Miłość i nadzieja odc. 350: Bahar zgadza się na rozwód!

Sila wpatruje się w czerwoną różę.

„Miłość i nadzieja” – odcinek 350 – szczegółowe streszczenie

Zeynep ruszyła gwałtownie przez park, niemal nie czując przeszywającego chłodu poranka. Powietrze pachniało wilgocią i mokrymi liśćmi, ale jej serce biło tak gwałtownie, że nie miała czasu zwracać na to uwagi. W głowie dudniło jedno pytanie, które nie dawało jej spokoju: czy Ege znowu podąża za Cihanem.

Kiedy dostrzegła go przy starym, drewnianym stole, stojącego obok nieznajomej kobiety, poczuła, jak coś w niej pęka. Zatrzymała się gwałtownie, a jej oddech stał się ciężki, niemal szarpany.

– Zeynep? – Ege odwrócił się nagle, jakby przyłapany na gorącym uczynku. Jego twarz wyrażała zdumienie, ale w oczach błysnęło coś, co mogło być winą albo strachem. – Co ty tu robisz?

– Ja? – prychnęła, podchodząc bliżej, aż dzielił ich tylko krok. Jej głos drżał, lecz wciąż był ostry jak nóż. – To ja powinnam zapytać, co TY tu robisz! Powiedz mi, Ege… znowu jesteś na tropie Cihana?!

Jej płaszcz falował przy każdym nerwowym ruchu, jakby sam oddychał gniewem. Dłonie miała zaciśnięte w pięści, ukryte głęboko w rękawach, a oczy błyszczały nie tylko od gniewu, lecz także od strachu, który próbowała stłumić.

Ege westchnął ciężko i zacisnął usta.

– Nie jestem na tropie Cihana. Skąd ci to przyszło do głowy?

– Słyszałam cię przez telefon, Ege – jej głos drżał. – Nie kłam więcej.

– Nie kłamię.

Zeynep potrząsnęła głową z irytacją, po czym wskazała na kobietę.

– W takim razie powiedz, kim jest TA kobieta.

Nieznajoma zrobiła krok do przodu. Miała miękki, łagodny wyraz twarzy.

– Dzień dobry. Jestem Duru.

– Rozmawialiście o Cihanie – powiedziała Zeynep ostro, jak prokurator.

Duru spuściła wzrok.

– Cihan to mój syn. Kończy dziś siedem lat. – Jej głos był spokojny, choć oczy zaszły mgłą wspomnień. – Kiedy byłam operowana… Ege obiecał mu tort. Powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Zeynep zamrugała, kompletnie zbita z tropu.

– Jak to? Więc… to nie chodzi o mojego Cihana?

– Nie, Zeynep. To nie twój Cihan – odparł zdecydowanie Ege.

– Co za zbieg okoliczności… – westchnęła, dotykając czoła. Po chwili spojrzała przenikliwie na Duru. – Ale wcześniej trzymałaś Egego za ręce. Dlaczego?

Duru wzięła głęboki oddech.

– Bo… w mojej piersi bije serce Melodi.

Zapadła cisza. Taka, która uderza jak grom.

Zeynep pobladła.

– Słucham?

Ege zrobił krok bliżej.

– Po śmierci Melodi jej organy zostały oddane potrzebującym. Duru została jedną z biorczyń. Dzięki mojej siostrze żyje.

– Co? – Zeynep wydała z siebie jedynie półszept. – Melodi…?

– Tak – potwierdziła Duru drżącym głosem. – Gdyby nie ona, mój syn byłby dziś sierotą.

Zeynep poczuła, jak grunt usuwa jej się spod nóg. Wstyd, ulga i współczucie splątały się w jedną wielką kulę emocji. Odwróciła się gwałtownie i odeszła parę kroków dalej, do miejsca, z którego wcześniej podglądała ich rozmowę.

Ege ruszył za nią.

– Zeynep, wszystko w porządku?

– Nie – odpowiedziała szczerze, ocierając łzę. – Myślałam, że śledzisz Cihana. Myślałam… że znowu to robisz. A tymczasem… – Jej głos załamał się. – Historia Duru i Melodi… to mnie po prostu przerosło.

Ege pokiwał głową, patrząc gdzieś w bok, jakby wspomnienia boleśnie przebijały się przez jego twardą skorupę.

