją bardziej zranić.
— Melis… odkąd tu jestem, robię wszystko, o co poprosisz — tłumaczy Seda, choć w jej głosie słychać, że przegrywa.
Melis unosi się z kanapy jak wybuch. Podchodzi do Sedy tak blisko, że niemal stykają się oddechami.
— Wszystko? Aż do dzisiaj? — syczy. — Wszystko po to, żeby zdobyć moje zaufanie?
Jej spojrzenie pada na filiżankę na stole. Bursztynowe resztki na dnie błyszczą pod lampą.
— Dolałaś coś do mojej herbaty — mówi szorstko. — Chciałaś mnie uśpić. Ale się nie udało. Wylałam ją. Na chwilę przysnęłam, więc myślałaś, że plan zadziałał.
Seda zamiera. Widzi, że została całkowicie przejrzana.
— To… to był jego pomysł… — szepcze, spuszczając wzrok.
— Zamknij się! — wrzeszczy Melis. — Dość kłamstw!
Chwyta ze stolika nóż — jej dłoń drży, ale w oczach płonie czysta furia.
— Wynoś się z mojego domu. Natychmiast! Wszyscy się dowiedzą, kim jesteś. Nie zostaniesz bezkarna! — oddycha ciężko. — Ale nie martw się, od czasu do czasu będę ci wysyłać paczki do więzienia.
Rusza krok naprzód, jakby chciała zastraszyć Sedę, ale w tej samej sekundzie jej twarz wykrzywia nagły, ostry ból.
Melis otwiera szeroko oczy i przykłada dłoń do brzucha.
— A-ach… — wyrywa się z jej gardła stłumiony krzyk.
Nóż wypada z jej ręki i upada z brzękiem na podłogę. Melis osuwa się na kanapę, poskręcana w pół, walcząca z pulsującym skurczem, który niemal odbiera jej oddech.
Seda wstrzymuje powietrze, patrząc na nią z przerażeniem.
— Melis?! Co się dzieje?!
***
Melis, choć przed chwilą zwijała się z bólu, szybko odzyskuje zapalczywość. W jej oczach płonie wściekłość. Chwyta nóż z ławy, zaciska na nim drżącą dłoń i z furią popycha Sedę w stronę wyjścia.
— Wynoś się! — warczy, przepychając ją przez próg.
Seda chwieje się, prawie spada ze schodów. W tej samej chwili zza bramy wjeżdża samochód. Reflektory przecinają podjazd ostrym światłem.
Melis unosi głowę i jej twarz nagle nabiera triumfalnego wyrazu.
— Ege wrócił! — krzyczy. — Zaraz się z tobą rozliczy! Zobaczysz, co ci zrobi, kiedy powiem mu prawdę!
Seda blednie, ale jej spojrzenie staje się nagle twarde jak stal. Prostuje się i mówi cicho, ale z siłą, której Melis nie spodziewała się po niej usłyszeć:
— Nie mów mu nic, bo wtedy ja też powiem.
Melis zamiera.
— Co… co masz na myśli? — głos jej drży, a nóż w dłoni opada minimalnie.
Seda nachyla się bliżej.
— Jeśli mnie zniszczysz, ja zniszczę ciebie. — Jej słowa są zimne jak nóż, który Melis trzyma. — Wiem, kto jest ojcem twojego dziecka.
Melis otwiera usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.
— To Gokhan. — Seda dobija ją szeptem. — Wiem wszystko.
Na twarzy Melis maluje się mieszanka paniki i niedowierzania. Nóż zaczyna jej drżeć w dłoni.
***
Levent wchodzi do opustoszałego parku, rozglądając się nerwowo. Popołudniowa mgła snuje się nisko nad ziemią, a światła lamp rozmywają się w niej jak zjawy. Podchodzi do kosza na śmieci, zagląda do środka i wyciąga sportową torbę. Otwiera ją, odsłaniając stos grubych, elegancko poukładanych banknotów.
Nawet nie przychodzi mu do głowy, że coś może być nie tak — w końcu pieniądz wygląda jak pieniądz. Z satysfakcją wzdycha, po czym, jakby od niechcenia, wrzuca do kosza kopertę. W jej środku znajduje się pendrive z nagraniem, które może zniszczyć Bahar na zawsze.
W tym momencie telefon zaczyna wibrować w jego dłoni. I znów, i znów. Kolejne połączenie od Cavidan. Levent krzywi się z irytacją, po czym odbiera gwałtownym ruchem.
— Czego znowu chcesz, pani Cavidan? — warczy.
W słuchawce rozlega się głos Bahar — drżący, niepokojąco wysoki.
— Levent! To ja! Bahar!
Levent marszczy brwi.
— Bahar? Co się dzieje? Mieliśmy pisać, nie dzwonić. Jak tajni agenci. Żadnych rozmów. A ty tu nagle…
— Jakie wiadomości? — przerywa mu spanikowana Bahar. — O czym ty bredzisz?!
— Ty chyba oszalałaś. Wysyłałaś mi SMS-y! Zostawiłaś torbę z pieniędzmi, a ja w zamian zostawiłem kopertę z pendrivem. Tak jak się umówiliśmy!
