„Miłość i nadzieja” – odcinek 331 – szczegółowe streszczenie
Wysokie sosny szeptały nad ich głowami, jakby przekazywały sobie dawne tajemnice lasu. Ziemia, czerwonawo-brunatna, nasiąknięta żywicą i cieniem, zdawała się drżeć pod ciężarem emocji, które miały zaraz wybuchnąć. Biały namiot stał nieco na uboczu, jak niemy świadek. Obok prowizorycznego stolika z kuchennym ekwipunkiem zebrała się trójka ludzi, między którymi wisiało niemal namacalne napięcie.
Ege stał wyprostowany, jakby wmurowany w glebę; jego spojrzenie było twarde jak kamień i wbite w Cihana z bezlitosną precyzją. Zeynep stała nieopodal, z twarzą pełną niepokoju — próbowała poskładać sens tego, co właśnie usłyszała.
— Co ty mówisz, Ege? — zapytała, a w jej głosie zabrzmiało zarówno niedowierzanie, jak i gniew. — Co to za absurd?
Ege odpowiedział chłodno, bez drgnienia mięśni warg.
— Mówię prawdę, Zeynep. Prawdę, którą Cihan przed nami ukrywał.
Cihan zacisnął szczękę; jego sylwetka napięła się jak naciągnięta struna. W oczach miał coś, czego nie dało się jednoznacznie nazwać — obronę czy raczej rezygnację.
— Na to właśnie czekałeś, prawda? — rzucił z goryczą. — Czekałeś na ten moment, żeby rozbić to, co jest między mną a Zeynep.
— Nie czekałem — odparł Ege twardo. — Gdy tylko się dowiedziałem, chciałem jej powiedzieć, ale ty ją uprowadziłeś.
Cihan odpowiedział spokojnie, lecz jego głos niósł ciężar.
— Nikogo nie uprowadziłem. Przyjechaliśmy tu, żeby odpocząć. Z dala od zgiełku. Z dala od ciebie i twojej żony. Z dala od wszystkiego, co ją rani.
Zeynep zrobiła krok do przodu; w jej oczach zabłysnęły łzy, które starała się ukryć.
— Cihan, zostaw mnie teraz w spokoju — powiedziała twardo. — Powiedz, że nie jesteś mordercą. Powiedz, że to nieprawda. Czy w ogóle się obronisz?
Ege przechylił się lekko naprzód, jakby miał dość czekania.
— Nie może zaprzeczyć, bo to prawda — stwierdził z lodowatą pewnością.
— Jaka prawda? Skąd to wiesz? — zapytała Zeynep. Głos jej drżał, ale była zdeterminowana, by usłyszeć odpowiedź.
— Powiedział mi to pan Tahir — odparł Ege tonem chłodnego faktu. — Znajomy cioci Feraye. Reprezentował rodzinę zmarłego jako adwokat.
Zeynep spojrzała na Cihana jak na obcą osobę; w jej oczach mieszały się ból, niedowierzanie i rozczarowanie.
— Cihan, nic nie powiesz? — poprosiła z trudem. — Nie zaprzeczysz?
Cihan wziął głęboki oddech. Powietrze wśród drzew zrobiło się jakieś cięższe, jakby sam las wstrzymał dech.
— Niestety — powiedział cicho. — To prawda. Zabiłem kogoś.
Słowa padły jak kamień w wodę; cisza, która nastąpiła, była gęsta i duszna, jak mgła oblepiająca korony drzew. Zeynep cofnęła się, jakby cios uderzył ją w samo centrum serca.
— Zeynep, chciałem ci wszystko powiedzieć… — zaczął Cihan, robiąc niepewny krok w jej stronę.
— Nie zbliżaj się! — krzyknęła Zeynep i odskoczyła, jak od płomienia. — Nie dotykaj mnie! Zabiłeś człowieka! Jak to wytłumaczysz?
Cihan spuścił wzrok, szukając słów, które nie istniały już w jego głowie.
— Nie było łatwo się przyznać. Próbowałem ci powiedzieć, ale nigdy nie byliśmy sami. Zawsze ktoś był blisko… — jego spojrzenie na moment utknęło na Egem. — Nie próbuję się tłumaczyć. Tę prawdę nosiłem w sobie długo.
Ege nie dawał za wygraną.
— Teraz będziesz obwiniał innych? — warknął. — Jesteś mordercą!
— Tak — przyznał Cihan, prostując się ledwo zauważalnie. — I nie zamierzam tego ukrywać. — Przeniósł wzrok na Zeynep. — Właściwie… powiedziałem ci już o tym.
