Wichrowe Wzgórze odc. 309: Halil i Zeynep szykują się na wesele!

Zeynep zasnęła z głową na kolanach Halila. Mężczyzna delikatnie dotyka jej włosów.

„Wichrowe Wzgórze” – Odcinek 309: Streszczenie

Poranek na tarasie był cichy i łagodny, jakby świat nie chciał zakłócać tej chwili. Słońce dopiero wspinało się nad horyzontem, a jego pierwsze promienie muskały twarze dwojga ludzi siedzących na białej ławce z ozdobnym oparciem. Zeynep spała, okryta jasnoróżowym kocem, z głową opartą na kolanach Halila. Jej oddech był spokojny, a rysy twarzy wygładzone snem, który przyniósł ukojenie po nocy pełnej lęku.

Halil siedział nieruchomo, jedną ręką opierając się o poduszkę w kratę, drugą delikatnie przesuwając palcami po pasmach włosów żony. Jego spojrzenie było skupione, pełne troski i czułości, jakby każda chwila była dla niego święta. W końcu powieki Zeynep drgnęły, rozchyliły się powoli, a jej oczy spotkały jego.

– Dzień dobry – powiedział Halil łagodnie. – Czy czujesz się lepiej?

Zeynep podniosła się do pozycji siedzącej, przecierając oczy.

– Tak, dziękuję. Ale… przeze mnie nie spałeś.

Halil uśmiechnął się lekko.

– Nie przejmuj się. Dzięki tobie miałem spokojną noc.

Oboje wstali z ławki. Halil złożył koc z wprawą, jakby był to rytuał, który znał od lat. Jego ruchy były spokojne, a głos miękki, gdy powiedział:

– Mam dla ciebie niespodziankę. Dobrze nam zrobi, jeśli wyrwiemy się stąd na jakiś czas. Zarezerwowałem nam pokój w Agvie.

Zeynep milczała przez chwilę, patrząc na ogród, gdzie czerwone owoce błyszczały wśród zieleni.

– Cóż… możemy pojechać, jeśli chcesz – powiedziała bez protestu, ale też bez większego entuzjazmu.

– Dobrze, odpocznij jeszcze. Poproszę Arzu, żeby przyniosła ci śniadanie.

Halil wszedł do domu, a Zeynep została na tarasie, wpatrzona w świat, który powoli budził się do życia.

***

W jadalni panował gwar porannego spotkania. Przy długim stole, nakrytym eleganckim obrusem, siedziała rodzina, rozmawiając i sięgając po świeże pieczywo, oliwki i herbatę. Zeynep nie pojawiła się na śniadaniu, a Gozde wykorzystała ten fakt bez wahania. Zajęła miejsce tuż obok Halila, jej ruchy były płynne, a spojrzenie czujne.

W drzwiach pojawił się Hakan, ubrany w ciemną marynarkę, z teczką w dłoni. Podszedł do Halila z profesjonalnym wyrazem twarzy.

– Przyniosłem dokumenty, które musisz podpisać – oznajmił. – Dziś wieczorem jest ślub syna gubernatora. Ty i Zeynep jesteście zaproszeni. Gubernator chce, żebyście byli świadkiem na ślubie.

Halil westchnął cicho. Wolałby spędzić ten wieczór z Zeynep sam na sam, z dala od obowiązków i formalności, ale wiedział, że nie może odmówić.

– Dobrze, Hakanie – odpowiedział po chwili. – Całkowicie o tym zapomniałem. Zanieś te dokumenty do mojego gabinetu, proszę.

Hakan skinął głową i odszedł, a Halil wrócił do stołu. Gozde siedziała nieruchomo, a jej palce lekko zaciskały się na filiżance. Mrużyła oczy, jakby właśnie w tej chwili rodził się w niej nowy plan — cichy, precyzyjny, niebezpieczny.

