„Miłość i nadzieja” – odcinek 254 – szczegółowe streszczenie
Yildiz kończy rozmowę telefoniczną z Gonul i odkłada komórkę, ciężko oddychając. Wychodzi z gabinetu, ale w progu zderza się z Egem.
— Przestraszyłeś mnie, Ege… — mówi nerwowo, próbując odkryć, ile usłyszał.
Chłopak patrzy na nią twardo i bez słowa wciąga ją z powrotem do środka, zamykając za nimi drzwi.
— Chodź tutaj, siostro — rzuca chłodno. W jego oczach czai się gniew i determinacja. — Powiedz mi wreszcie! Co wydarzyło się między nimi?
— Między kim? Nic się nie wydarzyło… — Yildiz unika jego spojrzenia, głos jej drży.
— Nie kłam — przerywa jej ostro. — Między wujkiem Bulentem a ciocią Gonul. Zeynep nic o tym nie wie, prawda?
— Nie, nie wie… — przyznaje cicho.
— Powiedz mi całą prawdę. Wujek Bulent niby wyjechał do Londynu z Yigitem, ale wszyscy czuliśmy, że coś jest nie tak. A skoro ty znasz powód ich rozstania, to inni też mogą się dowiedzieć. Muszę wiedzieć, zanim to zmieni się w katastrofę.
Yildiz milczy chwilę, a potem, po ciężkiej pauzie, szepcze niemal bezgłośnie:
— Pani Gonul… pocałowała pana Bulenta. Widziano ich, jak się całowali.
— To dlatego wujek się wyprowadził?
— Nie wiem… — głos jej się łamie. — Pani Feraye… usłyszałam, jak rozmawiała z Gonul. Oskarżyła ją, że próbowała uwieść jej męża. Podobno sama widziała, jak się całują…
Ege zaciska pięści, oczy ma pełne niedowierzania.
— Jak to możliwe? Jak ciocia Gonul mogła to zrobić?
— Ja też tego nie rozumiem… — Yildiz spuszcza głowę.
— Wujek był tu na ślubie. Wcześniej, gdy Zeynep została porwana, cały czas trzymał się blisko cioci Gonul.
— Chcesz powiedzieć, że wtedy się do siebie zbliżyli? — pyta cicho Yildiz.
Ege milknie.
***
W tym samym czasie, na korytarzu, Cihan rozmawia przez telefon ze swoją siostrą. Jego głos jest twardy i pozbawiony złudzeń:
— Dziewczyno, wysiadałaś z samochodu, żeby sprawdzić, co zrobiłaś. Zeynep cię wtedy zobaczyła. Widziała, jak się chwiałaś. Wie, że byłaś pijana.
— Ja… nic nie pamiętam… — w głosie Sedy słychać panikę.
— Zeynep wie wszystko. Że wysiadłaś, zataczałaś się, potrąciłaś tę dziewczynę, a potem uciekłaś.
— Co jeszcze pamięta?!
— Naszyjnik nadal ma na szyi. Dobra, kończę. Porozmawiamy dziś wieczorem.
Rozłącza się i rusza w stronę salonu, ale zatrzymuje się nagle, słysząc zza drzwi gabinetu zdławiony głos Egego:
— Szlag… Jeśli Melis się o tym dowie, będzie jeszcze gorzej.
— Tak, wtedy wyładuje całą wściekłość na Zeynep — odpowiada Yildiz ponuro.
Ege oddycha ciężko, jego twarz blednie.
— Nadal nie mogę w to uwierzyć. Jak ciocia Gonul i wujek Bulent mogli się tak do siebie zbliżyć? — mówi bardziej do siebie niż do niej. Potem podnosi wzrok i dodaje z determinacją: — Zostawmy to między nami, siostro. Zeynep nie musi tego wiedzieć.
W jego głosie słychać gorzką rezygnację, jakby właśnie zdecydował, że prawda czasem boli bardziej niż kłamstwo.
***
Akcja przenosi się do domu Kuzeya. Atmosfera jest ciężka, napięta jak struna.
