„Miłość i nadzieja” – odcinek 243 – szczegółowe streszczenie
Cihan przyjeżdża do biednej dzielnicy w mrocznym nastroju. Bez słowa wręcza Cenkowi kanister z benzyną i chłodnym tonem rozkazuje:
— Spal ten dom. Zrób to szybko.
Nie wie jeszcze, że chodzi o dom Zeynep. Cenk waha się, jego dłoń zaciska się na kanistrze, a oczy uciekają w bok. W końcu szepcze:
— Szefie… może to nie jest konieczne…
Cihan tylko mierzy go zimnym wzrokiem, wyrywa mu kanister i sam oblewa ściany łatwopalną cieczą. Zapach benzyny natychmiast wypełnia powietrze.
W tym momencie jego telefon rozdzwania się natarczywie. Podnosi i słyszy pilne wezwanie do klubu. Z wściekłością rzuca Cenkowi zapalniczkę.
— Dokończ to. Albo skończysz w grobie obok swojego ojca — warczy i odchodzi, zostawiając za sobą tylko ślad benzyny.
***
Wnętrze domu.
Gonul i Zeynep skulone wyglądają zza drzwi.
— Jeden odszedł — szepcze Gonul z ulotną nadzieją.
— A drugi? — pyta Zeynep, cały czas przyciśnięta do ściany.
Gonul zamiera, widząc w rękach Cenka zapalniczkę.
— Boże… oni chcą nas spalić! — szepcze z rozpaczą. — Musimy wyjść, córko. Powiedzieć, że nie złożysz zeznań. Nie ma innego wyjścia!
Cenk puka mocno w okno.
— Otwórzcie drzwi! Porozmawiajmy jak ludzie. Nie zmuszajcie mnie do spalenia tego domu!
— Słyszałaś?! — Gonul drży. — On naprawdę to zrobi!
— Mamo… — Zeynep wciąga powietrze i próbuje zachować spokój. — On tylko straszy. Nie dajmy się na to nabrać.
Ale Gonul już jej nie słucha. Drżącymi rękami otwiera drzwi i wychodzi na zewnątrz, stając twarzą w twarz z Cenkiem i jego towarzyszem.
— Moja córka… wycofa swoje zeznania — mówi z determinacją. — Zostawcie nas w spokoju.
Cenk mruży oczy i uśmiecha się kpiąco.
— Zastanowimy się… — rzuca lodowato, po czym nagle chwyta Zeynep za ramię i brutalnie ciągnie w stronę samochodu.
Nagle w uliczce rozlega się pisk opon i podjeżdża samochód Egego. Chłopak wyskakuje jak burza, jego spojrzenie iskrzy gniewem.
— Puść ją natychmiast! — ryczy, rzucając się na Cenka.
Zaskoczeni napastnicy cofają się, a w oddali rozlega się dźwięk policyjnej syreny. Cenk i drugi zbir rzucają się do ucieczki.
Ege podbiega do Zeynep i obejmuje ją mocno, czując, jak cała drży.
— Już dobrze — szepcze jej do ucha, przytulając mocniej. — Jestem tutaj, kochanie. Już jestem.
***
Po upadku do basenu Bahar siedzi na brzegu, ociekając wodą, i wyciera mokre włosy ręcznikiem.
— Dziękuję… — mówi cicho do Kuzeya, unosząc na niego spojrzenie. — Przeze mnie też jesteś cały mokry.
Mężczyzna uśmiecha się ciepło, przejmuje od niej ręcznik i sam zaczyna delikatnie wycierać jej włosy, jakby sprawiało mu to przyjemność. W jego oczach błyszczy rozbawienie, a kąciki ust unoszą się w radosnym uśmiechu.
Tymczasem stojąca nieopodal Naciye patrzy na tę scenę z niedowierzaniem, zaciskając dłonie w pięści. W jej spojrzeniu widać wściekłość i zazdrość. Zgoła inaczej reaguje Cavidan, obserwująca wszystko z ukrycia. Na jej twarzy maluje się satysfakcja i duma. W duchu gratuluje córce sprytu — pomysł z wpadnięciem do basenu okazał się genialnym posunięciem.
Kiedy zostają same, Cavidan aż nie może powstrzymać emocji. Podchodzi do Bahar, obejmuje ją ramieniem i szczypie w policzek.