***

Halil wszedł do sypialni, zatrzymując się w progu na moment, jakby chciał upewnić się, że jego obecność nie zakłóci ciszy, która zawisła w pokoju. Wnętrze tonęło w miękkim świetle poranka — promienie słońca wpadały przez zasłony, odbijając się od złotych akcentów na białym, pikowanym zagłówku łóżka. Na ścianie wisiał obraz w odcieniach fioletu, a błękitna lampa na nocnym stoliku rzucała chłodny cień na szklany dzbanek z wodą.

Zeynep siedziała na łóżku, okryta jasnoróżowym kocem, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Jej sylwetka była zamknięta, jakby próbowała schować się w sobie. Twarz miała spokojną, ale w oczach czaiła się mgła — nieobecność, która nie była snem, lecz wycofaniem.

– Jesteśmy zaproszeni na wesele dziś wieczorem – oznajmił Halil. Jego głos był rzeczowy, ale miękki. – Syn gubernatora bierze ślub. Obiecałem, że przyjdę. Gubernator chce, żebyśmy byli świadkami.

Zeynep nie spojrzała na niego. Jej odpowiedź była równie chłodna jak ta, którą wypowiedziała godzinę wcześniej, gdy zaproponował wspólny wyjazd do Agvy.

– Możemy iść, jeśli chcesz.

Halil przysiadł na skraju łóżka. Jego ruch był powolny, jakby nie chciał naruszyć jej przestrzeni, ale jednocześnie nie zamierzał jej opuścić.

– Jesteś na mnie aż tak zła? – zapytał, patrząc na nią z mieszaniną troski i rozczarowania. – Czy zawsze tak już będziesz odpowiadać? Nie akceptuję tego.

Sięgnął po tacę ze śniadaniem, którą wcześniej przyniosła Arzu. Na drewnianej powierzchni stał talerz z lekkim posiłkiem, szklanka wody i mała miseczka z owocami. Postawił ją przed Zeynep z gestem, który był bardziej rozkazem niż prośbą.

– Zjedz to. Bez sprzeciwu – powiedział stanowczo, ale bez gniewu. – Zjedz śniadanie i przygotuj się. Będę na ciebie czekał w pracowni. Smacznego.

Odwrócił się i wyszedł, zostawiając za sobą zapach porannej herbaty i ciężar niewypowiedzianych słów.

Zeynep spojrzała na tacę, a potem bez słowa odsunęła ją na bok. Jej palce zacisnęły się na kocu, a spojrzenie powędrowało ku obrazowi na ścianie. Fioletowe kwiaty w wazonie zdawały się mówić więcej niż ktokolwiek w tym domu.

***

Tulay wychodzi za bramę rezydencji, której czarne, kute przęsła lśnią w porannym słońcu. Choć dzień jest jasny, powietrze ma w sobie chłód, który nieproszony wciska się pod rękawy jej bluzki. Kobieta zaciera dłonie, rozglądając się nerwowo. Jej wzrok omiata elegancką fasadę domu, białe kolumny i kamienną ścieżkę, jakby chciała się upewnić, że nikt jej nie obserwuje.

W końcu zza rogu pojawia się Cengiz — mężczyzna o surowym spojrzeniu, ubrany w ciemną kurtkę i sweter, którego kołnierz podniesiony jest przeciw wiatrowi. Jego twarz zdradza napięcie, a krok jest szybki, jakby nie chciał tracić ani chwili.

– Boli mnie głowa – rzuca Tulay, zanim jeszcze mężczyzna zdąży się odezwać. – Mów szybko, czego chcesz.

Cengiz zatrzymuje się tuż przed nią, jego twarz jest napięta, a głos pełen pretensji.

– Wiesz dobrze. Kiedy zniszczyłem pole Zeynep, pan Halil odwrócił się ode mnie. Nie mogę znaleźć żadnego zatrudnienia w Yesilpinar.

– Dałam ci dużą sumę pieniędzy. Czy to nie wystarczyło?

– Nie, nie wystarczyło! – wybucha Cengiz, a jego głos odbija się od kamiennego muru.

– Nie krzycz, proszę… – mówi Tulay, rozglądając się nerwowo. – Ktoś może nas usłyszeć.

Cengiz zbliża się o krok, a jego ton staje się bardziej złowieszczy.