— Zapomnij o tej nocy. Zabierz Bahar i odejdź — mówi chłodno Naciye, sięgając do szafki. Wyciąga dużą, elegancką walizkę i z hukiem stawia ją na stole przed Cavidan. Klapki zamków klikają złowieszczo, gdy otwiera ją szeroko, odsłaniając stosy starannie poukładanych banknotów. Przesuwa po nich dłonią, a miękki szelest pieniędzy rozbrzmiewa w ciszy niczym pokusa.
— Jeśli to dla ciebie za mało, powiedz tylko słowo. Dam ci więcej — dodaje spokojnie, jej ton jest pewny siebie, niemal szyderczy.
Cavidan patrzy na walizkę, ale w jej oczach nie ma ani śladu pożądania. Powoli podnosi wzrok na Naciye i rzuca jej spojrzenie ostre jak nóż.
— Co ty sobie wyobrażasz? — syczy. — Myślisz, że honor mojej córki da się przeliczyć na pieniądze? Że wystarczy kilka plików banknotów, żebym o wszystkim zapomniała?!
Naciye nie odpuszcza. Opiera się wygodnie o stół, nadal drążąc temat, jakby pewna, że w końcu złamie przeciwniczkę.
— Powiedz, ile? — powtarza beznamiętnie. — Ile wart jest spokój twojej córki i nowy start gdzie indziej?
Cavidan prostuje się jeszcze bardziej, w jej oczach błyska duma i gniew.
— Nigdy! — wyrzuca z siebie z pogardą. — Nie zrobię tego Bahar! To nie jest kwestia pieniędzy. To kwestia jej honoru!
— Nie masz wyjścia, pani Cavidan — odpowiada spokojnie Naciye, jakby pouczała dziecko. — Zaakceptuj to. Zrób to dla waszej przyszłości. Zabierz pieniądze, wyjedźcie, zacznijcie wszystko od nowa…
— Umrę, ale tych pieniędzy nie wezmę! — przerywa jej Cavidan stanowczo, jej głos drży od emocji, ale brzmi jak dzwon. Jej twarz płonie dumą, a w oczach widać tylko jedno: matkę, która nigdy nie sprzeda godności swojej córki, choćby przyszło jej za to zapłacić najwyższą cenę.
Oczywiście to tylko maska – jedna z wielu jej fałszywych twarzy.
***
Cavidan nie byłaby sobą, gdyby nie knuła w ukryciu. Jeszcze tego samego wieczoru dzwoni do Rüstü — mężczyzny, z którym romansuje — i wydaje mu polecenie:
— Wydrukuj dla mnie jak najwięcej fałszywych banknotów. Na już.
Kilka godzin później podmienia pieniądze z walizki, które zaoferowała jej Naciye, używając fałszywych banknotów.
***
Wkrótce Naciye zjawia się ponownie, niosąc tę samą walizkę. Jej głos jest miękki, ale podszyty wyższością:
— Cavidan… przemyślałaś to? W tej walizce jest fortuna. Weź ją i odejdź. Kuzey i tak nie poślubi Bahar. Zrób to dla swojej córki, dla jej dobra.
Cavidan przez moment milczy. Na jej twarzy pojawia się ledwie dostrzegalny uśmiech, który szybko zastępuje chłodny, dumny wyraz.
— Przemyślałam. I wciąż się zastanawiam, dlaczego ludzie tacy jak ty są tak podli. Dlaczego uważacie, że jeśli ktoś nie ma pieniędzy, to nie ma też honoru. Czy na tym polega człowieczeństwo?
Podnosi głos, jej oczy błyszczą gniewem:
— Nie wezmę ani grosza! Honor mojej córki nie jest na sprzedaż, pani Naciye!
Naciye prycha, ale nie rezygnuje:
— Mówię ci jeszcze raz: Kuzey nie poślubi Bahar. Za te pieniądze możesz zapewnić jej nowe życie. Druga taka szansa się nie powtórzy.
W tym momencie do pokoju wpada Bahar. Jej policzki płoną, a spojrzenie pełne jest niedowierzania i wściekłości.