— Przysięgam, że gdybym mogła dać medal za przebiegłość, od razu bym ci go przypięła! — mówi z entuzjazmem. — Moja córko, wstrząsnęłaś tą wiedźmą Naciye! Widziałam jej minę, jak jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. To było… bezcenne!
Śmieje się triumfalnie, po czym dodaje:
— Bardzo dobrze sobie poradziłaś. Sama bym na to nie wpadła. Zrobiłaś to, bo powiedziała, że ty i Kuzey nigdy nie traficie do tego basenu, prawda? I pokazałaś jej, że się myli!
Jeszcze raz szczypie ją w policzek z dumą i patrzy na nią z błyskiem w oku.
— Jesteś moją córką, moją krwią. I właśnie dlatego wygramy tę wojnę.
***
Hulya i Naciye wychodzą do ogrodu.
— Ta mała czarownica zrobiła to tylko po to, żeby mnie wyprowadzić z równowagi! — syczy Naciye, kipiąc złością. — Jest idealną kopią swojej matki!
— Mamo, nie przesadzaj — odpowiada spokojnie Hulya, starając się ją uspokoić.
— Przesadzam? — pyta Naciye z irytacją. — Nie widziałaś tego spojrzenia? Kiedy Kuzey wyciągnął ją z basenu, patrzyła mi prosto w oczy, jakby chciała mi pokazać, kto tu rządzi!
— Mamo, proszę cię… Ta dziewczyna jest naiwna.
— Naiwna? — prycha Naciye pogardliwie. — Tak samo mówiłaś o Sili, pamiętasz? A potem wszyscy zobaczyliśmy, do czego jest zdolna.
— Nadal przesadzasz. — Hulya kręci głową z rezygnacją. — Kuzey i Bahar? To absurd. Nie ma między nimi nic a nic.
W tym momencie na zewnątrz pojawia się Kuzey. Zatrzymuje się przy nich z uśmiechem na twarzy.
— Bahar jest naprawdę zabawna — mówi z rozbawieniem. — Przez nią cały jestem mokry.
— No tak, bardzo zabawna… — mruczy Naciye z kpiną. — Nawet pływać nie potrafi. Prawdziwa wieśniaczka.
Kuzey ignoruje jej komentarz. Patrzy na siostrę i uśmiecha się szerzej.
— Pamiętasz Findika, siostro? Tego małego szczeniaka. Jak tylko wpadł do wody, chlapał na wszystkie strony i wszyscy byliśmy cali mokrzy.
Na wspomnienie pieska twarz Naciye mięknie.
— Findik… O Boże, jak ja go kochałam — mówi z sentymentem. — Teraz go sobie przypomniałam.
— Był cudowny. Za każdym razem, gdy się bawiliśmy, musiał znaleźć jakąś kałużę i mnie zmoczyć — dodaje Kuzey z uśmiechem.
— I to jego mięciutkie futerko… — wzdycha Hulya. — Kuzeyu, kupmy psa, co? Proszę!
— Zobaczymy — odpowiada z łagodnym uśmiechem. — Ale teraz… naprawdę jestem szczęśliwy.
— Tylko wysusz porządnie włosy, zanim się przeziębisz przez tę dziewczynę — upomina go Naciye, marszcząc brwi. — Nie daj Boże, jeszcze się rozchorujesz.
— Nie martw się, mamo. W taką pogodę nic mi nie grozi — rzuca przez ramię i wraca do domu, wciąż lekko uśmiechnięty.
Hulya patrzy za nim z rozczuleniem.
— Mamo, widziałaś? — mówi cicho. — Kuzey wygląda na szczęśliwego.
Twarz Naciye momentalnie twardnieje.
— Przysięgam, że jeszcze na tobie wyładuję całą swoją złość — syczy lodowato. — O jakim szczęściu ty mówisz? W ogóle mi się to nie podoba. Ani trochę.
***
Belkis siedziała na kanapie, blada jak ściana, bez życia w oczach, jakby zgasła razem z odejściem córki. Obok niej czuwała Melis, trzymając ją za rękę i patrząc beznamiętnie w przestrzeń.
Do salonu weszła Feraye, niosąc tacę z parującym posiłkiem. Ostrożnie postawiła ją przed przyjaciółką i przykucnęła obok.