– To było zaraz po śmierci Melodi – zaczął powoli. – Mama zostawiła mi decyzję o przekazaniu organów. Wiedziałem, że Melodi chciałaby pomóc ludziom. To była jedyna słuszna decyzja.

Zeynep spojrzała na niego inaczej niż wcześniej — z czułością i zrozumieniem.

– Ege…

– Wiesz – dodał z lekkim uśmiechem – tydzień po operacji Duru, kiedy ją odwiedziłem, miała ogromną ochotę na ciasteczka z czekoladą.

Zeynep od razu się domyśliła.

– Ulubione ciasteczka Melodi.

– Dokładnie. – Podniósł wzrok. – Wtedy wiedziałem, że Melodi wciąż jest między nami.

Zeynep zrobiła coś, czego sama się po sobie nie spodziewała. Bez myślenia, bez kontroli – objęła go mocno.

W tle park tonął w złotym świetle, dziecięce huśtawki poruszały się lekko na wietrze, jakby cały świat próbował złagodzić dramat, który wydarzył się kilka minut temu.

Po chwili Zeynep cofnęła się i otarła twarz.

– Chodźmy.

– Dokąd? – zapytał zdziwiony Ege.

Zeynep uśmiechnęła się półgębkiem.

– Znam przepis na ciasteczka Melodi. Upieczemy je. Razem.

Chwyciła go za rękę — odruchowo, jak dawniej. I przez krótką chwilę wyglądali jak para, którą los próbuje posklejać na nowo.

Ale oboje znali prawdę.

On był mężem Melis, a ona narzeczoną Cihana.

A mimo to — ich serca zaczęły bić w jednym rytmie. Na chwilę. Na jedną, kruchą, cenną chwilę.

***

Zeynep prowadziła Egego znajomą ścieżką, a chłodne powietrze późnego popołudnia zdawało się przygasać wraz z jej zdenerwowaniem. Gdy otworzyła drzwi domu swojej mamy, przeszli od razu do kuchni — ciepłej, przytulnej, pachnącej herbatą i wspomnieniami. Ege stanął przy progu, jakby nie był do końca pewny, czy powinien tu być.

– Zeynep… jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zapytał ostrożnie.

– Jestem pewna – odparła stanowczo, nie patrząc mu jeszcze w oczy. – Chcę to zrobić. Dla Melodi. I dla siebie.

– A Cihan? – dopytał, nie kryjąc sceptycyzmu.

Zeynep podeszła do blatu i zaczęła wyciągać składniki. Robiła to pewnymi, szybkimi ruchami — jak ktoś, kto wreszcie uwalnia napięcie.

– Pojechał do swojej ciotki – wyjaśniła spokojnie. – A nawet jeśli wróci wcześniej… to nie ma znaczenia. On wie, jak ważna była dla mnie Melodi.

Ege skrzyżował ramiona, wyraźnie nieusatysfakcjonowany odpowiedzią.

– Skoro ma tę całą „ciotkę”, to dlaczego nie przyszła na wasze zaręczyny? Dlaczego to nie ona poprosiła o twoją rękę? – zapytał z ironią, która aż cięła powietrze.

Zeynep przewróciła oczami.

– Bo się nie dogadują najlepiej.

– Nie dogadują się najlepiej, a jednak właśnie do niej pojechał? – Ege uniósł brwi, jakby rozwiązywał jakąś kryminalną zagadkę. – Zeynep, naprawdę nie widzisz tu nic dziwnego?

Oparła dłonie o blat i spojrzała mu prosto w oczy, ostrzej, niż zamierzała.

– Ege, możesz na pięć minut przestać być detektywem?

Potem łagodniej dodała:

– Proszę. Chcę po prostu upiec te ciasteczka.

Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Taki, jaki miewał tylko w chwilach, gdy Zeynep rozbrajała go jedną prostą prośbą.

– Dobrze. Masz rację. Przepraszam – poddał się w końcu.

Zeynep sięgnęła do szuflady i z triumfem wyciągnęła fartuszek.

– Proszę bardzo. – Podała mu go z udawaną powagą. – Od teraz pracujemy razem. Zasady BHP obowiązują.

Ege popatrzył na fartuszek, potem na nią, znów na fartuszek… i roześmiał się krótko.

– Naprawdę mam to założyć?