— Co to ma znaczyć?! — rzuca ostro, patrząc na walizkę, a potem na Naciye. — Słyszałam wszystko!
Gdy Naciye milczy, Bahar podchodzi i z impetem otwiera walizkę. Chwyta w dłonie plik banknotów i patrzy na kobietę z wyrzutem.
— W zamian za co? W zamian za co te pieniądze, ciociu Naciye?!
Naciye wybucha:
— Dość! Przestań na mnie krzyczeć! Czy twoja matka w ogóle cię nie wychowała?!
— Nie jestem niewychowana — odpowiada Bahar drżącym, ale stanowczym głosem. — To ty robisz coś, co hańbi i ciebie, i twoją rodzinę! — Jej oczy nabiegają łzami. — Tak, spędziłam tę noc z Kuzeyem. I nie żałuję. Kocham go. Chociaż wiem, że to niemożliwe…
Na ustach Naciye pojawia się kpiący uśmiech:
— Dobrze, że chociaż zdajesz sobie z tego sprawę.
— Tak, wiem. On jest padyszachem, a ja tylko dziewczyną ze wsi. To nie bajka. Tak wygląda życie. Ale nadal go kocham. Wiem, że nie mam prawa na niego patrzeć ani go dotknąć. A mimo to go kocham. Czy to zbrodnia?
Naciye wbija w nią lodowate spojrzenie:
— Tak. To zbrodnia. Ty i twoja siostra próbowałyście złapać go w swoje sidła. Taka rodzina! Ty też chcesz jego pieniędzy, prawda?
Bahar w jednej chwili prostuje się, a jej głos staje się twardy jak stal:
— Wystarczy! Nie jestem Silą! Nie karz mnie za jej błędy!
— Masz rację. Nie jesteś Silą — syczy Naciye. — Ona przynajmniej nigdy nie podniosła na mnie głosu tak jak ty. Ty już sama nie wiesz, co robisz. Wpadłaś wtedy do basenu celowo. Ryzykowałaś życiem tylko po to, żeby mnie wyprowadzić z równowagi. I wciąż pamiętam twoje spojrzenie. Patrzyłaś na mnie, jakbyś wygrała.
Bahar unosi głowę, jej głos łamie się, ale brzmi dumnie:
— W twoich oczach biedni nigdy nie wygrywają, prawda? My, pracownicy, musimy się przed tobą kłaniać, bo tak sobie życzysz?
W tym momencie do pokoju wchodzi Hulya, przyciągnięta krzykami. Cavidan odwraca się do niej z ironicznym uśmiechem:
— Spójrz tylko, Hulyo, na tę jej ambicję.
Bahar wbija wzrok w Naciye, jej głos pełen jest determinacji:
— To nie ambicja. To walka o godność. Od kilku dni ty i twoja matka mnie niszczycie. Milczałam. Ale dziś pytam: czy twój tron naprawdę się chwieje tylko dlatego, że odważyłam się stanąć przed tobą?!
Naciye syczy wściekle, jej oczy ciskałyby błyskawice, gdyby mogły:
— Uważaj, dziewczyno! Intencje twoje i twojej matki są aż nadto jasne. Wlazłaś do łóżka Kuzeya z premedytacją, żeby sięgnąć po to, co moje. Ale dopóki żyję… nigdy nie pozwolę ci go mieć! Nigdy!
***
Ege i Cihan siedzą na tej samej sofie w salonie. Atmosfera między nimi gęstnieje z każdą minutą. Ege wpatruje się w dłoń rywala, na której wciąż widać zapisane przez Zeynep cyfry jej numeru.
Cihan zauważa jego spojrzenie i z lekkim uśmiechem mówi:
— To od Zeynep. Sama mi to napisała. Zrobiła pierwszy krok w moją stronę.
Ege odwraca wzrok, udając obojętność:
— To był tylko przyjacielski gest.
Cihan przechyla głowę, jakby bawiła go ta odpowiedź:
— Czyż wszystko nie zaczyna się od przyjaźni? Tak samo było z tobą i Melis, prawda?
Ege spina się, a w jego głosie słychać chłód:
— To zupełnie inna historia.
