„Wichrowe Wzgórze” – Odcinek 300: Streszczenie
Hakan wchodzi do salonu szybkim krokiem. Wzrok ma twardy, ale widać w nim zmęczenie i napięcie. Na jego widok Songul i Tulay gwałtownie podrywają się z kanapy, jakby samym spojrzeniem chciały z niego wydobyć prawdę.
– Gdzie ty byłeś?! – wybucha Songul. Jej głos drży z gniewu i strachu. – Od godzin dzwonię, wysyłam wiadomości… a ty milczysz! Czy chcesz nas doprowadzić do szaleństwa?!
– Hakanie – dodaje Tulay z rozpaczą, splatając dłonie jak do modlitwy – powiedz nam wszystko. Całą prawdę. Bez omijania szczegółów.
Mężczyzna bierze głęboki oddech. Jego ton jest spokojny, ale słowa ciężkie jak kamienie.
– Oboje… są w rękach mężczyzny imieniem Sadik. To ten podły człowiek porwał Halila. Ale Halil znalazł sposób – wysłał potajemnie Zeynep swoją lokalizację. Gdy Zeynep ruszyła za nim, wpadła w zasadzkę i sama trafiła w ręce Sadika.
Songul zasłania usta dłonią. Oczy błyszczą jej od łez.
– A Halil? Czy z nim… wszystko w porządku?
– O Boże, miej w opiece moją córkę… – szepcze Tulay, a łzy spływają jej po policzkach.
Hakan prostuje się i mówi stanowczo, jakby chciał dodać im otuchy:
– Rozwiążemy ten problem. Nie pozwolę, by coś im się stało. Teraz wszyscy ich szukamy. Policja też jest już w sprawie. To tylko kwestia czasu, aż do nich dotrzemy. Ale mam do was prośbę – to zostaje między nami. W domu nie może wybuchnąć panika. Ostatecznie Halil i Zeynep wrócą tutaj. Cali i zdrowi.
– Kim jest ten człowiek? – pyta Songul, z trudem panując nad głosem. – Czego chce od Halila?
Hakan zaciska usta, jakby samo wypowiedzenie prawdy miało pogłębić tragedię.
– Sadik… to siostrzeniec Kazima.
– Widzisz?! – krzyczy Songul, rzucając wściekłe spojrzenie w stronę Tulay. – A kto sprowadził do domu tego nikczemnego Kazima?! Twoja córka! Sama rzuciła się w ogień i jeszcze wciągnęła w to Halila!
– Dosyć! – głos Tulay jest złamany, ale pełen obronnej siły. – Nie słyszałaś, co powiedział Hakan? To nie Kazim, tylko jego siostrzeniec!
W tej chwili do salonu zagląda Gulhan. Songul natychmiast zmienia wyraz twarzy, przyklejając sztuczny uśmiech.
– Wszystko w porządku, kochana – mówi słodko, a zaraz potem razem wychodzą, zostawiając Tulay i Hakana samych.
Tulay ociera łzy i spogląda na niego błagalnie.
– Nie mów nic Erenowi. Selma jest zbyt wrażliwa. Nie zniesie takiej wiadomości.
– Proszę się nie martwić, pani Tulay – odpowiada spokojnie Hakan.
Już ma wyjść, gdy Tulay zatrzymuje go ruchem dłoni. Jej głos łamie się w szepcie.
– Przyprowadź mi moją córkę… błagam cię.
Hakan zatrzymuje się w progu, mruży oczy w geście obietnicy i opuszcza dom, niosąc na barkach ciężar odpowiedzialności.
***
Świt rozlewał się bladym światłem przez szczeliny hali magazynowej. Podłoga była lodowata, a powietrze ciężkie od wilgoci i kurzu. Halil siedział przywiązany do krzesła, szorstkie sznury wbijały mu się w nadgarstki, zostawiając czerwone ślady. Tuż obok niego, w takiej samej niewoli, tkwiła Zeynep. Zmęczona i wycieńczona, oparła głowę na jego ramieniu, jakby w tym jedynym miejscu mogła znaleźć odrobinę spokoju.
— Moja buntownicza miłości… nie martw się — wyszeptał Halil. — Wyciągnę cię stąd. Wyjdziemy razem.