— Belkis, kochana… musisz coś zjeść — powiedziała łagodnie, z troską w głosie. — Tak nie może być. No już, spróbuj chociaż kilka kęsów.
Belkis tylko pokręciła głową, a jej głos był cichy, pusty, jak echo.
— Nie, Feraye. Nie mam siły. Nie mam ochoty na nic.
— Jak to możliwe? Przecież zemdlejesz z głodu!
Na te słowa Belkis poderwała wzrok, a w jej oczach zamigotały łzy.
— Moja córka leży w ziemi, rozumiesz? W zimnej, ciemnej ziemi. Jak mam myśleć o jedzeniu, kiedy ona już nie oddycha? Ja też… już nie chcę oddychać, Feraye.
Zalała się łzami, a Feraye przyciągnęła ją do siebie, obejmując czule, pozwalając, by wyryczała w jej ramię cały swój ból.
W końcu Belkis wstała i bez słowa poszła do swojego pokoju, zostawiając matkę i córkę same w salonie.
Melis spojrzała na tacę, jakby scena rozgrywająca się przed chwilą jej nie dotyczyła. Wzięła widelec do ręki i wzruszyła ramionami.
— Cóż, skoro ona nie chce, to ja zjem — oznajmiła obojętnie.
Na ostre spojrzenie matki westchnęła i dodała z udawanym rozczuleniem:
— To nie dla mnie, to dla dziecka. — Wskazała wymownie na swój brzuch i zaczęła jeść ze smakiem.
— A gdzie Ege? — zapytała Feraye po chwili ciszy.
— Nie wiem. Wyszedł nagle, jakby uciekał — odparła Melis nonszalancko.
— Boże, czy coś się stało?
— Nie wiem… — Melis spojrzała matce prosto w oczy i dodała złowieszczo: — Ale wiem jedno: musimy jak najszybciej pozbyć się Zeynep. Inaczej ten problem wymknie się spod kontroli.
Feraye westchnęła ciężko i pokręciła głową.
— Melis, zostaw Zeynep w spokoju. Skup się na swoim dziecku.
Melis przełknęła kolejny kęs i zmrużyła oczy.
— Najpierw tata, teraz ty…
— Co masz na myśli?
— Zaczęłaś ją bronić.
— Nikogo nie bronię, Melis — odpowiedziała stanowczo Feraye. — Ja tylko próbuję chronić ciebie. I twoje dziecko.
Melis uśmiechnęła się kpiąco, odkładając widelec.
— A ja chronię swojego męża przed złymi duchami, które próbują go odebrać ode mnie — powiedziała lodowato i z satysfakcją wróciła do jedzenia.
***
Seda była zamknięta w gabinecie brata. Szarpała za klamkę i waliła pięściami w drzwi, coraz bardziej spanikowana.
— Otwórzcie! Słyszycie?! Otwórzcie te przeklęte drzwi! — wrzeszczała na całe gardło.
Nagle zamek szczęknął, a w progu stanął Cihan. Jego spojrzenie było lodowate.
— Czy nie mówiłem ci, żebyś nie wychodziła z domu? — przypomniał ostrym tonem.
Seda spojrzała na niego roztrzęsiona, niemal na granicy łez.
— Mówiłeś, ale ukryłeś przede mną, że pojawił się świadek! — krzyknęła, zaciskając pięści. — Kim on jest?!
— To bez znaczenia. Uspokój się. Powtarzam ci: niczym się nie martw. — Jego wzrok nagle padł na szafkę z otwartym sejfem. W środku leżały banknoty, pistolet i jakieś dokumenty. Cihan zmarszczył brwi. — Dlaczego sejf jest otwarty? Chciałaś zabrać pieniądze za moimi plecami?
Seda zawahała się, po czym spuściła wzrok.
— Chciałam… po prostu na chwilę stąd zniknąć. Mam przyjaciółkę w Milas.
— Na chwilę? — w jego głosie zabrzmiała wściekłość. — Chciałaś uciec?!
— Nie, to nie tak… — broniła się drżącym głosem. — Po prostu… dopóki sytuacja się nie uspokoi…
— Co ty wygadujesz?! — ryknął, aż drgnęła.