— Co masz na myśli? — drąży Cihan.
Ege uśmiecha się krzywo:
— Wiesz, że zadajesz zdecydowanie za dużo pytań?
Cihan jednak nie daje się spłoszyć. Jego oczy błyszczą prowokacyjnie:
— Może gdyby mój ojciec posłał mnie do szkoły i zostałbym prawnikiem jak ty, umiałbym jeszcze lepiej zadawać pytania. A wiedz jedno: jeśli ktoś coś ukrywa, prędzej czy później to odkryję.
Ege odwraca głowę i wbija w niego twarde spojrzenie. Jego głos jest spokojny, ale przesycony gniewem:
— Jedyna tajemnica, która mnie interesuje, to kto zabił moją siostrę. I przysięgam ci, że znajdę tę osobę. Zmiażdżę ją bez litości. Sprawię, że ona i jej rodzina poczują to samo piekło, które ja przeżyłem.
Cihan unosi brwi i z lekką ironią pyta:
— Nie zamierzasz jej postawić przed sądem? Przecież jesteś prawnikiem.
Na twarzy Egego pojawia się gorzki uśmiech:
— Tej nocy, kiedy celowo potrąciła moją siostrę, ta kobieta zabiła sprawiedliwość.
Cihan cicho wzdycha:
— Mam nadzieję, że ją znajdziesz.
Ege patrzy mu prosto w oczy i odpowiada twardo:
— Nie miej złudzeń. Znajdę ją. I ją ukarzę.
W tym momencie do salonu wchodzi Belkis, a za nią Zeynep.
— Cihan, przepraszam, w ogóle nie miałam czasu, żeby się tobą zająć — mówi Belkis tonem pełnym uprzejmego żalu.
Cihan wstaje, uśmiechając się lekko:
— Nie szkodzi, pani Belkis. Na mnie już pora.
— Przyjdź jeszcze kiedyś. Dzisiejszy dzień się nie liczy — dodaje Belkis z serdecznością.
Ege nie wytrzymuje i cedzi przez zęby:
— Dla mnie się liczy.
Zeynep odprowadza gościa do drzwi. Belkis pozostaje w salonie i wbija w syna surowe, pełne dezaprobaty spojrzenie.
— Co ty właściwie do niego masz? — pyta ostro.
Ege wzrusza ramionami, udając obojętność:
— Po prostu go nie lubię, mamo.
— Bo jest blisko Zeynep? — Belkis unosi brwi i pokręca głową z niedowierzaniem. — Opanuj się, synu. Zeynep jest wolną dziewczyną. Może spotykać się z kim tylko chce. Ale ty jesteś żonaty. Pamiętaj o tym. Jedyna kobieta, którą powinieneś się zajmować, to twoja żona.
Ege nie odpowiada, wbijając wzrok w podłogę, jakby każde słowo matki było ciosem w jego dumę.
***
Zeynep i Cihan wychodzą z domu Bulenta. Dziewczyna jest zamyślona, a on rzuca jej ukradkowe spojrzenia. Wreszcie, gdy mijają furtkę, Cihan przerywa ciszę:
— Kiedy rozmawiałem niedawno z szefem… przypadkiem usłyszałem Egego. — Jego głos jest napięty. — Mówił… o twojej mamie i panu Bulencie.
Zeynep marszczy brwi i zatrzymuje się w miejscu.
— Co takiego?! — pyta ostro, z niedowierzaniem w oczach. — Co on niby powiedział o mojej mamie?!
Cihan unika jej wzroku.
— Nie wiem, czy powinienem… Nie znam szczegółów, ani nawet kim dokładnie jest pan Bulent. Ale padło coś… że było między nimi… coś więcej.
Zeynep otwiera szeroko oczy, jakby dostała policzek.
— Co?! — Jej głos drży od wściekłości i szoku. — Co ty bredzisz?!
Cihan opiera się o maskę samochodu, krzyżując ręce na piersi. Wzdycha i mówi spokojnie:
— Powtarzam tylko to, co usłyszałem.