Na jego twarzy malowało się zmęczenie, ale w oczach tliła się niezłomna determinacja.
Nagle drzwi zaskrzypiały i otworzyły się z hukiem. Do środka weszło dwóch mężczyzn — wysocy, brutalni, o kamiennych twarzach. Jeden z nich podszedł do Halila, w dłoni trzymając chusteczkę nasączoną ostrym zapachem eteru.
— Nie… — Halil zdążył jeszcze wykrztusić, zanim mężczyzna brutalnie przycisnął mu materiał do ust i nosa.
Bandzior szarpał jego głową, przytrzymując go, aż ciało Halila zwiotczało. Świat zawirował mu przed oczami i w ciągu kilku sekund zapadł w ciemność.
— Halil! — wrzasnęła Zeynep, a jej głos przeszył echo hali. — Zostawcie go! Halil!
Szarpnęła się gwałtownie, krzycząc, piszcząc, próbując wyrwać się z więzów, lecz jej opór nic nie znaczył wobec brutalnej siły. Jeden z oprawców chwycił ją mocno za ramiona, drugi błyskawicznie rozciął sznury.
— Puśćcie mnie! — krzyczała rozpaczliwie, kopiąc i wyrywając się.
Ale mężczyźni byli bezlitośni. Zaciśnięte dłonie na jej ramionach bolały jak imadło. Siłą pociągnęli ją ku drzwiom, podczas gdy Halil, nieprzytomny i bezbronny, pozostał na krześle, niezdolny, by jej pomóc.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a w hali zaległa głucha cisza, którą przerwało jedynie echo jej urywanych krzyków.
***
Przed domem, przy basenie, Tekin wychodził z budynku. Powietrze było już jaśniejsze, lecz w jego oczach wciąż czaiło się napięcie. Napotkał Hakana, który pił herbatę na tarasie; mężczyzna od razu zauważył jego wyraz twarzy i przesunął szklankę na bok.
— Wiem wszystko — oznajmił Tekin, bez zbędnych wstępów. — Słyszałem rozmowę Okana i Cemila. Chcę pomóc Halilowi. Zrobię wszystko, co trzeba.
Hakan spojrzał na niego chłodno, bez odrobiny entuzjazmu.
— Najlepiej zrobisz, jeśli będziesz się od tego trzymać z daleka — odpowiedział sucho. — Wiesz dobrze, że większość tego bałaganu wydarzyła się przez ciebie.
Tekin poczerwieniał z oburzenia.
— Co ty mówisz?! Każesz mi trzymać się z dala? A co, już stałeś się członkiem tej rodziny i możesz rozkazywać? Kim ty w ogóle jesteś, żeby mi tak mówić?!
Hakan nie okazał litości. Chwycił Tekina za połę swetra i przyciągnął go do siebie, wbijając w niego spojrzenie twardsze niż stal. Jego głos był niski, groźny:
— Chętnie rozwaliłbym ci głowę, jeśli miałbym czas i ochotę. Teraz jednak nie mam. Nie szukaj kłopotów i odejdź, póki możesz.
W tej chwili za nimi rozległ się ostry, panikujący głos:
— Co tu się dzieje?!
Gulhan wyszła na taras w koszuli nocnej, z włosami potarganymi od snu i twarzą pełną niepokoju. Przystanęła tuż obok męża i natychmiast dostrzegła napięcie między nimi. Hakan puścił Tekina odruchowo, próbując ukryć swoje ostre zachowanie.
— Czy jest jakiś problem, Hakanie? — spytała chłodno, a w jej głosie kryła się lodowata pewność siebie. — Co to za ton i zachowanie? Skoro aż tak się uniosłeś wobec mojego męża, musi być to coś poważnego.
Tekin szybko odzyskał spokój, prostując się i przymilnie uśmiechając, jakby chciał ulżyć sytuacji.
— Nic się nie stało — rzucił z lekką wymówką. — Tylko starałem się dać mu dobrą radę, może zbyt nachalnie.
Gulhan jednak nie dała się zbić z tropu. Spojrzała na Hakana twardo, jakby rozliczała go z każdego gestu.
— Widziałam dokładnie, co się stało — powiedziała twardo. — Jak śmiesz tak traktować członka tej rodziny, mojego własnego męża?