– Swoją drogą, czy Zeynep wie, że to ty kazałaś zniszczyć jej ziemię?

Tulay milknie. Jej twarz blednie, a oczy błądzą po bruku, jakby szukały ucieczki.

– Dobrze, już dobrze… Znajdę pieniądze. Ale nie dzwoń do mnie, sama się do ciebie odezwę.

Cengiz cofa się, ale jego spojrzenie pozostaje twarde. Kamera zbliża się na Gozde, która właśnie wyszła na podwórko.

Ubrana w jasną bluzkę i wzorzystą spódnicę, z telefonem w dłoni, Gozde zatrzymuje się przy balustradzie. Jej wzrok natychmiast namierza Tulay i nieznajomego mężczyznę. Oczy zwężają się, a usta zaciskają w cienką linię.

– Co tam się dzieje? – szepcze zaintrygowana. – Sahin musi się dowiedzieć, kim jest ten facet.

Wyciąga telefon, ustawia aparat i robi zdjęcie Cengizowi, który właśnie odchodzi. Na ekranie widzi jego sylwetkę za ozdobnym ogrodzeniem, wśród zieleni i kamiennej architektury. Kadr jest ostry, wyraźny — dowód, który może okazać się kluczem do kolejnego ruchu.

***

Gozde, z nową wiedzą pulsującą pod skórą jak gorączka, przemierza korytarz rezydencji z wyprostowaną sylwetką i spojrzeniem, które nie szuka — ono już wie. Tulay została zdemaskowana. Zniszczenie ziemi Zeynep, szantaż, pieniądze — wszystko to układa się w obraz, który Gozde zamierza wykorzystać. Nie jako zemstę. Jako przewagę.

Wchodzi do sypialni małżonków bez pukania, jakby przestrzeń należała do niej. Pokój tonie w miękkim świetle, które sączy się przez zasłony. Zeynep siedzi na łóżku, okryta jasnoróżowym kocem, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Jej twarz jest spokojna, ale oczy zdradzają napięcie — jakby każda obecność była dziś zbyt głośna.

– Przyszłam życzyć ci szybkiego powrotu do zdrowia – mówi Gozde, z uśmiechem, który nie sięga oczu. – Nie wyglądałaś dobrze wczoraj wieczorem. Jak się teraz miewasz? Mam nadzieję, że czujesz się lepiej?

Zeynep odpowiada z grzeczności. Jej głos jest uprzejmy, ale chłodny:

– Tak, dziękuję, jest lepiej.

W rzeczywistości Gozde drażni ją do głębi. Jej obecność, jej ton, jej sposób poruszania się po domu, jakby znała każdy jego zakamarek. Zeynep najchętniej nie rozmawiałaby z nią wcale.

– Po prostu wyzdrowiej – kontynuuje Gozde, siadając na brzeg niebieskiej ławki u stóp łóżka. – Nie wychodź, dopóki nie odzyskasz pełni sił. I nie martw się o Halila. Będę mu towarzyszyć dziś wieczorem.

Zeynep nie reaguje. Jej palce zaciskają się na kocu.

– Ale jest jeden problem – dodaje Gozde, z teatralnym westchnieniem. – Moja biżuteria jeszcze nie dotarła. Czy mogę pożyczyć coś twojego? Wystarczy jedna mała rzecz, drobny akcent.

Zeynep kieruje wzrok na komodę, gdzie stoi drewniana szkatułka z jej ozdobami.

– Oczywiście – mówi, tonem, który nie zdradza niczego. – Możesz wziąć, co chcesz.

Gozde podnosi pudełko z wdziękiem, jakby otwierała prezent. Jej palce przesuwają się po pierścionkach, kolczykach, aż zatrzymują się na broszce — tej, którą Halil podarował Zeynep. Srebrna, z delikatnym motywem liści, błyszczy jak wspomnienie.

– Jest piękna – mówi Gozde, z zachwytem, który brzmi jak prowokacja. – Wezmę ją.

Zeynep otwiera usta, jakby chciała zaprotestować, ale słowa nie wychodzą. Tylko skina głową, z przyzwoleniem, które boli bardziej niż sprzeciw.

