„Miłość i nadzieja” – odcinek 357 – szczegółowe streszczenie
Bahar leży w łóżku, otulona grubą, błękitną kołdrą. Jej włosy są rozczochrane, a twarz — posiniaczona, z wielkim plastrem na czole i ciemnym sińcem wokół oka. Lewą rękę ma unieruchomioną w temblaku, przez co wygląda jeszcze bardziej krucho, choć w jej spojrzeniu tli się coś niepokojącego.
Obok łóżka, niczym czujna straż, stoją Yildiz, Hulya i Naciye. Milczą, każda walcząc z mieszanką gniewu i niedowierzania, gdy Bahar przeciąga się teatralnie i wzdycha:
— Och… jak bardzo boli mnie ręka… — skarży się takim tonem, jakby miała zaraz wydać ostatnie tchnienie.
Cavidan natychmiast doskakuje do niej, głaszcząc ją po głowie z przesadną troską.
— Moje biedne dziecko… Moja kruszynka…
Hulya unosi brew, patrząc na Bahar z jawną pogardą.
— Chcesz nam wmówić, że to Kuzey ci to zrobił? Serio? — pyta chłodno, jakby liczyła, że usłyszy wreszcie prawdę.
Cavidan od razu staje w obronie córki, oburzona.
— Hulyo, twoje nogi wróciły do sprawności, ale głowa chyba nadal szwankuje! Oczywiście, że to Kuzey ją tak urządził! Kto inny?!
— Kuzey nie skrzywdziłby nawet mrówki! — odbija Hulya z pasją. — Jeśli twoja córka oberwała, to pewnie od kogoś, komu sama nadepnęła na odcisk.
— Hulyo! — przerywa Naciye. — Na litość boską, przestań!
Zaraz jednak jej głos łagodnieje do granic absurdu, gdy odwraca się do Bahar.
— Kochanie, czego sobie życzysz na kolację? Chcesz coś specjalnego? Może cię to choć trochę pocieszy.
Bahar nawet nie patrzy na nią — wpatruje się w sufit, jakby widziała tam swoją przyszłą zemstę.
— Hmm… zjadłabym tortillę. I te wasze faszerowane klopsiki. — Oczy jej błyszczą złośliwym zadowoleniem.
Cavidan natychmiast kieruje wzrok na Yildiz.
— A ja mam ochotę na baklawę. Zrób też baklawę — rozkazuje niemal wyniośle. — Żeby wszyscy mogli zjeść.
– Oczywiście, Yildiz wszystkim się zajmie – potwierdza Naciye, bez najmniejszego grymasu sprzeciwu. – Dalej, dziewczyny, chodźmy.
Kiedy wychodzą na korytarz, Hulya — oparta na kulach, z miną pełną czystej złości — zatrzymuje się i odwraca do matki.
— Mamo, co ty wyprawiasz?! — syczy. — Ta gówniara kłamie jak z nut, a ty jeszcze urządzasz jej ucztę!?
Naciye cmoka z niezadowoleniem, ale odpowiada rzeczowo:
— A jeśli twój brat naprawdę to zrobił? Co wtedy? Dopóki tego nie wiemy, musimy ją tolerować.
— Ja bym jej chętnie sama dołożyła — warczy Yildiz. — Jestem wdzięczna temu, kto naprawdę jej przywalił.
Naciye przewraca oczami.
— Ja też nie znoszę ich obecności. Ale co mam zrobić? Poczekamy, aż przyjadą Bulent i Feraye, skonsultujemy się z nimi. Jeśli nie będzie ryzyka, że Kuzey trafi do aresztu, pozbędziemy się tych dwóch wiedźm.
— Mamo, przecież Kuzey by tego nie zrobił — powtarza Hulya z bezsilnością. — Nigdy w życiu nikogo nie skrzywdził.
— Oczywiście, że nie — odpowiada Naciye. — Ale musimy działać mądrze. A teraz… zróbmy kolację, zanim Bahar zacznie krzyczeć, że ją głodzimy.
***
Cavidan wpada do sypialni niczym burza. Wzrok ma rozpalony złością, policzki zarumienione, a dłonie — zaciśnięte w pięści. Za drzwiami na korytarzu wciąż słychać oddalające się szepty Naciye, Hulyi i Yildiz.