Hakan milczał. Zrozumiał, że dalsza konfrontacja przy żonie nie ma sensu. Odwrócił się i odszedł w stronę bramy, krokiem powolnym, ale zdeterminowanym.
— Popatrz na niego — prychnęła Gulhan z oburzeniem. — Po prostu odwrócił się i odszedł. Jak śmiał!
Tekin złapał ją za rękę i przycisnął do siebie, próbując ją uspokoić. Jego ton stał się łagodniejszy, jakby chciał załagodzić burzę, którą sam współtworzył:
— Nie denerwuj się na próżno, kochanie. Powstrzymałem się, bo nie chciałem, żebyś się nie denerwowała. Ale w swoim czasie dostanie to, na co zasłużył, nie martw się.
Gulhan jeszcze przez moment nerwowo dyszała, ale potem pozwoliła, by Tekin poprowadził ją z powrotem do domu — oboje z trudem udawali, że nic złego się nie stało, choć pod skórą żar sytuacji tlił się dalej.
„Wichrowe Wzgórze” – Odcinek 301: Streszczenie
Na balkonie panował pozorny spokój. Tulay stała przy białej balustradzie i powoli spryskiwała liście róż, których pąki pękały w ceramicznych donicach. Słońce przeciskało się przez liście palm i rzucało ciepłe refleksy na jej twarz. W dłoni trzymała żółty spryskiwacz. Jej ruchy były metodyczne, niemal rytualne, jakby podlewanie róż miało zagłuszyć myśli, które wracały wciąż do tej samej, bolesnej nuty.
— Och, moja piękna córko… — westchnęła cicho, spoglądając w dal. — Kiedy wrócisz? Muszę zająć się panią Zumrut, kiedy ciebie nie ma. Boże, ochroń ją…
Zza drzwi balkonowych wyłoniła się sylwetka Songul. Ubrana na ciemno, z twarzą napiętą, a oczami chłodnymi jak brzytwa. Jej krok był celowy — ktoś, kto nie znosił półśrodków.
— Szukałam cię — powiedziała lodowato, stając niedaleko. — To tu się ukryłaś.
Tulay odwróciła się powoli, nie spuszczając dłoni ze spryskiwacza. W jej spojrzeniu pojawiło się pytanie, a na ustach — cienka linia powściąganej irytacji.
— O jakim ukrywaniu mówisz? — zapytała spokojnie, ale w tonie brzmiała już stal.
Songul zrobiła krok bliżej, a słowa popłynęły jak oskarżenie.
— Myślę od wczoraj. To porwanie Halila nie jest przypadkiem. Nie ma na to logicznego wytłumaczenia. Zeynep musi mieć z tym coś wspólnego. A ty, Tulay, nie wyglądasz na kogoś, komu porwano córkę. Jakby nigdy nic podlewasz tu sobie róże. Znasz prawdę, czyż nie? Znasz, ale milczysz.
Jej palce zacisnęły się nagle na ramieniu Tulay. Szarpnęła, jakby chciała oderwać prawdę od kobiety siłą.
— To wy obie wrzuciłyście mojego siostrzeńca w ogień! — wyrzuciła gwałtownie. — Coście zrobiły Halilowi?! Mów!
Tulay zareagowała odruchowo. Odepchnęła ją z całą siłą, do jakiej była zdolna. Songul zachwiała się na wysokich obcasach. Na chwilę jej ciało niebezpiecznie przechyliło się poza barierkę — moment zawieszenia, w którym dłonie kurczowo ściskały powietrze, a oczy były szeroko otwarte od paniki.
— Proszę… błagam… — jęknęła Songul, a głos łamał się jej pod wpływem nagłego lęku. — Nie rób tego, Tulay…
— Jesteś diabłem, Songul — syknęła Tulay, a w jej głosie zabrzmiał bezwzględny chłód. — Przy każdej okazji znęcałaś się nade mną i nad moimi córkami. To już koniec.
Tulay już miała puścić jej rękę, ale kątem oka dostrzegła zbliżającą się Gulhan. Jej twarz, pełna troski, pojawiła się w drzwiach. Tulay zacisnęła mocniej dłoń na ręce Songul i z wysiłkiem wciągnęła ją z powrotem na balkon.
