„Miłość i nadzieja” – odcinek 330 – szczegółowe streszczenie
Ege stał naprzeciwko swojej żony. W ciszy sypialni napięcie między nimi było niemal namacalne. Spojrzał na Melis z chłodnym, zdeterminowanym wyrazem twarzy.
– Jak dowiedziałaś się, gdzie jest Zeynep? – zapytał, nie spuszczając z niej wzroku.
Melis uniosła brodę i odpowiedziała z ironicznym uśmiechem:
– To było dziecinnie proste. Zainstalowałam jej aplikację śledzącą na telefonie.
– Co?! – w jego głosie słychać było niedowierzanie i gniew. – Dlaczego to zrobiłaś?
– Bo od dłuższego czasu mój mąż nie potrafi oderwać się od mojej siostry – odparła chłodno. – Uznałam, że skoro nie mogę mu zaufać, muszę przynajmniej wiedzieć, gdzie włóczy się moja siostra. Teraz wiem o Zeynep wszystko – nawet gdzie śpi.
– Nie mogę w to uwierzyć, Melis! – Ege potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić absurd całej sytuacji.
– Ludzie, którzy naprawdę kochają, bywają zazdrośni – powiedziała spokojnie, a w jej głosie pobrzmiewała nuta dumy. – A zazdrośni ludzie są zdolni do wszystkiego.
– Do wszystkiego, powiadasz? – jego ton stał się chłodny jak stal. – W takim razie powiedz mi teraz, gdzie jest Zeynep.
Melis uniosła brew i założyła ręce na piersi.
– Powiem, ale pod jednym warunkiem.
– Ty chyba żartujesz ze mnie! – warknął Ege. – Zeynep jest w górach z mordercą, a ty dalej urządzasz swoje gierki?!
Melis zachowała niewzruszony spokój. Na jej twarzy zagościł uśmiech, który bardziej przypominał maskę niż wyraz uczuć.
– Wiesz, jaki mam warunek – odparła miękko. – Chcę od ciebie pocałunku. Prawdziwego.
Ege zmrużył oczy.
– Co?
– Słyszałeś. Pocałujesz mnie w usta, a wtedy powiem ci, gdzie jest twoja ukochana Zeynep.
Usiadła na brzegu łóżka, czekając. Ege po chwili usiadł naprzeciwko niej. Przez moment patrzyli sobie w oczy – jej spojrzenie było gorące, jego – zimne i nieprzeniknione.
– Zaskoczyłaś mnie, Melis – powiedział spokojnie. – Każdy chciałby mieć obok siebie kogoś, kto kocha tak ślepo, jak ty.
– Wreszcie to zrozumiałeś, kochanie! – rozpromieniła się.
– Tak, zrozumiałem – przytaknął. – Zeynep jest teraz moją szwagierką.
– No proszę – roześmiała się sztucznie. – Zaakceptowałeś to wreszcie.
– Tak, zaakceptowałem – odparł, pochylając się lekko w jej stronę. – Jesteś najbardziej niezwykłą osobą, jaką spotkałem w swoim życiu. I wiesz co? To, co przed chwilą powiedziałaś, wiele mi uświadomiło.
– Naprawdę? – zapytała z nadzieją w oczach. – Szkoda, że nie powiedziałam tego wcześniej.
– Może byłoby lepiej – wyszeptał.
Ich twarze zbliżyły się do siebie. W ostatniej chwili Ege wykonał gwałtowny ruch i wyrwał Melis telefon z dłoni.
– Ege! Oddaj mi to natychmiast! – krzyknęła, zrywając się na nogi.
– Nigdy! – odparł ostro. – Zeynep jest w górach z mordercą, a ty bawisz się w podchody!
– Myślę o naszym małżeństwie, o rodzinie! – krzyknęła histerycznie. – Myślę o tym, jak zdobyć od ciebie choć jeden pocałunek! Czy to naprawdę tak wiele?!
– Wstydź się, Melis! – jego głos był jak cios. – Twoja siostra może być w niebezpieczeństwie, a ty myślisz tylko o sobie!
– To ty się wstydź! – odparła zrozpaczona. – Wstydź się tego, co zrobiłeś ze swoją żoną!
– Nie jesteś moją żoną – powiedział powoli, patrząc jej prosto w oczy. – Jesteś matką mojej córki. I tylko dlatego wciąż tu jestem. Nie zapominaj, dlaczego się pobraliśmy. Nie zmuszaj mnie, żebym ci to przypomniał.
Sprawdził w telefonie lokalizację Zeynep, rzucił aparat na podłogę i bez słowa wyszedł z pokoju. Melis wybiegła za nim, ale zatrzymała się w drzwiach – z twarzą bladą, a oczami pełnymi łez, których nie chciała już więcej ukrywać.
***
Yildiz właśnie kończyła rozmowę telefoniczną, gdy jej uwagę przykuło powiadomienie. Na ekranie pojawiła się wiadomość z nieznanego numeru.
Yildiz, mam poważne problemy. Nie dzwoń do mnie. To może być niebezpieczne. Przyjdź do mnie szybko.