– Oczywiście. – Wskazała na swój własny, już zawiązany w talii. – Ciasteczka Melodi wymagają dyscypliny. I stylu.

Ege założył fartuch, krzywo, bezradnie, a Zeynep poprawiła go, stając tak blisko, że przez ułamek sekundy zamarli, jakby rozszerzająca się między nimi cisza mogła coś zdradzić.

Potem wzięli się do pracy.

Mąka rozsypywała się po blacie, kawałki czekolady przeskakiwały z miski na deskę, a ich śmiech odbijał się po całej kuchni — ten lekki, zapomniany, przypominający dawne czasy.

Ege mieszał ciasto z takim zaangażowaniem, jakby ratował świat.

Zeynep krytykowała każdą jego technikę, udając kulinarną ekspertkę.

W pewnym momencie Ege odsunął się i spojrzał na nią inaczej — cieplej, ciszej.

– Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłaś.

Zeynep zatrzymała się, z dłonią w misce, i poczuła ukłucie w sercu.

– Ja też… cieszę się, że jesteś.

Przez chwilę stali tak blisko, że jedno westchnienie mogłoby ich zbliżyć jeszcze bardziej.

Ale oboje wiedzieli.

On miał żonę.

Ona — narzeczonego.

A mimo to… w tej kuchni, nad miską czekoladowego ciasta, ich serca biły tak, jakby próbowały przypomnieć im coś, co powinni byli zapomnieć.

***

Łazienka w domu Kuzeya była większa i jaśniejsza, niż Bahar chciała pamiętać. Tafle kremowych płytek odbijały światło, a w lustrze połyskiwały pozłacane detale szafek. Bahar stała przy blacie, pochylona nad lustrem, delikatnie nakładając błyszczyk na pełne usta. Jej ruchy były spokojne, wręcz mechaniczne — jakby próbowała przykryć kosmetykami nie tylko swoją twarz, lecz także niepokój buzujący pod skórą.

Obok niej, oparta o marmurowy blat, stała Cavidan. Skrzyżowała ręce, jak generał przed bitwą, który wygłasza ostatnie instrukcje.

– Słuchaj mnie uważnie – zaczęła tonem stratega, który ma plan A, B i C. – Cokolwiek powie Kuzey, zaakceptuj to. Zachowuj się inaczej niż Sila. Spokojnie. Łagodnie. Nie podnoś głosu, nie rób scen. Nie obwiniaj jej. Nie oskarżaj. Nie płacz.

Bahar poprawiła włosy, czesząc je szczotką o ciemnym drewnie. Jej spojrzenie w lustrze było chłodne, jakby już znała wynik nadchodzącej rozmowy.

– Jeżeli powie, że chce rozwodu, zgódź się – ciągnęła Cavidan z coraz większą energią. – Pokaż mu, że jesteś dojrzała! Potem odbudujecie wszystko od nowa. Z czasem wróci do ciebie, zobaczysz. Sila już zrozumiała, że przegrała, dlatego odeszła.

Na twarzy kobiety pojawił się triumfalny uśmiech.

– Masz teraz wolną drogę do Kuzeya.

Bahar milczała, czesząc włosy długimi, równymi pociągnięciami. Jej sylwetka wyglądała pięknie i elegancko — czarna welurowa sukienka z odkrytym ramieniem i połyskującym dołem sprawiała, że wyglądała dojrzalej, kobieco, pewnie. Ale w jej oczach nie było ani pewności, ani nadziei.

Cavidan spojrzała na nią z czułością wymieszaną z presją.

– Moja piękna córko – powiedziała miękko. – Używaj słodkich słów. Dobrze? Mów miło, delikatnie. Mężczyźni to lubią.

Bahar w końcu odłożyła szczotkę i spojrzała na matkę w odbiciu lustra. Jej usta poruszyły się w gorzkim półuśmiechu.

– Nie marz za dużo, mamo.

Odwróciła się do niej już bez błysku w oczach.

– Kuzey powie mi przy drzwiach, co postanowił. Powie, że to koniec. A potem nas wyrzuci. To nie potrwa długo.

Cavidan rozłożyła ręce dramatycznie, jakby odpędzała nieszczęście.

– Boże, odpędź te czarne myśli! – zawołała, unosząc oczy ku sufitowi. – Bądź dobrej myśli, Bahar! Wreszcie masz szansę zacząć od nowa!