Tulay zmusiła się do uśmiechu, a następnie, z wysiłkiem, wciągnęła Songul z powrotem na bezpieczną stronę balkonu.
— Wszystko w porządku? — zapytała z udawaną troską. — Prawie spadłaś. Musisz być bardziej ostrożna.
Gulhan podeszła bliżej, dotykając ramienia Songul z autentyczną czułością.
— Ciociu, nic ci nie jest? — wyszeptała zatroskana.
Songul łapała oddech. Na jej twarzy mieszała się bladość z rumieńcem szoku.
— Wszystko w porządku — odpowiedziała szybko, zbyt szybko. — Straciłam równowagę, na szczęście Tulay mnie złapała.
— Masz szczęście — mruknęła Gulhan, lecz w jej oczach wciąż tliło się zmartwienie. — Macie jakieś wieści o Zeynep i Halilu?
Songul natychmiast zatuszowała panikę za maską zwyczajności. Jej głos stał się miękki i lekko niepewny:
— Rozmawiałam z nimi. Postanowili spędzić trochę czasu sami, jako mąż i żona. Nie ma powodu do niepokoju.
Gulhan skinęła powoli, lecz cisza między nimi nie została całkowicie rozwiana. Niepokój wciąż przewijał się w każdym geście.
Songul wzięła siostrzenicę pod ramię i poprowadziła ją w stronę pokoju. Kiedy zniknęły za drzwiami, myśli Songul były jak ostrze — zimne, precyzyjne, pełne planu.
— Gdyby nie Gulhan — powiedziała w duchu — ta wiedźma Tulay wykończyłaby mnie. Nie zostawię tak tego.
Jej usta wykrzywiły się w cienkim, obiecującym uśmiechu.
***
Dwóch rosłych mężczyzn, o twarzach jak wykutych z kamienia, prowadziło Halila w głąb leśnej drogi, gdzie światło dnia przeciskało się przez nagie gałęzie jak przez kratę. Na końcu tej drogi, przywiązana do pnia starego drzewa, stała Zeynep — jej beżowy płaszcz kontrastował z surowością otoczenia, a twarz, choć częściowo zasłonięta, zdradzała przerażenie. Ręce miała skrępowane grubym sznurem, a oczy utkwione w punkcie, gdzie SUV stał zaparkowany, gotowy do ruchu.
Firat stał jak żywy płomień. W jego wnętrzu wrzał wulkan gniewu, który tylko siłą woli nie wybuchał. Każdy mięsień był napięty, każda żyła pulsowała jak struna. Zacisnął pięści, a jego głos, choć stłumiony, był jak uderzenie pioruna:
— Dlaczego kazałeś mnie tu przyprowadzić?
Sadik, ubrany na czarno, zbliżył się powoli, jakby czerpał przyjemność z napięcia, które sam stworzył. W jego oczach błyszczała obsesja.
— Próbuję, ale nie potrafię… Nie mogę uwierzyć, że nie kochasz swojej żony. Ale to już nieważne. Dziś otrzymam ostateczną odpowiedź.
Spojrzenie Sadika padło na terenówkę. Stała vis-à-vis Zeynep, jak narzędzie egzekucji. Sadik mówił dalej, spokojnie, niemal z czułością:
— Wiesz już, co zamierzam zrobić. Jeśli zatrzymasz samochód, kobieta, której podobno nie kochasz, przeżyje. A jeśli nie… cóż, umrzecie razem.
Człowiek Sadika zwolnił hamulec. SUV ruszył, ciężki jak wyrok, tocząc się po pochyłej drodze. Zeynep zaczęła się szarpać, a jej krzyk rozdarł ciszę lasu. Pojazd nabierał prędkości, a ziemia zdawała się drżeć pod jego ciężarem.
Halil rzucił się przed maskę. Zaparł się nogami, rozkładając dłonie na chłodnym metalu. Jego twarz wykrzywiała się w wysiłku. Walczył z masą, która nie znała litości. Zeynep krzyczała:
— Zostaw to! Umrzesz!
Ale Halil nie słuchał. Jego ciało było barykadą, jego miłość — siłą większą niż strach. SUV zwalniał, aż w końcu, na znak Sadika, człowiek zaciągnął hamulec. Samochód zatrzymał się trzy metry od drzewa. Halil osunął się na ziemię, wycieńczony, jakby oddał wszystko, co miał.