— Słyszałam, jak mówiłeś, że ktoś złoży oświadczenie… Przeraziłam się, bracie. Ten strach… ten sam, który czułam, kiedy umarła mama. Nie wiedziałam, co robić.
Cihan wziął głęboki oddech, przysunął się do niej i objął ją mocno. Przytulił jej głowę do piersi i przez chwilę trwał w milczeniu.
— Kiedy nasza mama wydała ostatnie tchnienie na łożu śmierci… — powiedział w końcu cicho, ale zdecydowanie. — Złożyłem jej obietnicę.
Seda uniosła głowę, patrząc na niego pytająco.
— Jaką obietnicę?
— Że zawsze będę cię chronił. Że nigdy nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić ani doprowadzić cię do łez. — Pogładził ją po włosach z niemal ojcowską czułością. — I dotrzymam tej obietnicy. Nawet za cenę własnego życia, Sedo.
Seda wtuliła się w niego, czując, jak ciężar strachu choć na moment schodzi z jej serca.
— Bracie… jak dobrze, że cię mam — wyszeptała z wdzięcznością.
Cihan uśmiechnął się blado i odsunął ją od siebie, by spojrzeć jej w oczy.
— Nie martw się. Nikt nie będzie zeznawał przeciwko tobie. Cenk się tym zajmie.
— Jesteś tego pewien? — spytała cicho.
— Jestem. — Skinął głową z przekonaniem. — A teraz… chodź. Zjedzmy kolację, odprężymy się trochę. Erol odwiezie cię do domu, zjemy coś porządnego.
Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Znowu poczuła, że może odetchnąć pełną piersią.
***
Akcja przenosi się na ulicę przed domem Gonul i Zeynep. W powietrzu wciąż unosi się zapach benzyny, a drzwi i okna domu noszą ślady brutalnej napaści.
— Gdyby nie uciekli, oddałbym ich policji — mówi stanowczo Ege, a zaciśnięte pięści zdradzają jego gniew.
— To wszystko przez ciebie, Ege! — wybucha Gonul, wbijając w chłopaka oskarżycielskie spojrzenie. Jej głos drży od emocji.
— Wiem, przepraszam… — odpowiada cicho, spuszczając wzrok.
— Nie przepraszaj mnie! — podnosi głos jeszcze bardziej. — Co by było, gdyby porwali Zeynep? Co by było, gdyby naprawdę podpalili ten dom? Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak blisko byliśmy tragedii?!
— Nie miałem pojęcia, że do tego dojdzie… — broni się Ege.
— Czy ty w ogóle rozumiesz, z kim zadarłeś?! Ci ludzie są niebezpieczni, Ege! Nie ma żartów!
— Mamo, wystarczy — przerywa jej Zeynep, łagodnie dotykając jej ramienia. — Już po wszystkim.
— Po wszystkim?! — Gonul patrzy na nią z niedowierzaniem. — Okna są wybite, drzwi niemal wyrwane z zawiasów, a cały dom oblali benzyną, żeby nas spalić żywcem! To według ciebie „po wszystkim”?
Ege opuszcza głowę jeszcze niżej, powtarzając niemal bezgłośnie:
— Naprawdę przepraszam…
Gonul prostuje się, jej głos nagle łagodnieje, ale każde słowo jest wymierzone jak ostrze.
— Ege… kochasz moją córkę?
Zeynep momentalnie się spina, czerwieniejąc na twarzy.
— Mamo, co ty wygadujesz?! — rzuca nerwowo. — Ege jest żonaty, zapomniałaś?
— Nie zapomniałam. Ale on zapomniał. — Gonul wbija wzrok w Egego, czekając na odpowiedź. — Zadałam ci pytanie, chłopcze. Kochasz Zeynep?
Zapada cisza. Ege nie odpowiada, bo słowa nie chcą przejść mu przez gardło. Ale w jego oczach wszystko jest już napisane. Kocha Zeynep. Zawsze ją kochał. Nigdy nie czuł tego samego do Melis, ale został z nią ze względu na dziecko… i na ciężar winy, który nosi w sercu.
Cisza między nimi ciąży coraz bardziej, jakby cała ulica zamarła, czekając na odpowiedź, której wszyscy i tak już są pewni.
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia był film Aşk ve Umut 189. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.