Gozde raz jeszcze dziękuje, a jej głos jest miękki, niemal śpiewny. Wychodzi z pokoju, zostawiając za sobą zapach perfum i echo triumfu.

Zeynep zaciska zęby. Jej spojrzenie wbija się w zamknięte drzwi. W tej ciszy nie ma już uprzejmości. Jest gniew.

***

Zeynep leżała w sypialni, wtulona w miękką poduszkę, której jasnoróżowa poszewka pachniała lawendą. Była na granicy snu — tej krainy, gdzie nie trzeba niczego czuć, ani niczego pamiętać.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, jakby ktoś chciał wyrwać ją z tej ciszy siłą. Zeynep podniosła głowę, a jej wzrok natychmiast napotkał surowe spojrzenie matki.

– Zeynep, co to ma znaczyć?! – rzuciła Tulay, stojąc w progu niczym generał przed bitwą. – Jesteś kobietą z rodziny Aslanli. Czy ci to odpowiada?

Nie czekając na odpowiedź, podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Chłodne powietrze wdarło się do środka, niosąc ze sobą zapach porannej wilgoci i liści. Tulay liczyła, że ten chłód otrzeźwi umysł jej córki — że przypomni jej, kim jest.

– Dobrze, rozumiem, że to, przez co przeszłaś, było bardzo trudne – mówiła dalej. Jej głos był twardy, ale niepozbawiony troski. – Ale kiedy ty tu zapadasz w sen zimowy, Gozde krąży wokół Halila jak lisica. Zachowuje się już nawet jak pani domu. Wieczorem ona i Halil idą na wesele. Dałaś jej broszkę, którą dostałaś od Halila. Czy straciłaś rozum? Weź się w garść. Jeśli masz choć trochę rozumu, podejmij wysiłek i uratuj swoje małżeństwo.

Zeynep spojrzała na matkę z bólem, który nie był tylko emocją — był wspomnieniem.

– Mamo, byłam w trumnie, jeśli zapomniałaś – powiedziała cicho, ale stanowczo.

Tulay zamilkła na chwilę. Jej twarz stężała, a w oczach pojawił się cień wzruszenia.

– Pamiętam to – odparła. – Pamiętam też, że to Halil wyciągnął cię z tej ciemności i trumny.

Bez słowa zrzuciła koc z nóg Zeynep, chwyciła ją za rękę i poprowadziła przez pokój, aż na taras. Tam, przy białej balustradzie, zatrzymała się i wskazała altanę w ogrodzie. W środku siedzieli Halil i Gozde — pochyleni nad filiżankami kawy, pogrążeni w rozmowie, której ton nie był już tylko uprzejmy. Był intymny.

– Widzisz? – zapytała Tulay, głosem cichym, ale też pełnym ostrzeżenia. – Jeśli nie zainteresujesz się swoim mężem, ani się obejrzysz, a nie będzie go przy tobie.

Odwróciła się i odeszła, zostawiając Zeynep samą z obrazem, który mówił więcej niż słowa.

Zeynep patrzyła na Halila, a jej wzrok nabierał ostrości. W oczach pojawiła się nowa siła.

– Mama ma rację – powiedziała do siebie. – Muszę z nim być. Nie mogę cię stracić, Halilu.

***

Wieczór rozlał się po rezydencji jak atrament — głęboki, elegancki, pełen napięcia. Kryształowe światło żyrandoli odbijało się od białych balustrad schodów, a cienie tańczyły po ścianach w rytmie kroków Gozde, która właśnie wbiegła po marmurowych stopniach. Jej wieczorowa suknia — ciemna, dopasowana, z połyskującym materiałem — falowała wokół niej jak płomień. Włosy spięte wysoko, twarz napięta, a w oczach błysk gotowości. Miała być u boku Halila. Miała błyszczeć.

Ale nagle zatrzymała się. Przez uchylone drzwi sypialni dostrzegła scenę, która zatrzymała jej oddech.