Zeynep zamarła.
— Powiedziałeś mi? — zapytała szeptem, jakby sprawdzała, czy to, co pamięta, to sen.
— Kilka godzin temu — odparł Cihan.
Jej pamięć wróciła do rozmowy przy herbacie, kiedy Cihan mimochodem powiedział, że kiedyś kogoś zabił. Uznała to wtedy za głupi żart. Teraz tamte słowa brzmiały inaczej — ciężej, prawdziwiej.
— Więc nie żartowałeś? — zapytała, a w jej głosie słychać było bezradność.
— Nie — odpowiedział Cihan krótko. — To była prawda.
— Naprawdę kogoś zabiłeś? — dopytała, a dłonie zaczęły jej drżeć.
— Tak — potwierdził. — Niestety.
Zeynep przycisnęła palce do ust, jakby próbowała powstrzymać krzyk.
— Boże… nie mogę w to uwierzyć — wyszeptała.
— Wiem, że brzmi to strasznie — powiedział Cihan — ale to nie znaczy, że zrobiłem to z premedytacją.
— Nie dotykaj mnie! Nie podchodź bliżej! Nie chcę od ciebie słyszeć nic więcej!
Zeynep odwróciła się gwałtownie i odeszła. Zatrzymując się kilka metrów dalej, nerwowo przygryzała paznokcie, a jej ciało zatrzęsło się z szoku. Cihan wbił w Egego wściekłe spojrzenie, pełne czystej nienawiści.
— Podoba ci się to, co zrobiłeś? — zapytał.
— Bardzo — odparł Ege bez cienia skrupułów. — Myślałeś, że zostawię ją w rękach mordercy?
— Kompletnie nic nie wiesz o tamtej historii!
— Wiem wystarczająco — odciął Ege. — Zeynep, chodźmy stąd. Twój ojciec czeka.
Zeynep stała nadal nieruchomo. W jej oczach tańczył chaos emocji: lęk, złość i poczucie zdrady splatały się w jedno.
***
Podczas gdy Ege i Cihan toczyli ostrą kłótnię w lesie, Zeynep oddaliła się szybkim krokiem i wróciła do domu matki. Bruk pod jej stopami był jeszcze wilgotny od porannej rosy; powietrze wypełniała mieszanka zapachów — gorącej herbaty zza okien i zimnego powiewu znad drogi.
Na ławce przed wejściem siedział jej ojciec. W półmroku wyglądał na starszego, zmęczonego — jakby w ciągu jednego dnia postarzał się o lata.
— Czego tu szukasz? — spytała szorstko Zeynep, nie kryjąc ani złości, ani niepokoju.
Bülent uniósł głowę.
— Martwiłem się o ciebie — powiedział powoli, jakby każde słowo ważyło tonę. — Kiedy usłyszałem, że jesteś z tym mordercą…
Zeynep zamarła.
— Więc już wiesz?
— Tak. Właśnie się dowiedziałem. Ege mi wszystko powiedział. — Spojrzał na nią z napięciem. — Czy on coś ci zrobił?
— Nie, nic. — Jej głos był chłodny, suchy. — Wręcz przeciwnie. Świetnie się bawiłam.
— Jeśli cię dotknął choćby palcem, przysięgam, że pożałuje dnia, w którym się urodził! — warknął Bülent, zrywając się z ławki.
Zeynep nie odpowiedziała. Obróciła się i wsunęła klucz do zamka. Metal zazgrzytał, a cisza między nimi zgęstniała jak dym.
— Zeynep, gdzie jest Ege? — dopytywał z coraz większym niepokojem. — Nie wróciłaś z nim?
— Walczy z Cihanem — odparła obojętnie. — Są zajęci biciem się nawzajem. Wróciłam sama.
— Wszystko w porządku? — zapytał łagodniej, jakby dopiero teraz dostrzegł, że jej dłonie drżą.
Zeynep spojrzała na niego z bólem.
— Nie, wujku Bülencie, nic nie jest w porządku. Dlaczego wszyscy, na których mi zależy, kłamią? Dlaczego zawsze ja dowiaduję się ostatnia?
Wtedy usłyszała za sobą znajomy głos:
— Bo bałem się, że cię stracę.
Zeynep gwałtownie się odwróciła. Na ścieżce przed domem stał Cihan — blady, z rozciętą wargą. W jego oczach malowała się rozpacz wymieszana z determinacją. Tuż za nim pojawił się Ege, z twarzą napiętą od gniewu.
Bülent natychmiast stanął przed córką jak tarcza.
— Co tu robisz? — zapytał ostro.