Zeynep podchodzi do niego gwałtownie, jej twarz płonie złością.
— Powtarzasz? Wiesz w ogóle, co mówisz?! To niemożliwe! — niemal wbija mu palec w pierś. — Wujek Bulent przyjął mnie pod swój dach, kiedy nikt inny nie chciał! Był dla mnie jak rodzina! Jak możesz śmieć sugerować, że coś było między nim a moją mamą?!
— Zeynep, nie wymyśliłem tego… — próbuje się bronić Cihan, zachowując spokój. — Powiedziałem tylko, co usłyszałem.
— Nie masz pojęcia, a mówisz! Wstydź się! — krzyczy, chwytając się za głowę i zaczynając nerwowo krążyć po podwórku. — Nie wierzę w to, co powiedziałeś o mojej mamie i wujku Bulencie… Jak mogłeś?!
— To powiedział Ege, nie ja — przypomina jej cicho Cihan, choć jego głos jest już mniej pewny.
Zeynep zatrzymuje się i odwraca z gniewnym spojrzeniem.
— Doprawdy? A mimo to przyszedłeś i powtórzyłeś mi każdą plotkę jak jakiś tchórz. — Robi krok w jego stronę. — Nie mieszaj się do moich spraw. Przestań mówić, skoro nic nie wiesz!
Po tych słowach mocno uderza go w pierś otwartą dłonią i odwraca się na pięcie, odchodząc szybkim krokiem, wciąż trzęsąc się z emocji. Cihan stoi nieruchomo, wpatrzony za nią z mieszanką żalu i gniewu.
***
Sila siedzi w kącie, skulona, z pustym wzrokiem wbitym w podłogę. Jest rozbita, złamana psychicznie, jakby już nic w niej nie zostało. Menadżer klubu nocnego patrzy na nią z pogardą i niechęcią.
— No cóż… do tańca się nie nadaje — mruczy chłodno, odwracając wzrok. — Tutaj nie ma dla niej miejsca.
Alper pochyla się nad biurkiem i mówi spokojnie, ale w jego głosie słychać podstępny ton:
— Nie nadaje się do tańca, owszem, ale… czy naprawdę nie da się na niej zarobić w inny sposób?
Menadżer unosi brwi, wyraźnie zniesmaczony.
— A co niby miałaby tutaj robić, ta biedna, zbłąkana dziewczyna?
Alper posyła mu znaczący, kpiarski uśmiech.
— Doskonale wiesz, co mam na myśli. — Obniża głos i dodaje z jadowitą pewnością siebie: — Ja podam jej „lekarstwo”, a ty po prostu wskażesz jej odpowiedni stolik. Na pewno masz klientów, którzy mają… bardziej specyficzne potrzeby.
Menadżer rzuca mu ostre spojrzenie i syczy:
— Chłopcze, ile razy mam ci powtarzać? To nie jest burdel. Tu się takimi rzeczami nie zajmujemy.
— Nie musi wiedzieć o tym twój szef — ucina Alper, a jego uśmiech staje się jeszcze bardziej bezczelny. — Niech zostanie to między nami.
W pomieszczeniu zapada cisza. Menadżer przechadza się po biurze, widać, że walczy z pokusą. W końcu zatrzymuje się, odwraca i mówi:
— Jutro mamy świetny interes. Nasz stały klient zarezerwował cały klub na osiemnaste urodziny swojego syna.
Alper od razu się ożywia, jego oczy błyszczą.
— Idealnie. Przyprowadzę ją jutro. Obaj na tym zarobimy. A ojciec da swojemu synowi urodzinowy prezent, o jakim nawet nie śnił.
Menadżer wzdycha, ale już nie protestuje.
— W porządku. Podaj jej „lekarstwo” i przyprowadź jutro. Dziewczyna jest piękna… aż szkoda, żeby się marnowała. Jestem pewien, że goście będą zachwyceni.
Alper patrzy na Silę, która nadal siedzi w kącie, bez życia. Na jego twarzy pojawia się triumfalny, lodowaty uśmiech.
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia był film Aşk ve Umut 197. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.