Po drugiej stronie zapada głucha cisza. A potem…
— To… nie byłam ja. — Głos Bahar drży jak pęknięta struna. — To pułapka! To Sila! Ona zabrała mi telefon! Ona nas oszukała!
Levent zatrzymuje się jak wryty. W jego oczach pojawia się zimny błysk.
— Co ty mówisz?
— Posłuchaj mnie! — krzyczy Bahar. — Sila przechwyciła mój telefon! Podszyła się pode mnie! Jeżeli to nagranie wpadnie w jej ręce… zniszczy nas oboje!
***
W tym samym czasie, kilkadziesiąt metrów dalej, Sila powoli zbliża się do kosza. Jej oddech paruje w chłodnym powietrzu, a dłonie drżą, choć trzyma je mocno w kieszeniach płaszcza. Rozgląda się ostrożnie — jak ktoś, kto nie chce stać się ofiarą zasadzki.
W końcu dostrzega kopertę. Wyciąga ją drżącymi palcami, otwiera, zagląda do środka… i jej twarz rozświetla ogromna, niemal dziecięca ulga.
— Już po wszystkim, Kuzeyu — szepcze z drżącym uśmiechem, unosząc głowę ku niebu. — Zostaniesz uratowany.
Odwraca się, gotowa odejść.
I wtedy zastyga.
Przed nią stoi Levent — wyprostowany jak marmurowy posąg, z rękami w kieszeniach i oczami zimnymi jak stal. Kącik jego ust unosi się w powolnym, groźnym uśmiechu, który w jednej chwili odbiera Sili cały oddech.
— Levent…? — Sila cofa się o pół kroku, jakby nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Patrzy na mężczyznę, który wyłania się z mgły. To ten sam człowiek, który przez miesiące więził ją w swoim domu, ogłupiał lekami i wmówił jej, że nie ma dokąd wracać.
Levent uśmiecha się szeroko, niepokojąco spokojny — jak ktoś, kto właśnie odnalazł zgubioną zabawkę.
— Kochanie… — mówi miękko, niemal czułe, ale w jego głosie pobrzmiewa chłód. — Chciałaś mnie oszukać. Zagrałaś ze mną w grę. I wiesz co? Jestem pod wrażeniem. Dużo się ode mnie nauczyłaś.
Przechyla głowę.
— Bardzo za tobą tęskniłem. Chodź. Wracamy.
Sila zbiera całą odwagę i odpycha go gwałtownie.
— Levent, zostaw mnie! — głos jej drży, ale w oczach widać determinację. — Nie zbliżaj się do mnie!
Uśmiech znika z twarzy doktora. Zastępuje go lodowata, twarda maska.
— Nie ma mowy. — mówi wolno. — Tym razem nie pozwolę ci odejść. Nigdy.
Zanim Sila zdąży zrobić krok w tył, Levent rzuca się na nią. Jedną ręką zaciska palce na jej nadgarstku, drugą brutalnie zasłania jej usta.
— Ciii… — szepcze. — Nie walcz na próżno.
Sila szarpie się, próbuje krzyczeć, ugryźć go, wyrwać się — ale Levent jest silniejszy, zawzięty, zbyt długo żyjący w obsesji, by teraz odpuścić.
Ciągnie ją w stronę ciemniejszej części parku, w stronę alejki, gdzie nie ma już świateł.
— Chodź ze mną. Natychmiast. — syczy jej do ucha.
Sila walczy, choć każdy jej ruch jest coraz słabszy.
I żadne z nich nie zauważa, że w tym szarpnięciu z jej dłoni wypada biała koperta — ta sama, w której znajduje się nagranie mogące uratować Kuzeya.
Upada na mokrą trawę tuż obok ścieżki.
***
Kuzey przywozi Silę do domu. Dziewczyna jest zmęczona, blada, ale bezpieczna. Naciye, gdy tylko widzi syna przekraczającego próg, rzuca się na jego szyję.
— Dzięki Bogu! — łka, obejmując go mocno. — Synu, myślałam, że cię stracę!
Hulya natychmiast zauważa rozcięcie na policzku Sili.
— Yildiz, dzwoń po lekarza!
— Nie trzeba — ucina Sila, próbując się uśmiechnąć. — To tylko drobne skaleczenie.
Kuzey aż zaciska pięści.
— Gdyby Levent nie uciekł… zniszczyłbym drania!
— A Feraye? — dopytuje Bulent.
— Zaraz powinna być — odpowiada Kuzey.
Ale zanim zdąży usiąść, Naciye obrzuca Silę spojrzeniem pełnym jadu.
— Rozwiązanie było na wyciągnięcie ręki! — syczy. — Mój syn zdobyłby to nagranie i już dziś byłby wolny. Ale oczywiście ona musiała wszystko popsuć.
Sila spuszcza głowę.
— Ja… nie wiedziałam. Przepraszam…
Kuzey obejmuje ją natychmiast, stanowczo.
— Przestań. Najważniejsze, że nic ci nie jest. To jedyne, co się liczy.