Bahar westchnęła cicho. W jej spojrzeniu nie było upragnionej przez Cavidan nadziei. Tylko zmęczenie, strach i świadomość, że dziś może runąć ostatnia iluzja, której się trzymała.

A mimo to wyszła z łazienki z uniesioną głową — jak kobieta, która idzie na wojnę, choć wie, że jej szanse są niewielkie.

***

Sila siedziała na brzegu łóżka w domu Feraye, w przytulnym pokoju wypełnionym miękkim, porannym światłem. Za jej plecami stała turkusowa walizka – ta sama, którą z drżeniem serca pakowała, opuszczając dom Kuzeya. Teraz jednak wyglądała spokojnie. Niemal za spokojnie. W dłoniach obracała czerwoną różę, muskając palcami jej aksamitne płatki. Uśmiech, delikatny i nieco nieśmiały, pojawił się na jej twarzy — jakby trzymała w dłoniach obietnicę, którą dopiero co otrzymała.

Telefon zadzwonił. Sila poderwała się lekko i natychmiast odebrała, jakby spodziewała się tego połączenia od chwili, gdy wstała z łóżka.

– Sila, jak się masz? – rozbrzmiał w słuchawce pogodny, ciepły głos Yildiz. – Kuzey tęskni za tobą.

Sila uśmiechnęła się szerzej, lekko zawstydzona.

– Yildiz, dopiero co się rozstaliśmy. – Zaśmiała się cicho, spuszczając wzrok na różę.

W tle rozległ się szelest, a potem znajomy, głębszy głos:

– To nie ma znaczenia. Już za tobą tęsknię.

Kuzey. Na dźwięk jego słów jej serce zabiło szybciej.

Ale nagle w słuchawce dało się słyszeć odgłos kroków na korytarzu. Kuzey momentalnie zmienił ton — jak aktor, który błyskawicznie zrzuca maskę.

– Zablokowałem ją, Yildiz! – warknął ostro, tak głośno, że Sila aż odsunęła telefon od ucha. – Pamiętaj — nikt w tym domu nie będzie rozmawiał z Silą. Nawet ty!

Połączenie zostało przerwane.

Sila została sama, z różą i cichym, zadowolonym westchnieniem. Dokładnie wiedziała, co się dzieje — i każdy element tej gry utwierdzał ją w przekonaniu, że plan działa.

***

W kuchni domu Kuzeya panował zupełnie inny nastrój — chłód i napięcie. Yildiz stała przy blacie, trzymając w dłoni swój telefon, którego ekran jeszcze tlił się po zakończonej rozmowie. Obok niej Kuzey stał wyprostowany, jakby nic się nie wydarzyło. Jedynie szybkie spojrzenie, jakie rzucił jej ukradkiem, zdradzało, że wszystko idzie zgodnie z planem.

W tej samej chwili do kuchni weszła Bahar. Ubrana w starannie dobraną kreację, z włosami gładko opadającymi na ramiona, wyglądała, jakby szła na rozprawę, w której stawką było jej własne małżeństwo.

– Jestem gotowa, Kuzeyu – oznajmiła, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie, choć w środku wszystko w niej drżało.

Kuzey odwrócił się do niej. Jego twarz była pozbawiona emocji — tak spokojna, że trudno było odgadnąć, czy szykował się do rozmowy, czy do wyroku.

– Dobrze. Porozmawiamy w moim gabinecie.

Ruszył przodem, nie oglądając się na nikogo. Bahar podążyła za nim, z podniesioną głową, choć dłonie miała splecione tak mocno, że aż pobielały jej palce.

Drzwi kuchni zamknęły się za nimi.

Yildiz odwróciła się ku widokowi oddalających się sylwetek i uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach błyszczała czysta satysfakcja.

– Ich gra idzie perfekcyjnie – wyszeptała sama do siebie. – A Bahar nawet nie wie, że już przegrała.

***

Melis leżała na kanapie, owinięta pomarańczowym kocem jak w kokon, próbując znaleźć choć odrobinę spokoju. Jej włosy, splątane i bujne, opadały na ramiona, a oczy miały ten charakterystyczny błysk człowieka, który balansuje na granicy wyczerpania i furii.