W pokoju Bahar siedzi wyprostowana na łóżku, owinięta błękitną kołdrą. Sińce na jej twarzy kontrastują z bladą cerą, lecz w jej oczach świeci absolutny spokój — taki, który paradoksalnie budzi niepokój.
Cavidan zatrzaskuje za sobą drzwi i mówi przez zaciśnięte zęby:
— Ta żmija Naciye pogrywa sobie z nami! — syczy, jakby każde słowo paliło ją w gardło. — Właśnie rozmawiała z Hulyą i Yildiz. Zadzwoniła po Feraye i jej męża. Chcą udowodnić, że Kuzey cię nie uderzył. Chcą nas wyrzucić z tego domu!
Bahar powoli podnosi wzrok. W półmroku sypialni jej spojrzenie wydaje się niemal nienaturalnie intensywne.
— Nie uda im się — odpowiada spokojnie, wręcz z pobłażliwym uśmiechem. — Nie ma tam żadnej kamery. Powiem, że przyparł mnie do ściany, krzyczał, a potem pobił dotkliwie. — Delikatnie dotyka bandaża na czole.
Cavidan krąży po pokoju jak drapieżnik zamknięty w klatce.
— Naciye powiedziała, że jeśli tylko dowiodą jego niewinności, natychmiast nas wyrzucą. Nie pozwolą nam tu zostać ani chwili dłużej! — wykrzykuje, wykonując gwałtowny gest w stronę drzwi.
Bahar nadal pozostaje niewzruszona. Odsuwa kołdrę na bok i prostuje się, jakby właśnie przygotowywała się do wejścia na scenę w najważniejszym spektaklu swojego życia.
— Kuzey nadal nic nie wie, prawda? — pyta, jakby rozmawiały o pogodzie.
— Gdyby wiedział, byłby tu w tej chwili — odparowuje Cavidan. — Na pewno już by wpadł z krzykiem i pretensjami.
Bahar zaciąga się powoli powietrzem, przymykając na chwilę oczy.
— No właśnie. Dowie się dopiero wtedy, kiedy przyjedzie po niego policja.
— Bahar. — Cavidan siada obok niej na łóżku i chwyta jej zdrowe ramie. — Naprawdę zamierzasz go zgłosić?
Bahar otwiera oczy. W spojrzeniu ma coś, co mrozi krew w żyłach bardziej niż jej sińce i bandaże — determinację.
— Jeśli nie spełnią moich żądań — mówi wolno, wyraźnie, smakując każde słowo — zrobię to. Nie mrugnę nawet okiem.
Odsuwa dłoń matki i podnosi się wyżej na poduszce. Jej sylwetka, choć obolała, wydaje się nagle większa, mocniejsza, niebezpieczna.
Cavidan patrzy na nią z mieszaniną podziwu i niepokoju.
***
Bahar i Cavidan wchodzą do salonu wolnym, pewnym krokiem, niczym dwie królowe wracające na pole bitwy. Żadnego „dzień dobry”, żadnego skinienia głową. Stają naprzeciw zebranych — Feraye, Bulenta, Hulyi i Naciye — ze skrzyżowanymi ramionami, niemal jakby przyszły tutaj nie na rozmowę, lecz na egzekucję.
Feraye podnosi się z kanapy. Jej twarz pozostaje opanowana, ale w oczach migocze ostrożność.
— Bahar — zaczyna spokojnie, acz stanowczo. — Nie będę mówić długo. Zakończmy to w sposób, który nikogo nie zrani.
Bahar unosi brodę. Jej twarz jest nadal posiniaczona, ale wyraz — chłodny, pewny siebie — nie zdradza ani bólu, ani słabości.
— Dobrze — mówi. — Nie zgłoszę Kuzeya na policję. Ale pod jednym warunkiem.
Bulent, dotąd cichy, pochyla się do przodu, jakby słyszał to już w setkach innych spraw: pieniądze, alimenty, rekompensaty.
— Dobrze — odpowiada bez wahania. — Ile chcesz?
Bahar siada w fotelu, zakłada nogę na nogę z elegancją, która aż zgrzyta z dramatem sytuacji. Kątem oka obserwuje reakcje wszystkich, jakby smakowała ich niepokój.
— Może pan zacznie od swojej propozycji — rzuca z udawaną skromnością.
— To ty jesteś stroną żądającą — odparowuje Bulent. — Powiedz, ile uważasz za stosowne, a my to rozważymy.
