„Miłość i nadzieja” – odcinek 364 – szczegółowe streszczenie
Feraye brnie w głąb lasu, powoli, jakby każdy krok był ciężarem, który dźwiga od lat. Między drzewami zalega ciężkie, jesienne światło, które migocze na jej twarzy, bladej od zmęczenia. W jej oczach błyszczy dawne cierpienie — to, które nosiła w sobie przez lata, nigdy do końca niewypowiedziane.
W jej pamięci zaczynają odbijać się głosy. Wracają do niej nie jak wspomnienia, ale jak echo, które przyczepiło się do drzew i powtarza się razem z wiatrem.
— Tato… moja córka nie umarła… — jej młodszy, łamiący się głos odbija się między sosnami. — Ona nie umarła…
— Dość, Feraye! — odpowiada twardy, surowy męski ton. — Twoje dziecko nie żyje. Zamknij ten temat. Nikt nigdy nie może się o tym dowiedzieć.
— Trzymałam ją w ramionach… czułam jej oddech, jej zapach… Moja córka żyła!
— Ona nie żyje — głos ojca staje się lodowaty, nieustępliwy. — Pochowałem ją. Jeśli mi nie wierzysz — zobacz.
Feraye zatrzymuje się. Zamarza w pół kroku, jakby coś niewidzialnego złapało ją za gardło. Przed nią — mały, skromny nagrobek: kilka kamieni, wilgotne liście i wbita w ziemię prosta drewniana tabliczka. Ledwie znaczy miejsce, które od lat miało zamknąć jej ból.
Podchodzi powoli, jakby bała się, że każdy krok może obudzić dawne rany. Klęka przy nagrobku. Słońce pada na jej twarz, ujawniając błyszczące łzy, które wydostają się spod powiek.
Kładzie dłoń na drewnianej tabliczce.
Drewno jest zimne. Zbyt zimne, by należeć do dziecka.
Feraye zanosi się szlochem — nagłym, gwałtownym, tłumionym przez lata.
— Moja córka… — wydobywa z siebie, jakby każde słowo rwało ją od środka. — Moje dziecko…
Drzewa milczą, jakby wsłuchiwały się w jej cierpienie.
Feraye nie wie, że ziemia pod tabliczką jest pusta.
Że nigdy nie było tu żadnego dziecka.
Że jej córeczka — jej prawdziwa, żywa córeczka — chodzi po świecie.
Że oddycha tym samym powietrzem.
Że cierpi tym samym bólem opuszczenia.
Że ma na imię Sila.
I że los właśnie prowadzi je ku sobie.
***
Szloch Feraye nie ustaje. Jej ramiona drżą coraz mocniej, jakby każde wspomnienie od nowa rozrywało jej wnętrze.
— Moja córeczko… moje maleństwo… — szepcze łamiącym się głosem. — Powiedzieli mi, że nie żyjesz. Że tu leżysz. Że mam zapomnieć…
Opiera czoło o drewnianą tabliczkę, trzymając się jej jak ostatniej kotwicy, która powstrzymuje ją przed upadkiem. Ziemia pod jej kolanami jest zimna, wilgotna, ale ona tego nie czuje — cała zanurzona w bólu sprzed dwudziestu pięciu lat.
— Minęło dokładnie dwadzieścia pięć lat… — szepcze. — Byłam taka młoda, kiedy poznałam twojego ojca. Nie skończyłam nawet liceum. Nie wiedziałam, że jestem w ciąży. Jak miałam to wiedzieć?
Łzy znów spływają jej po policzkach.
— Gdyby twój dziadek wiedział wcześniej… nigdy nie pozwoliłby ci przyjść na świat. Nienawidziłby tej myśli. A twój ojciec… odszedł. Zostałam sama… zupełnie sama…
Feraye zaciska palce na tabliczce, jakby bała się, że straci ją tak samo, jak straciła własne dziecko.