Gokhan wszedł do salonu powolnym, kontrolowanym krokiem, trzymając w dłoniach szklankę świeżo wyciskanego soku. Postawił ją przed Melis, nachylając się lekko.

– Co robisz? Jaki masz problem? – zapytała ostro, odsuwając głowę jakby bała się, że sok to kolejna próba ingerencji w jej życie.

– Opiekuję się tobą. Ze względu na moją córkę – odpowiedział spokojnie, choć w jego głosie pobrzmiewała wyraźna nuta pretensji.

– Możesz się zamknąć?! – syknęła, splatając palce obu dłoni w ostrzegawczym geście. – Jeszcze ktoś usłyszy.

Gokhan westchnął.

– Dobrze, dobrze. Tylko… nie denerwuj się tak. To nie jest dobre ani dla ciebie, ani dla naszej córki. – Usiadł bliżej, wciąż trzymając wzrok na jej twarzy. – Jak ci minął dzień? Męża nie ma. Siostry też nie, tej, o której dopiero się dowiedziałaś. A ja? Ja jako jedyny zostałem przy tobie.

Melis zmrużyła oczy.

– Do czego zmierzasz?

Gokhan przesunął się jeszcze bliżej, aż poczuła jego oddech.

– Zastanów się, Melis… – zaczął cicho, niemal przymilnie. – Czy to właściwe rodzić dziecko u boku mężczyzny, który nawet się tobą nie interesuje? Podczas gdy ja tu jestem? Czy naprawdę chcesz, by ojcem został ktoś, kto o ciebie nie dba… i nawet nie jest zazdrosny?

Jej ciało zesztywniało.

– Czego ode mnie chcesz? – wysyczała, ledwo powstrzymując się od krzyku.

Gokhan uniósł brodę, a jego spojrzenie stało się zimne jak stal. Ton miał pewny, nie pozostawiający miejsca na sprzeciw.

– Mojej córki.

Melis aż otworzyła usta ze zdumienia.

– Co?!

– Słyszałaś. – Położył dłoń na jej kolanie, a ona natychmiast ją strąciła. – Urodzisz ją… i to ja będę jej ojcem. Nie on.

W jego oczach nie było ani gniewu, ani wahania. Tylko decyzja, której – jak wiedziała – nie będzie łatwo zmienić.

***

Sila klęczała przy otwartej walizce, powoli wyjmując swoje rzeczy. Wsunęła miękką piżamę do szafki nocnej, a gdy zamykała szufladę, wzrok zatrzymał się na czymś niespodziewanym.

Stare zdjęcie. Przetarte rogi, lekko pożółkła powierzchnia — pamiątka sprzed lat. Na fotografii Kuzey, Feraye i Bulent stali obok siebie, uśmiechnięci, jakieś dwadzieścia lat młodsi.

Sila wzięła zdjęcie do rąk i przejechała palcem po twarzy Kuzeya.

— Kuzey… wygląda tu tak młodo, a jednocześnie tak dojrzale — szepnęła z czułością.

W tym momencie w drzwiach stanęła Feraye. Zauważyła fotografię w dłoniach Sili i przez moment sama jakby przeniosła się w tamten czas.

— Był półsierotą — powiedziała łagodnie. — Śmierć ojca dodała mu lat, choć wtedy powinien jeszcze biegać za piłką. po śmierci męża Naciye zamknęła się w swoim pokoju na długie lata. Leżała tam jak martwa, jakby życie z niej uszło. A Kuzey? On czekał u jej boku. Dziecko, które nie miało dzieciństwa. Zawsze smutny, zawsze cichy.

Feraye uśmiechnęła się blado, jakby przypominając sobie tamten trudny okres.

— Wiesz, kiedy pierwszy raz zobaczyłam go śmiejącego się szczerze? Z głębi serca? — zapytała. — Kiedy zakładałam wam obrączki. Przy tobie jest… jak szczęśliwe dziecko.

Sila poczuła, jak serce jej się ściska.

— Ja też jestem przy nim szczęśliwa — przyznała szeptem.

Feraye podeszła bliżej, jej spojrzenie stało się uważne, przenikliwe.

— Ale ty… — odezwała się łagodnie. — Ty też byłaś nieszczęśliwym dzieckiem, prawda? Zranionym i samotnym. Tak jak on.