Sila.
Kobieta zamarła. Serce zaczęło bić jej szybciej, a przez ciało przeszło nieprzyjemne ukłucie niepokoju. Nie podejrzewając podstępu, bez wahania chwyciła torebkę i ruszyła w stronę domu w Beykoz.
***
Droga, którą podąża, wije się przez jesienny pejzaż jak nitka utknięta w złocistym gobelinie. Żwirowa nawierzchnia chrzęści pod jej butami, a każdy krok odbija się echem w cichej dolinie. Po obu stronach rozciągają się łagodne wzgórza, porośnięte drzewami o liściach w barwach rdzy, miodu i ognia. Nad głową rozpościera się blade niebo, poprzecinane rozmytymi smugami chmur, zza których nieśmiało prześwituje błękit.
Wiatr niesie zapach wilgotnej ziemi i opadłych liści, a w oddali rozlega się pojedyncze ptasie nawoływanie — krótkie, urwane, jak ostrzeżenie. Yildiz idzie szybko, ale bez pośpiechu; jej krok jest pewny, choć w spojrzeniu kryje się cień niepokoju.
Kilka metrów za nią, w niemal doskonałej ciszy, podążają dwie sylwetki. Cavidan i Bahar, ubrane w jasne płaszcze, utrzymują bezpieczny dystans. Ich sylwetki stapiają się z krajobrazem, a twarze są napięte, skupione. Cavidan co jakiś czas spogląda w stronę Yildiz, jakby chciała odczytać jej myśli.
W połowie drogi Yildiz nagle przystaje. Coś ją tknęło. Sięga po telefon i wybiera numer do Kuzeya.
– Jesteś z Silą? – pyta, starając się ukryć drżenie głosu. – Co teraz robi?
– Z tego, co widzę, rozpala grilla. Jest w świetnym nastroju. Dlaczego pytasz?
– Nie, nic… po prostu nie odbierała, zaczęłam się martwić.
– Wszystko w porządku, Yildiz. Moja siostra też czuje się dobrze.
– Dobrze, dziękuję – mówi spokojnie i rozłącza się. Przez chwilę patrzy w ekran, jakby chciała znaleźć w nim ukrytą odpowiedź. – Wszyscy są cali i zdrowi… Kto więc wysłał mi tę wiadomość? – mruczy pod nosem. Po chwili uderza dłonią o dłoń. – Oczywiście! Cavidan!
Odwraca się gwałtownie i rusza z powrotem.
Kamera zbliża się na Cavidan i Bahar, które w tym czasie kryją się wśród zarośli.
– Dlaczego zawróciła? – pyta z irytacją Cavidan i niemal natychmiast znajduje odpowiedź: – Pewnie nabrała podejrzeń i zadzwoniła do Sili. Dowiedziała się, że nic jej nie jest.
Bahar marszczy brwi.
– Co teraz zrobimy?
– Idziemy dalej – decyduje Cavidan. – Ten dom musi być gdzieś w tej okolicy. Znajdziemy go. Choćby nie wiem co.
***
Cavidan i Bahar idą przed siebie szutrową drogą, popołudniowe słońce chyli się ku zachodowi, a wysiłek zaczyna odciskać piętno na ich twarzach. Żwir chrzęści pod stopami, a kolejne kilometry zdają się nie mieć końca.
— Mamo, już nie czuję nóg — jęczy Bahar, próbując utrzymać oszalały od wysiłku oddech. — Jestem wykończona.
Cavidan zatrzymuje się na moment, przygląda córce z chłodnym rozbawieniem i wskazuje na jej obcasy.
— Nie zakłada się takich butów, gdy idzie się w teren — mówi sucho. — To nie przyjęcie w ogrodzie.
— Skąd miałam wiedzieć, że Yildiz wyprowadzi nas tak daleko? — Bahar próbuje się zaśmiać, lecz śmiech drży w jej gardle. — Tu nie ma żadnego domu, a my po prostu brniemy w las. Zaraz nas pożrą wilki albo ptaki drapieżne…
Jej słowa giną w przestrzeni, kiedy z głębi drzew dobiegają dzikie, długo ciągnące się dźwięki — coś pomiędzy wyciem a pohukiwaniem. Brzmią obco i złowrogo, rozrywają ciszę jak zimny nóż.
Obie kobiety zastygnęły. Cavidan przybliża się do Bahar i ścisza głos, choć trzyma w sobie nieco więcej odwagi niż córka.
— Pewnie to tylko lis… — mówi, lecz i w jej głosie słychać napięcie.
— To wilk — szepcze Bahar, a krew odpływa jej z twarzy.
Dźwięk powtarza się, tym razem bliżej, i zdaje się krążyć nad polaną. Drzewa szeleszczą, gałęzie kołyszą się, jakby coś dużego przesuwało się w mroku.
— Przyspieszmy kroku — rozkazuje Cavidan wreszcie. — Nie stójmy tu tak.