Cavidan wyciąga dłoń i dotyka ramienia córki znacząco, jak aktorka podkreślająca właściwy moment sceny.
— Ile, twoim zdaniem — mówi teatralnie — warte są przemoc i ból, których doświadczyła moja córka?
Naciye natychmiast przybiera przesłodzony ton, w którym pobrzmiewa desperacja.
— Oczywiście, Bahar ma rację. Damy jej wszystko, czego zapragnie — zapewnia, pochylając się nad dziewczyną. — Kochanie, powiedz tylko, czego potrzebujesz.
Cavidan nie ustępuje, chyba nawet nie słysząc słów Naciye.
— Jakie może być zadośćuczynienie za znieważenie honoru, poniżenie i pobicie młodej kobiety? — cedzi przez zęby. — Chętnie usłyszę.
Feraye marszczy brwi.
— Pani Cavidan — mówi ostrożnie, lecz zdecydowanie — nie wydaje mi się, by Kuzey był do czegoś takiego zdolny.
Bahar od razu rzuca jej spojrzenie, w którym błyska udawane oburzenie.
— Sugerujesz, że zrobił to ktoś inny? — pyta lodowato. — Że sama się pobiłam? Dobrze. Skoro mi nie wierzycie… pójdę na policję i opowiem im wszystko. Zobaczymy, co powiedzą.
Zapada krótkie, ciężkie milczenie. Nikt się nie rusza.
Bulent w końcu podnosi wzrok, jakby wreszcie dotarło do niego, że tę walkę mogą przegrać nie przez argumenty, ale przez sam fakt, że Bahar ma obrażenia — niezależnie od tego, jak powstały.
— Dobrze — mówi ostro, urywając dyskusję. — Nie traćmy więcej czasu. Powiedz jasno i wyraźnie, czego chcesz.
Bahar wstaje. Powoli, żeby wszyscy mieli czas przyjrzeć się jej siniakom, bandażom, tembru głosu. Spojrzeniem omiata cały salon, a kącik jej ust unosi się ledwie dostrzegalnie.
— Chcę ten dom — oznajmia. — Natychmiast.
Wszyscy zamierają. Hulya otwiera usta, ale nie wydobywa z siebie dźwięku. Naciye marszczy brwi, jakby właśnie ktoś zaśmiał jej się w twarz. Feraye mruga, próbując przetworzyć absurd żądania. Bulent milknie, jakby pierwszy raz w tej rozmowie stracił pewność.
Tylko Bahar stoi niewzruszona — z pozoru krucha, ale naprawdę niebezpieczna. A w jej oczach błyszczy triumf. Bo wie, że mają związane ręce. I że to ona tutaj dyktuje warunki.
***
Naciye pierwsza otrząsa się z osłupienia. Podchodzi do Bahar powoli, jakby bała się, że każdy nieostrożny ruch pogorszy sytuację.
— Kochanie… — zaczyna ostrożnie, głosem pełnym niepokoju. — Czego właściwie od nas chcesz? O jakim domu mówisz?
Bahar prostuje się, unosząc podbródek jak królowa wydająca dekret.
— Słyszałaś dobrze — odpowiada lodowato. — Chcę ten dom. Natychmiast.
Wskazuje palcem podłogę, nie pozostawiając miejsca na interpretacje. Przez krótką chwilę milczy, pozwalając, by jej słowa wybrzmiały. A potem, w nagłym błysku samozachwytu, przewraca oczami, jakby w głowie układała listę życzeń.
— I chciałabym jeszcze…
— Czego JESZCZE chcesz?! — Hulya wybucha, a jej głos odbija się od ścian, jakby nawet dom protestował.
Bahar uśmiecha się pod nosem, spokojna, pewna siebie.
— Nie tak wiele. Jeszcze jedna drobnostka. — Składa ręce, jakby wydawała niewinną prośbę. — Jeżeli Kuzey się ze mną rozwiedzie… nie może poślubić Sili.
— CO?! — Hulya niemal traci oddech, jakby ktoś uderzył ją w brzuch. — Zwariowałaś?!
— To mój drugi warunek — kontynuuje Bahar, ignorując reakcję. — Absolutnie nienegocjowalny. W przeciwnym razie… — jej ton staje się miękki, prawie melodyjny — pójdę na policję i opowiem wszystko. Powiem, że Kuzey mnie pobił. On trafi do aresztu. A nawet jeśli go z niego wyciągniecie… jego kariera już nigdy nie stanie na nogi.