— Mieszkam tutaj, panie Bülencie — odparł Cihan spokojnie, choć jego głos drżał. — I przyszedłem porozmawiać z Zeynep. Musisz mnie wysłuchać — zwrócił się do niej. — Wyciągnęłaś pochopne wnioski, nie znając całej prawdy.
— Nie chcę cię słuchać — odparła chłodno.
— Proszę… wejdźmy do naszego domu, a wszystko ci wyjaśnię — nalegał.
— „Naszego”? — syknął Bülent. — Jak możesz być tak bezwstydny?!
Zeynep potrząsnęła głową, czując, że łzy napływają jej do oczu.
— Spóźniłeś się, Cihan. Przyszedłeś o wiele za późno. Znajdź sobie nowy dom.
— Zeynep… — powiedział cicho.
— Słyszałeś, co powiedziała! — wrzasnął Ege, stając między nimi. — Zjeżdżaj stąd!
Bülent wyciągnął do córki rękę.
— Chodź, moje dziecko. Wracajmy do domu.
Zeynep spojrzała po nich wszystkich — po ojcu, po Egem, po Cihanie — i nagle w jej spojrzeniu zapłonął bunt.
— Nie chcę wracać z żadnym z was! Zostawcie mnie w spokoju!
Odwróciła się i wbiegła do domu, trzaskając drzwiami tak mocno, że echo poniosło się po całym podwórzu.
Cihan stał jeszcze przez chwilę, z zaciśniętymi pięściami, patrząc w milczeniu na Egego i Bülenta. Potem, niskim głosem, wypowiedział słowa, które zabrzmiały jak przysięga:
— To się tak nie skończy. Nikt nie zabierze mi Zeynep. Nikt.
***
Sıla trzymała psa w ramionach, idąc razem z Kuzeyem w stronę domu sąsiada. Powietrze było rześkie, pełne zapachu letniego ogrodu i wilgotnej ziemi. Świerszcze milczały, a ptaki przelatywały nad drzewami, wypełniając przestrzeń pogodnym świergotem. Kroki Sıli i Kuzeya były spokojne, choć w sercach obojga tlił się niepokój.
Tymczasem Bahar i Cavidan, korzystając z ich nieobecności, przekroczyły bramę posiadłości letniskowej. Poruszały się ostrożnie, niemal bezszelestnie, jakby same stawały się częścią ciszy. Wewnątrz domu, w jasnym salonie, na kanapie spała Hulya. Jej twarz była blada, a obok delikatnie kołysała się kroplówka na stojaku. Bahar zatrzymała się przy niej, niemal bez ruchu.
Wyjęła z kieszeni strzykawkę i ampułkę z bezbarwnym płynem. Jej dłonie lekko zadrżały, gdy w pamięci pojawił się obraz Hulyi sprzed kilku tygodni — zdrowej, serdecznej, pytającej z troską o jej samopoczucie.
— No dalej, córko! — syknęła Cavidan, nerwowo spoglądając w stronę drzwi. — Na co się gapisz? Wstrzyknij jej to! Pospiesz się, zanim wrócą. Jeśli Hulya powie im, co zrobiłaś, jesteśmy skończone. Kuzey ci nie wybaczy. Zrzuciłaś ją przecież z balkonu!
Bahar nabrała przezroczysty płyn do strzykawki i zbliżyła igłę do worka z kroplówką. W tym momencie Hulya poruszyła się i nagle wydała przerażony pisk. Nie był donośny, lecz wystarczająco wyraźny, by przeszył Bahar jak zimny prąd.
Dziewczyna cofnęła rękę, przerażona. Cavidan przewróciła oczami i bez wahania wyrwała jej strzykawkę. Jej ruchy były pewne, chłodne, niemal mechaniczne — jakby miała do czynienia nie z człowiekiem, lecz z zadaniem do wykonania.
***
Sıla zatrzymała się tuż za bramą. Zmarszczyła brwi, czując niepokój.
— Co się stało? — zapytał Kuzey, zerkając na nią.
— Nie czuję się dobrze, zostawiając Hulyę samą — odpowiedziała cicho. — Ty odnieś pieska, ja wrócę i sprawdzę, czy wszystko w porządku.
Przekazała mu zwierzę i ruszyła w stronę domu, czując, jak z każdym krokiem wzbiera w niej niepokój.
***
W środku Hulya piszczała coraz głośniej, jej ciało drżało, a oczy rozszerzone były ze strachu. Cavidan nachyliła się nad nią, już miała nacisnąć tłok strzykawki, gdy z przedpokoju rozległ się głos:
— Hulyo? Wszystko w porządku? — zawołała Sıla, słysząc dźwięk pisku.