Przyspieszają. Po kilkunastu minutach marszu krajobraz się zmienia: zza ostatniego wzgórza majaczy zabudowa — furtka, wysoki płot, dachy i komin, z którego unosi się cienki słup dymu. Z oddali dociera do nich śmiech, cichy, domowy, aż niewiarygodny pośród dzikiego lasu.
Serce Bahar bije szybciej, nie z wyczerpania, a z narastającej furii. Przybliżają się, ostrożnie przesuwając się ku uchylonej bramie. Ze szczeliny w ogrodzeniu widzą scenę: w drewnianej altanie na ławce siedzą Kuzey i Sila przytuleni do siebie, jak zakochani nastolatkowie. Obok nich stoi grill, z którego leniwie wznosi się dym, a po trawniku biega mały, biały piesek z brązowymi uszami. Przy ławce, na wózku inwalidzkim, drzemie Hulya, przykryta lekkim kocem.
Bahar w pierwszym odruchu robi krok do przodu, jakby chciała wpaść na podwórze i zdemaskować ich potajemną randkę. Jej dłonie zaciskają się w pięści, a oczy płoną.
— Zobacz, jak się przytulają — wykrztusza przez zaciśnięte zęby. — Hulya też jest z nimi. Wszystko, co nam powiedzieli, to blef! Oszuści!
Chce zacząć krzyczeć, urządzić skandal większy niż wszystkie dotychczasowe, zrobić z ich spokoju totalny chaos. Już ma wbiegnąć na podwórze, gdy Cavidan chwyta ją stanowczo za ramię.
— Nie rób głupstw — syczy matka, napiętym szeptem, tak aby nikt ich nie usłyszał. — Najpierw Hulya. To ona jest najważniejsza. Resztę zrobimy później.
Bahar zaciska pięści jeszcze mocniej. Widać, jak gniew miesza się w niej z bezsilnością. Ale pod naciskiem matki powoli tłumi wybuch. Jej oddech drży, a oczy wciąż błyszczą jak dwa rozżarzone węgle.
***
Spacer po leśnym wzgórzu był jak oddech — chłodny, świeży i pełen drobnych zachwytów. Gałęzie nad nimi szeptały, a dalekie świergoty ptaków mieszały się z miękkim szelestem trawy pod butami.
— Nie marzniesz? — zapytał Cihan, patrząc na Zeynep, której policzki były rumiane od wiatru.
— Nie — uśmiechnęła się. — Ptaki, które widzieliśmy, były przepiękne. Zastanawiam się, o czym mogłyby między sobą rozmawiać.
Cihan zaśmiał się cicho, lekko prowokująco.
— Pewnie o tym, kto ma najlepsze gniazdo. Albo on jest w niej zakochany po uszy, a ona myśli o kimś innym — rzucił żartobliwie, patrząc na nią z przymrużeniem oka.
Dotarli do obozowiska; ognisko jeszcze tliło się lekko, kubki z herbatą parowały. W pierwszym momencie myśleli, że mają tam chwilę prywatności, gdy jednak zauważyli czyjąś sylwetkę siedzącą przy turystycznym krześle i spokojnie popijającą herbatę z ich kubka. Mężczyzna był odwrócony plecami. Cihan spuścił głos.
— Zostań tutaj — polecił Zeynep i ruszył w stronę nieznajomego. Gwizdnął lekko, zaczepnie.
Postać odwróciła się powoli. Zaskoczenie zmroziło Cihana i Zeynep jednocześnie — twarz należała do kogoś znanego.
— Ege? — wyrwało się Zeynep, a oczy jej się powiększyły. Zbliżyła się niepewnie, jakby sprawdzała, czy to rzeczywistość.
— Co ty tu robisz? — wyrzucił Cihan z irytacją, krok za krokiem zmniejszając dystans. — Nie możesz zostawić nas w spokoju?
Ege nie ustępował; w głosie miał napięcie kogoś, kto długo tłumił słowa.
— Nie mogę — odparł. — Przykro mi, ale dziewczyna obok ciebie jest dla mnie bardzo ważna.
Zeynep spojrzała na niego z obrażoną ciekawością.
— Ege, o co ci chodzi? — zapytała. — Czy nas śledzisz?
Ege obrócił wzrok ku Cihanowi i jego spojrzenie stwardniało.
— Powiedz mi jedno — wyrzucił ciszej, celując pytaniem bardziej w mężczyznę niż w nią: — Czy on cię skrzywdził? Czy podnosił na ciebie głos, uderzył, powiedział coś, co cię zraniło?
— Ege, przestań! Co to za absurdalny nonsens?
Ege przechylił głowę, a jego głos nagle stał się chłodny i pełen dramatyzmu. Wbił wzrok w Zeynep.
— Zeynep, ten facet nie jest tym, za kogo się podaje. Powinnaś wiedzieć prawdę. Ten człowiek… to morderca!
Słowa spadły ciężko jak kamień. Twarz Zeynep stężała, a oczy rozszerzyły się w osłupieniu — jakby świat nagle zmienił barwy.
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia były filmy Aşk ve Umut 251. Bölüm i Aşk ve Umut 252. Bölüm dostępne na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tych odcinków, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.