Sadik patrzył z podziwem.
— Byłeś gotowy dla niej umrzeć… Takiej miłości świat jeszcze nie widział. Kochasz Zeynep ponad życie. Jestem pod wrażeniem.
Zbliżył się do kobiety, a jego spojrzenie było pełne fascynacji, niemal pożądania.
— Widziałaś to? Twój mąż bardzo cię kocha. Nie dziwię mu się… taka śliczna twarz… Jak tu cię nie kochać?
Halil podniósł się nagle. Z ostatkiem sił uderzył Sadika w twarz, z siłą, która była krzykiem duszy.
— Nie waż się jej tknąć! Jeśli jej dotkniesz, umrzesz!
Ale draby Sadika już działały. Halil został obezwładniony, otrzymał cios za ciosem, aż w końcu jego ciało bezwładnie opadło na ziemię. Las znów zamilkł, ale tym razem nie z powodu ciszy — tylko z grozy.
***
Las był cichy, jakby wstrzymał oddech. Halil leżał na dywanie z opadłych liści, jego ciało było bezwładne, a twarz przysypana drobnym pyłem ziemi. Promienie słońca przeciskały się przez korony drzew, rysując na jego skórze złote smugi. Przez chwilę nie wiedział, gdzie jest — tylko szum w uszach i pulsujący ból w skroniach przypominały mu, że żyje. Gdy rozległ się dźwięk telefonu, jakby z innego świata, Halil poderwał się gwałtownie, chwytając aparat drżącą ręką.
— Gdzie jest Zeynep?! — wykrzyknął, podnosząc się z trudem. Nogi miał jak z waty, chwiał się, ale nie upadł. — Co jej zrobiłeś?!
Po drugiej stronie odezwał się głos Sadika, spokojny, niemal rozbawiony.
— Jest tutaj, w lesie. Twoja miłość zrobiła na mnie wrażenie. Dam ci kolejną szansę. Znajdź Zeynep i zabierz ją stąd.
Halil zacisnął zęby, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie gniewu. Wokół nie było nikogo — tylko drzewa, cisza i echo jego własnego oddechu.
— O czym ty mówisz? Słuchaj, zabiję cię! Nie baw się ze mną! Powiedz mi, gdzie jest Zeynep! — krzyczał łamiącym się głosem.
Sadik milczał przez chwilę, jakby delektował się napięciem. Potem powiedział z teatralnym namysłem:
— Och, myślisz, że jestem psycholem… Co mogłem zrobić Zeynep? Niech no się zastanowię… A tak, właśnie ją pochowaliśmy…
Halil poczuł, jak krew w nim zastyga. Serce zamarło, a każdy mięsień napiął się jak struna. W oczach pojawiła się ciemność, jakby świat nagle stracił barwy.
— Zabiję cię! — wykrzyknął z jeszcze większą siłą, głosem, który rozdarł las.
Sadik odpowiedział chłodno, z wyraźną satysfakcją:
— Nie trać czasu na kłótnie ze mną. Posłuchaj mnie uważnie, masz tylko dwie godziny. Jeśli w tym czasie nie odnajdziesz Zeynep, na pewno zabraknie jej tlenu. Przy okazji, masz szczęście. Oboje macie telefony. Poproś Zeynep o przesłanie lokalizacji. O ile będzie sygnał, oczywiście… Powodzenia, Halilu.
Połączenie się zakończyło, a w słuchawce pozostał tylko śmiech — obłąkańczy, rozdzierający, nieludzki. Halil stał przez moment nieruchomo, jakby próbował zrozumieć, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Potem zaczął się rozglądać, coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo. Jego głos, pełen rozpaczy, rozbrzmiał między drzewami:
— Zeynep! Zeynep!
Las milczał. Ale gdzieś w jego głębi, może pod warstwą liści, może za zasłoną drzew, kryła się odpowiedź.
***
Halil biegł przez las jak opętany. Gałęzie smagały go po twarzy, liście szeleściły pod stopami, a jego oddech był ciężki, urywany. Serce waliło mu jak młot, a w dłoni kurczowo ściskał telefon. Raz po raz wybierał numer Zeynep. Sygnał był, ale nikt nie odbierał.