Sila uniosła wzrok. Przez krótki moment w ich spojrzeniach odbiła się ta sama rana.

— Ale można to naprawić — kontynuowała Feraye miękkim, kojącym głosem. — Zwłaszcza kiedy dwoje ludzi naprawdę się kocha. Przytulając się, możecie uleczyć dawne rany.

— Jak? — zapytała Sila, jakby potrzebowała usłyszeć to do końca.

Feraye ujęła jej dłoń.

— Gdy się obejmiecie, gdy pozwolicie sobie czuć, tamte dzieci, mała Sila i mały Kuzey, dostaną wreszcie to, czego im brakowało. Miłość. Bezpieczeństwo. Dom. I wtedy naprawdę będą szczęśliwi — powiedziała z przekonaniem. — Witaj ponownie w naszym domu, moja córko. Nasza panno młoda.

Objęła Silę mocno, z czułością, którą można było pomylić z matczyną.

Żadna z nich nie zdawała sobie sprawy, że za tym uściskiem kryła się prawda bardziej osobista i głębsza, niż mogłyby kiedykolwiek sobie wyobrazić.

***

Bahar usiadła naprzeciwko Kuzeya w jego gabinecie, starając się wyglądać na opanowaną. Poprawiła lśniące włosy, skrzyżowała nogi i uniosła podbródek odrobinę wyżej, jakby chciała dodać sobie pewności.

Yildiz weszła z tacą i postawiła kawę przed nimi.

— Smacznego życzę — powiedziała melodyjnie, ale jej spojrzenie zatrzymało się wyłącznie na Kuzeyu.

Bahar udawała, że tego nie zauważyła.

Kiedy drzwi zamknęły się za Yildiz, w gabinecie zapadła krótka cisza. Kuzey oparł dłonie na biurku, jakby ważył każde słowo.

— Bahar… oboje popełniliśmy błędy — zaczął spokojnym, niemal miękkim tonem. — Wiem, że bardzo cierpiałaś. Rozstaliśmy się w złych okolicznościach, ale…

— Kuzey — przerwała mu natychmiast. Jej głos był zmęczony, ale zaskakująco pewny. — Tak, cierpiałam. I wiem jedno: tego nie da się już naprawić.
Zakończmy to. Rozwiedźmy się.

Mężczyzna uniósł wzrok, jakby chciał sprawdzić, czy mówi poważnie.

— Naprawdę tego chcesz? — zapytał cicho.

Bahar skinęła głową bez wahania.

— Rozstańmy się bez skandalu i bez walki. Pokojowo. Podpiszę wszystkie dokumenty. Wyślij papiery jutro. Jeśli to wszystko, pójdę już.

Kuzey opadł na oparcie fotela.

— To wszystko — odpowiedział. — Dziękuję, Bahar.

Nie spojrzała mu w oczy, wychodząc. Drzwi zasunęły się za nią cicho, niemal symbolicznie.

Na korytarzu czekała Cavidan, spięta jak struna.

— I jak? Co się dzieje? — zapytała od razu, niemal nachylając się do córki.

Bahar westchnęła, jak ktoś, kto właśnie zrzucił ciężki kamień z ramion.

— Zrobiłam tak, jak mówiłaś. Zgodziłam się na wszystko — odparła.

Oczy Cavidan błysnęły z zadowoleniem. Jest przekonana, że w ten sposób Kuzey zapłonie pożądaniem do Bahar.

Nie wie, jak bardzo się myli.

***

Akcja przenosi się do domu Feraye.

Sila delikatnie włożyła różę do wazonu, jakby była to najcenniejsza rzecz, jaką dziś trzymała w dłoniach. Kropla wody spłynęła po łodyżce, a w powietrzu unosił się słodki, świeży zapach.

Telefon zawibrował. Nowa wiadomość od Kuzeya.

„Już po wszystkim, kochanie. Bahar zgodziła się na rozwód. W końcu będziemy razem.”

Sila zamknęła oczy. Powoli, głęboko odetchnęła — jak ktoś, kto po długim biegu wreszcie może zaczerpnąć powietrza. Jej dłonie drżały, ale na ustach pojawił się spokojny, szczery uśmiech.

Marzenia ich obojga były teraz na wyciągnięcie ręki.

Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia był film Aşk ve Umut 266. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

Podobne wpisy