Zeynep stała przed lustrem, ubrana w błękitną suknię, której delikatny materiał opływał jej sylwetkę z wdziękiem, jakby stworzony specjalnie dla niej. Jej ciemne włosy były upięte z elegancją, a dłonie właśnie zapinały kolczyki — drobne, połyskujące, jak krople rosy na porannej trawie.

– Czy mi pasują? – zapytała cicho, zwracając się do matki.

Tulay, stojąca tuż obok, spojrzała na nią z czułością, której nie dało się pomylić z niczym innym. Poprawiła jej włosy z gestem, który znał lata troski.

– Wszystko ci pasuje, moja piękna córko – powiedziała. – Zawsze bądź tak silna. Chroń swojego męża.

Gozde zamarła. Jej palce zacisnęły się na poręczy, a zęby zgrzytnęły w gniewie. W jej oczach pojawił się cień — nie zazdrości, lecz furii.

– Więc przekonałaś swoją córeczkę… – wyszeptała, niemal bezgłośnie. – Jak ta wiejska dziewczyna może wyglądać tak pięknie i elegancko? Nie może pojechać na wesele. Nie pozwolę, żeby to się stało.

Jej spojrzenie przesunęło się po Zeynep, po błękicie sukni, po kolczykach, po spojrzeniu, które znów zaczynało błyszczeć. Wiedziała, że jeśli Zeynep pojawi się u boku Halila, wszystko, co przez ten krótki czas udało jej się zbudować, runie. A na to nie mogła pozwolić.

***

W łazience panował spokój. Zeynep stała przed lustrem, pochylona lekko, z pędzlem do pudru w dłoni. Jej błękitna sukienka opływała ramiona jak mgła, a długie, ciemne włosy spływały po plecach w miękkich falach. Światło odbijało się od kafelków, od dozowników na ścianie, od zielonej butelki stojącej na półce — wszystko wydawało się zwyczajne, codzienne.

Ale nagle światło zgasło.

Nie było ostrzeżenia. Żadnego trzasku, żadnego migotania. Po prostu ciemność — gęsta, nieprzenikniona, jakby ktoś zasłonił jej oczy od wewnątrz. Zeynep zamarła. Przez ułamek sekundy nie oddychała. Potem, jakby coś ją pchnęło, rzuciła się do drzwi.

Szarpnęła za klamkę. Nic. Drzwi ani drgnęły. Były jak przyklejone do futryny, jakby sama rezydencja sprzysięgła się przeciw niej.

Jej oddech stał się płytki. Przyłożyła dłoń do szyi, czując, jak niewidzialna obręcz zaciska się wokół gardła.

– Nie mogę oddychać… – wydobyła z siebie z trudem. – Jak się stąd wydostanę?

Ponownie chwyciła za klamkę, tym razem z większą siłą. Szarpnęła, uderzyła i zawołała:

– Czy ktoś mnie słyszy? Ratunku! Pomocy!

Jej głos odbił się od ścian, ale nie dotarł tam, gdzie powinien. Nie przyszła odpowiedź. Tylko echo jej własnych słów.

Ale ktoś ją słyszał.

Po drugiej stronie drzwi stała Gozde. Jej sylwetka tonęła w półmroku korytarza, suknia wieczorowa błyszczała dyskretnie, a usta wykrzywiły się w triumfalnym uśmiechu. Jej oczy błyszczały — nie z radości, lecz z satysfakcji.

– Zobaczymy, jak się teraz stamtąd wydostaniesz – mruknęła, niemal z rozkoszą. – Nieważne, jak głośno będziesz krzyczeć, nikt cię nie usłyszy. Mam nadzieję, że zwariujesz ze strachu.

Odwróciła się powoli. Jej kroki były lekkie, niemal taneczne. Wiedziała, że ten wieczór należy do niej. Że Halil będzie jej towarzyszył. Że Zeynep — ta wiejska dziewczyna, jak ją nazywa — zostanie tam, gdzie jej miejsce: w ciemności, w samotności, w lęku.

Ale drzwi… drzwi jeszcze nie powiedziały ostatniego słowa.

Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Rüzgarlı Tepe. Inspiracją do jego stworzenia był film Rüzgarlı Tepe 182. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

Podobne wpisy