Robi pauzę, patrząc każdej osobie w oczy.
— Wybór należy do was.
Hulya rzuca się naprzód, jakby tylko zdrowy rozsądek matki trzymał ją jeszcze w miejscu.
— To, co robisz, to ordynarny szantaż! — krzyczy. — I my nie boimy się ciebie!
— Hulyo… — Naciye upomina ją cicho, ale w jej głosie drży niepokój.
— Co, mamo? — Hulya odwraca się do niej gwałtownie. — Ta gówniara żąda naszego domu! A teraz jeszcze wymyśla, że Kuzey nie będzie mógł ożenić się z Silą!
Bahar krokiem spokojnym, lekko teatralnym, podchodzi bliżej Hulyi, stając tak blisko, że obie prawie stykają się oddechami.
— Nie chcę niczego więcej — mówi miękko, ale w jej głosie słychać stal. — To wszystko. Decyzja należy do was.
Odwraca się i wraca do Cavidan. Matka obejmuje ją ramieniem, jakby gratulowała zwycięzcy po ciężko wygranej bitwie. Uśmiech Cavidan jest szeroki, triumfujący, pełen dumy.
W jej oczach błyszczy tylko jedna myśl:
Moja córka… przerosła mnie w wyrachowaniu.
***
Naciye po rozmowie z Bulentem i Feraye decyduje się przystać na warunki postawione przez Bahar. Hulya nie może tego zaakceptować i dzwoni do brata.
– Kuzey, Bahar twierdzi, że została przez ciebie pobita. Przyszła do domu cała opuchnięta i posiniaczona. Jeżeli z nią nie porozmawiasz, zgłosi cię na policję.
– Co ty mówisz? Nic nie zrobiłem Bahar… – oświadcza zdumiony mężczyzna.
– Wiem przecież, że nie zrobiłbyś czegoś takiego. Mama… zdecydowała się oddać nasz dom, byle tylko Bahar nie wniosła skargi.
– Co ty mówisz, siostro?!
– Ale to nie wszystko. Bahar chce także, żebyś podpisał zobowiązanie, że nie poślubisz Sili.
– Szlag! Zaraz tam będę.
***
Kuzey i Sila wpadają do domu jak burza — w ostatniej możliwej chwili. Naciye trzyma już długopis nad umową darowizny; jeszcze sekunda, a jej podpis przesądziłby o losie całego domu.
W drzwiach rozlega się trzask, gdy Kuzey jednym ruchem wyrywa matce dokumenty z rąk. Jego oczy płoną gniewem, a spojrzenie, które kieruje w stronę Bahar, jest jak zimne ostrze.
— Twierdzisz więc, że cię pobiłem? — mówi wolno, tak, że każde słowo spada jak ciężar na ziemię. — Stawiasz mi warunki, tak?
Bez chwili wahania rozrywa umowę na strzępy. Papier sypie się jak śnieg — upada prosto pod nogi Bahar.
— Zachowaj swoje warunki dla siebie.
Po raz pierwszy tego dnia pewność Bahar pęka. Jej twarz tężeje, a ręce, dotąd teatralnie ułożone na kolanach, drżą ledwie zauważalnie.
— Nie masz żadnych granic — kontynuuje Kuzey. — Jesteś zdolna do wszystkiego, ale mnie… mnie nie zmanipulujesz.
— Nie kłamię! — Bahar podnosi głos, celując w niego oskarżycielskim spojrzeniem. — Czy nie uderzyłeś mnie?!
— Nie. — Kuzey ani drgnie. — I oboje o tym doskonale wiemy.
Cavidan wchodzi między nich, wskazując na jego zabandażowaną dłoń.
— To dlaczego masz rękę w opatrunku?! Bo ją uderzyłeś!
— Uderzyłem pięścią w ścianę — odpowiada twardo. — Ty też to widziałaś.
— To co? — Bahar unosi podbródek. — Może sama się pobiłam?
— Ty — odpowiada Kuzey bez wahania. — Ty albo ktoś inny. Ale na pewno nie ja. Przestań rzucać oszczerstwa. A jeśli chodzi o ślub z Silą… — obejmuje Silę ramieniem — wyprawię takie wesele, że będzie o nim mówić cała okolica.