Cavidan odskoczyła jak oparzona. Wymieniła szybkie spojrzenie z Bahar, po czym obie rzuciły się w stronę tylnego wyjścia. Zanim Sıla weszła do salonu, nie było po nich już śladu.
Zaniepokojona kobieta podbiegła do kanapy. Hulya trzęsła się, łapała oddech krótkimi, spazmatycznymi wdechami.
— Spokojnie, już dobrze — powiedziała Sıla, siadając obok i chwytając jej dłoń. — Czujesz się lepiej?
Hulya z trudem uniosła głowę.
— Sıla… nie rób tego… — wyszeptała słabym, drżącym głosem.
— Czego nie powinnam robić? — zapytała zdezorientowana.
— Nie zostawiaj Kuzeya… Bahar… ona to zrobiła…
Sıla spoważniała.
— Co takiego zrobiła Bahar?
Hulya próbowała odpowiedzieć, ale zakaszlała gwałtownie. Sıla podała jej szklankę wody, przytrzymując jej dłoń, a potem sięgnęła po ciśnieniomierz i założyła mankiet na jej ramię.
— Twoje ciśnienie jest w normie — oznajmiła łagodnie.
— Sıla… Bahar to zrobiła… — powtórzyła Hulya, tym razem wyraźniej. — To ona… zepchnęła mnie z balkonu…
Sıla zamarła. Świat na moment przestał istnieć. W jej uszach dudniła tylko krew.
— Boże… co ty mówisz? — wydusiła, a głos jej się załamał.
— To była ona, Sıla. — Hulya zaczęła płakać. — Chciała mnie zabić. I nadal tego chce. Nie przestanie, dopóki mnie nie zniszczy…
Sıla pobladła, jej dłonie drżały. Patrzyła na Hulyę z niedowierzaniem, z bólem, który rozdzierał jej serce. W jednej chwili wszystko, co wydawało się prawdą, zaczęło się rozpadać — a pod powierzchnią pozostawał tylko strach i ciemność.
***
Następnego dnia.
Cavidan, zrelaksowana i w doskonałym nastroju, siedzi w wygodnym fotelu w salonie domu Kuzeya. Obok niej uwijają się trzy kobiety — jedna starannie maluje jej paznokcie, druga zajmuje się pedicure, a trzecia wykonuje delikatny masaż pleców. W powietrzu unosi się zapach drogich kosmetyków, a z głośnika sączy się spokojna muzyka.
Do salonu wchodzi Bahar. Na jej twarzy maluje się niedowierzanie — trudno jej pojąć, że w chwili, gdy nad ich głowami wisi widmo katastrofy, jej matka potrafi oddawać się takim przyjemnościom.
— Mamo, naprawdę masz teraz na to czas? — pyta cicho, lecz w jej głosie drży napięcie. — Jeśli Hulya odzyska przytomność i zacznie mówić, pójdziemy siedzieć.
Cavidan unosi lekko brew i uśmiecha się z pobłażaniem.
— Nie martw się, kochanie. Wszystko jest pod kontrolą.
— Co masz na myśli? — dopytuje Bahar, czując, jak wzbiera w niej niepokój. — Co znowu zrobiłaś?
W tym momencie w przedpokoju pojawia się Yildiz. Widząc, że kobiety rozmawiają szeptem, zwalnia kroku. Cicho podchodzi do drzwi salonu i zatrzymuje się tuż przy futrynie, wsłuchując się w ich rozmowę.
Cavidan pochyla się lekko w stronę córki i mówi niemal bezgłośnie:
— Zastąpiłam ampułkę z witaminami trucizną. Sıla sama jej to poda.
Na jej twarzy pojawia się lekki, wręcz beztroski uśmiech. Bahar blednie, po czym również, choć z wahaniem, odwzajemnia ten uśmiech — może z ulgi, a może z przerażenia. Żadna z nich nie zauważa stojącej za drzwiami Yildiz, która, z kamiennym wyrazem twarzy, chłonie każde słowo.
Gdy rozmowa cichnie, pokojówka bezszelestnie wycofuje się i rusza do kuchni. Sięga po telefon i drżącymi palcami wybiera numer do Sıli. Przykłada aparat do ucha, lecz zamiast głosu dziewczyny słyszy jedynie beznamiętny komunikat automatu — telefon jest wyłączony.
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia były filmy Aşk ve Umut 252. Bölüm i Aşk ve Umut 253. Bölüm dostępne na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tych odcinków, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.