— Ojciec zamknął mnie w domu na miesiące. Nie wolno mi było wychodzić. Nie wolno było nikomu widzieć mojego brzucha… — jej głos drży coraz bardziej. — A kiedy się urodziłaś… kiedy pierwszy raz wzięłam cię w ramiona… byłaś taka niewinna, taka piękna…
Na wspomnienie tamtej chwili jej usta wyginają się w bezradnym, cierpiącym uśmiechu.
— Pewnego dnia po prostu cię zabrali. Powiedzieli, że źle się czujesz. A potem, że… że umarłaś. — Feraye dławi się łzami. — Kiedy cię chowali, nawet nie pozwolili mi być z tobą. Nie pozwolili mi pożegnać się z tobą, pocałować cię ostatni raz…
Jej głos zamienia się w ledwie słyszalny szept.
— Zostało mi tylko jedno zdjęcie. Jedyny dowód, że byłaś prawdziwa. Że istniałaś…
Nagle jej twarz tężeje, jakby wspomnienie przebiło się przez mgłę rozpaczy. Widzi białą szkatułkę, do której schowała zdjęcie z maleńką córeczką na rękach. Szkatułkę, która została ukradziona podczas włamania do samochodu.
– Zabrały ją, myśląc, że w środku jest pendrive z nagraniem. W przeciwnym razie po co miałyby ją zabrać?
Jej głos zamiera. Otwiera szeroko oczy, jakby nagle w ciemnościach zapaliło się światło – mała iskierka nadziei.
***
Bahar przyłapuje matkę, trzymającą w ręku dwa identyczne zdjęcia. Z niedowierzaniem zabiera je od niej, przygląda się uważnie i marszczy brwi z zaniepokojeniem.
— O co chodzi, mamo? — pyta, kierując na nią badawcze spojrzenie. — Było jedno zdjęcie Sili i tej kobiety… Teraz są dwa. Dlaczego je skopiowałaś?
Cavidan gwałtownie podnosi wzrok, jakby ktoś przyłapał ją na zdradzie.
— Tak na wszelki wypadek… — odpowiada, ale jej głos drży. — Pomyślałam, że jedno dam Sili…
— Mamo, proszę cię… — Bahar wzdycha z irytacją. — Kłamanie ostatnio słabo ci wychodzi. Czy to przez ciążę?
— Dość! — wybucha Cavidan, wyrwawszy jej zdjęcia z dłoni. — Od kiedy to mnie przesłuchujesz? Jestem twoją matką, Bahar!
Dziewczyna zaciska szczękę. Jej wzrok pada na białą szkatułkę leżącą na łóżku. Podchodzi do niej z wolna, jakby nagle wszystko nabrało sensu.
— Tutaj znalazłaś drugie zdjęcie, prawda? — mówi cicho, ale ostro. — Ta szkatułka… to ta z samochodu Feraye…
Cavidan milczy. Nie potrafi skłamać po raz drugi.
W tej napiętej ciszy rozlega się dzwonek do drzwi. Obie podrywają głowy.
— Kto to może być? — mruczy Bahar, ruszając w stronę przedpokoju. — Czyżby znowu Kuzey?
Otwiera drzwi — i zastyga.
— Pani Feraye? — mówi, krzyżując ręce na piersi. — Proszę… wejdź.
Feraye wchodzi powoli, pewnym, surowym krokiem. Jej spojrzenie przeszywa Bahar na wylot. W salonie Cavidan odruchowo proponuje herbatę, ale Feraye nawet nie siada.
— Powiem prosto z mostu — zaczyna lodowatym tonem. — Wiem, że włamałyście się do mojego samochodu. Wiem, że szukałyście nagrania, ale nic to wam nie dało. Kopia jest bezpieczna. — Poprawia włosy, jakby to, co mówi, było dla niej zwyczajną formalnością. — Teraz chcę wiedzieć jedno: co jeszcze zabrałyście z mojego auta?