— Odbierz, błagam cię… — szeptał, jakby jego głos mógł przeniknąć przez fale i dotrzeć do niej.
W końcu, zrezygnowany, zadzwonił do Hakana.
— Posłuchaj… Sadik zakopał Zeynep gdzieś w lesie Igneli — powiedział. Głos mu drżał, ale mówił szybko, nerwowo. — Uwolnił mnie, żebym ją odnalazł. Szukam jej teraz, ale to nie jest proste. Ten las jest ogromny, pełen ścieżek, zarośli, pułapek…
Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem głos Hakana, łamiący się z niedowierzania:
— Jak to… zakopał ją? — zapytał, niemal szeptem. — Co za psychol…
Halil zatrzymał się. Oparł się o drzewo, próbując złapać oddech.
— Dobrze, Halilu — kontynuował Hakan po chwili. — Powiadomię policję. Zbiorę ludzi. Zrobimy wszystko, żeby ją znaleźć. Nie jesteś sam.
— Przede wszystkim musimy namierzyć ten magazyn, w którym Sadik nas przetrzymywał — powiedział Halil, coraz bardziej zdesperowany. — To była duża hala, gdzieś na skraju lasu. Jeśli ją znajdziesz, to może być punkt zaczepienia. Może tam wrócił. Może tam ukrył Zeynep…
Czas uciekał. Każda sekunda była jak kropla w klepsydrze życia.
— Pospiesz się, Hakanie. Nie mamy czasu. Każda sekunda jest na wagę złota. Jeśli nie zdążymy… — głos Halila załamał się. — Jeśli nie zdążymy, ona umrze.
Las zdawał się go pochłaniać. Ale Halil nie przestawał iść. Nie przestawał wołać. Nie przestawał wierzyć, że ją znajdzie.
***
Zeynep otworzyła oczy gwałtownie, jakby wyrwana z koszmaru, który nie kończył się wraz z przebudzeniem. Przez długą chwilę widziała tylko ciemność — gęstą, lepką, niemal namacalną. Powietrze było ciężkie, przesycone odorem wilgotnej ziemi, pleśni i czegoś jeszcze… czegoś gnijącego. Jej oddech stał się płytki, nerwowy. Próbowała się poruszyć, ale ciało zderzyło się z ciasnymi ścianami. Przestrzeń była klaustrofobiczna, jakby świat skurczył się do rozmiaru trumny.
Z boku dostrzegła nikłe światło — blade, migoczące, jakby samo bało się rozświetlić mrok. Sięgnęła ręką, palce drżały, a skóra była pokryta warstwą wilgoci i pyłu. W końcu chwyciła latarkę. Jej światło rozdarło ciemność, ukazując surowe, ziemiste ściany i fragmenty korzeni przebijające się przez glebę.
— Czy to trumna? — wyszeptała, głosem tak cichym, że sama ledwo go usłyszała. Serce zaczęło bić szybciej, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej. — Czy jestem w grobie? O Boże, co ja tu robię… Nie mogę oddychać…
Z gardła wyrwał się kaszel, gwałtowny, duszący. Zeynep zaczęła się krztusić, próbując złapać choć odrobinę powietrza. Latarka wypadła jej z ręki, tocząc się po ziemi i rzucając chaotyczne cienie na ściany.
— Pomocy! — krzyknęła, głosem pełnym rozpaczy. — Niech mi ktoś pomoże! Jestem tutaj!
Jej krzyk odbił się od ciasnych ścian, wracając do niej jak echo własnej bezsilności. Nikt nie odpowiedział. Żaden dźwięk nie przebił się przez warstwy ziemi. Żaden krok, żaden głos, żadna nadzieja.
Bo nikt jej nie słyszał.
Zeynep została sama — pogrzebana żywcem w grobie, który nie miał krzyża, nie miał imienia, nie miał końca.
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Rüzgarlı Tepe. Inspiracją do jego stworzenia były filmy Rüzgarlı Tepe 177. Bölüm i Rüzgarlı Tepe 178. Bölüm dostępne na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tych odcinków, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

