W tym momencie rozlega się dzwonek. Yildiz otwiera drzwi. Na progu staje Feraye — zmęczona, ale dumna, jak generał wracający z bitwy.
Kuzey bierze głęboki wdech.
— Poddam się. Levent będzie teraz ostrożniejszy niż kiedykolwiek. Nie zdobędę już tego nagrania.
— To przeze mnie… — szepcze Sila.
— To nie twoja wina — odpowiada Kuzey, ale Naciye natychmiast wbija klin.
— Właśnie, że jej! — wybucha. — Właśnie tak kończy się jej wtrącanie się w sprawy Kuzeya!
Feraye unosi rękę, uciszając ją jednym ruchem.
— Szwagierko, przestań. — Patrzy na Kuzeya. — Nie musisz się nigdzie zgłaszać.
Wszyscy patrzą na nią z rosnącą nadzieją. Feraye robi krótką pauzę, po czym dodaje radosnym tonem:
— Bahar wycofała skargę.
W salonie rozlega się zbiorowe westchnienie ulgi. Naciye chce ponownie rzucić się synowi na szyję, ale Kuzey trzyma już w ramionach Silę.
Hulya nie wytrzymuje:
— Ciociu, jak to możliwe? Jak to się stało?
***
Retrospekcja.
Feraye, trzymając w dłoni kopertę z pendrivem, którą znalazła w parku, staje w drzwiach domu Sukru. Cavidan i Bahar bledną na jej widok.
Feraye odtwarza fragment — moment, w którym Bahar spycha Hulyę z balkonu. Bahar sztywnieje, a Cavidan zasłania usta dłońmi.
— Teraz wycofasz swoją skargę — mówi Feraye lodowato. — I zostawisz Silę oraz Kuzeya w spokoju. — Pochyla się lekko. — W przeciwnym razie zniszczę cię tym nagraniem.
Bahar nie próbuje zaprzeczać. Wie, że to koniec.
***
Teraźniejszość.
— No więc? — pyta Bulent, prawie uśmiechając się z niedowierzaniem. — Feraye, jak to się udało?
Feraye wzrusza ramionami z łagodnym, ciepłym uśmiechem.
— Serce Sili jest tak czyste i dobre, że może ktoś tam na górze postanowił spełnić jej marzenia. — Spogląda na Silę i Kuzeya, którzy trzymają się za ręce. — I proszę… zakochani znów są razem.
Atmosfera w salonie staje się lżejsza — radosna, niemal świąteczna.
Tylko Naciye stoi z boku, z zaciśniętymi ustami, patrząc na Silę tak, jakby to właśnie ona była pożarem w domu — jedynym, którego nie da się ugasić.
***
Feraye błądzi samotnie po mrocznym lesie. Chłodne powietrze tnie ją po policzkach, a pod stopami trzaskają gałęzie. Wszędzie wokół tylko mgła i echo własnych kroków.
Nagle rozbrzmiewa płacz niemowlęcia — wysoki, przeraźliwy, przeszywający ciszę.
— Moja córeczko! Jestem tutaj! — woła, rozglądając się desperacko, z sercem bijącym jak szalone.
Płacz jednak zaczyna się zmieniać. Staje się niższy, doroślejszy… aż w końcu brzmi jak głos młodej kobiety.
— Mamo! Mamo, gdzie jesteś?!
Feraye zamiera tylko na ułamek sekundy — potem biegnie przed siebie, na oślep, jakby od tego zależało jej życie. Gałęzie drapią ją po ramionach, potyka się, upada na kolana, ale natychmiast wstaje, pchana czystą, matczyną paniką.
— Jestem tutaj! Córko! — krzyczy, prawie płacząc.
I wtedy ją widzi.
Pośród drzew, zanurzona w bladym świetle księżyca, stoi dziewczyna. Jej sylwetka jest znajoma… zbyt znajoma. Feraye zamiera. Oczy rozszerzają jej się ze zdumienia.
To Sila.
Obie stoją naprzeciw siebie, nieruchome jak dwa posągi, patrząc sobie prosto w oczy — z szokiem i niedowierzaniem.
***
Feraye budzi się z krzykiem, gwałtownie siadając na łóżku. Jest cała mokra od potu, włosy ma przyklejone do twarzy, a oddech szybki i urywany, jakby naprawdę biegła przez ciemny las.
Bulent też podrywa się z materaca.
— Feraye?! Co się stało? — pyta, zaspany, ale pełen niepokoju. — Miałaś koszmar?
Kobieta ociera czoło drżącą ręką.
— Nie wiem, co to było — mówi, z trudem łapiąc oddech. — To było dziwne… Ona mnie zawołała. Nazwała mnie “mamą”…
Bulent prostuje się, marszcząc brwi.
— Kto? Kto cię tak nazwał?
Zanim Feraye zdoła odpowiedzieć, z parteru dobiega natarczywe wołanie Melis:
— Mamo! Tato!
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia były filmy Aşk ve Umut 273. Bölüm i Aşk ve Umut 274. Bölüm dostępne na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tych odcinków, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.


