— Nic! — odpowiada Bahar natychmiast, zbyt szybko, by było to wiarygodne. — Nie jesteśmy złodziejami. Było tam tylko… tylko to pudełko z pendrivem. Pendrive zgubiłyśmy, a pudełko wyrzuciłyśmy.
Feraye przez chwilę patrzy na nią w milczeniu. W jej oczach pojawia się cień — bolesna świadomość, że nie odzyska jedynego zdjęcia córki, z którą siłą rozdzielono ją przed laty.
Robi krok w stronę Bahar, a jej twarz twardnieje.
— Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Od tej pory będziesz trzymała się z daleka od Kuzeya i Sili. Jeśli jeszcze raz spróbujesz ich skrzywdzić, trafisz do więzienia. — Pochyla się lekko. — A wierz mi, Bahar… trafiłaś na kobietę, której naprawdę nie warto prowokować.
Nie czekając na odpowiedź, Feraye odwraca się i wychodzi. Drzwi trzaskają tak mocno, że w powietrzu zostaje drżąca, ciężka cisza.
Cavidan i Bahar patrzą po sobie z przerażeniem — sparaliżowane świadomością, że tym razem to nie one rozdają karty. Muszą się podporządkować.
***
Gokhan i Melis stoją naprzeciw siebie, tak blisko, że ich oddechy niemal się splatają. Melis drży z gniewu i strachu, on — z chłodnej determinacji. Gokhan unosi dłoń i wskazuje drzwi prowadzące do przedpokoju.
— Powiem pierwszej osobie, która przez nie wejdzie, wszystko — oświadcza, a w jego głosie nie ma ani cienia wahania.
Twarz Melis blednie.
— Zwariowałeś?! — prycha, ale w jej oczach widać panikę. — Jeśli tata wejdzie… jemu też to powiesz?!
— A dlaczego nie? — odpowiada Gokhan. — Nie interesuje mnie, kto to będzie. Twój ojciec, twoja matka, nawet cała rodzina. Każdemu powiem.
— Chcesz, żeby mnie wyrzucono z tego domu?! — Melis zaciska pięści. — Chcesz mnie zniszczyć?!
— Właśnie o to chodzi — uśmiecha się krzywo. — Jeśli ojciec cię wyrzuci, ja cię zabiorę. I będziesz moja. Tak jak kiedyś.
— Ceylan! — Melis odwraca się gwałtownie. — Stań przy drzwiach i pilnuj! Nikt nie ma prawa wejść!
— Ceylan, nie wtrącaj się — mówi ostro Gokhan, odwracając ku niej spojrzenie. — To nie twój problem.
— Ona jest w to zamieszana — odparowuje Melis. — Ceylan wie wszystko.
Seda zatrzymuje się przy drzwiach, nasłuchując. W tym momencie z zewnątrz dochodzi dźwięk pracującego silnika, który nagle cichnie. Drzwi samochodu trzaskają. Pokojówka rozpoznaje kroki.
Ege wrócił.
Seda nie myśli. Nie planuje. Sięga po ciężką porcelanową figurkę stojącą na komodzie. Zbliża się bezszelestnie do Gokhana, który jest tak pochłonięty kłótnią z Melis, że nawet jej nie dostrzega.
— Ceylan, co ty… — zaczyna Melis, ale jest już za późno.
Cios.
Figurka uderza w tył głowy Gokhana z głuchym, brutalnym dźwiękiem. Mężczyzna chwieje się, oczy przewracają mu się w górę, a po chwili bezwładnie osuwa się na kanapę.
Melis zastyga, obie dłonie wędrują jej do ust.
— Co… co ty zrobiłaś? — szepcze, a głos jej drży.
— Nie miałam wyboru — odpowiada drżącym, ale stanowczym szeptem.
Zza drzwi dobiegają coraz wyraźniejsze kroki Egego.
A czas dla Melis i Sedy zaczyna dramatycznie przyspieszać.
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia były filmy Aşk ve Umut 276. Bölüm i Aşk ve Umut 277. Bölüm dostępne na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tych odcinków, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.