— Dosyć! — Cavidan wbija w niego wściekłe spojrzenie. — Albo spełnisz żądania Bahar i zaakceptujesz wszystko, albo zgnijesz w pierdlu!
Kuzey uśmiecha się chłodno, niebezpiecznie.
— Z radością. — Sięga do kieszeni płaszcza i wyciąga telefon. — Jeśli dziś mamy rozliczyć rachunki, to rozliczmy je do końca.
Wybiera numer alarmowy. Telefon wydaje krótki sygnał połączenia.
— No dalej. — Podaje słuchawkę Bahar. — Zgłoś mnie.
Bahar chwyta komórkę. Do tej pory pewna siebie, teraz oddycha szybciej. Ale podnosi telefon do ucha.
— Halo, oficerze? — mówi tonem drżącym, lecz głośnym. — Chcę złożyć skargę na Kuzeya Bozbeya… Zostałam przez niego pobita…
Naciye blednie tak gwałtownie, że musi podeprzeć się o stół. Feraye zamarza na miejscu, a Bulent po raz pierwszy traci słowa.
W salonie panuje cisza tak gęsta, że można by ją kroić nożem — a pośrodku niej Bahar, wciąż z telefonem przy uchu, wypowiada wyrok.
***
Sila i Kuzey wybiegają do ogrodu, jakby chcieli uciec od duszącej atmosfery w środku. Popołudniowe powietrze jest chłodne, ale rozgrzane od emocji policzki dziewczyny płoną.
— Dlaczego to zrobiłeś?! — pyta drżącym głosem. — Kuzey, teraz policja cię zabierze! Przecież nic jej nie zrobiłeś! Ona kłamie, a ty…
— Tak — potwierdza cicho. — Kłamie. Ale…
— Więc dlaczego?! — Sila zaciska palce na połach jego płaszcza, jakby próbowała utrzymać go przy sobie siłą. — Dlaczego, Kuzeyu?!
Mężczyzna chwyta jej dłonie, by je uspokoić.
— Bo nie pozwolę, by ktokolwiek szantażował mnie strachem. Nie ugnę się. Nie dam jej tej satysfakcji.
W oczach Sili błyszczą łzy.
— A jeśli policjanci jej uwierzą…? — jej głos załamuje się. — Kuzey, ona ma ślady na ciele. To, co powiedziała… Może im wystarczyć.
— Wiem — przyznaje ciężko. — Będzie trudno. Cavidan zezna na jej korzyść. Zrobi wszystko, by mnie pogrążyć.
Oplata ramionami Silę, jakby chciał zasłonić ją przed całym światem.
— Prawdopodobnie… rozdzielą nas na jakiś czas — szepcze. — Czy poczekasz na mnie?
Sila unosi twarz i przeciera oczy. Jej dłoń pieści jego policzek.
— Czekałam na ciebie całe życie — mówi z czułością, lecz także bólem. — Poczekam i teraz. Ale dlaczego masz iść do więzienia, skoro jesteś niewinny? Dlaczego?!
Nagle słyszą za sobą szybkie kroki. Hulya, wsparta na kulach, wychodzi z ciemności ogrodu. Jej twarz jest blada, ale w oczach pali się determinacja.
Przystaje naprzeciw brata.
— Nie musisz pochylać głowy, Kuzeyu. — mówi twardo.
— Co masz na myśli? — pyta ostrożnie.
Hulya bierze głęboki oddech. Gdy unosi głowę, światło lampy pada na jej twarz — widocznie drży, ale mówi dalej:
— Skłamałam.
Kuzey marszczy brwi.
— Co…?
Hulya odwraca się, patrząc na balkon, z którego spadła.
— To nie był wypadek. — Jej głos drży, ale każde słowo pada jak wyrok. — To Bahar zepchnęła mnie z balkonu.
Sila otwiera usta ze zgrozą.
Kuzey blednie jak ściana.
— Hulyo… Co ty mówisz…?!
— Mówię prawdę. — Hulya podnosi wzrok na brata. — Próbowała mnie zabić. Bałam się powiedzieć. Bałam się, że zrobi mi coś jeszcze. Ale już wystarczy… To ona powinna trafić do więzienia. Nie ty.
Sila zakrywa dłonią usta, a Kuzey — dotąd wściekły i zrezygnowany — nagle odzyskuje oddech.
Teraz wie, że wszystko może się odmienić.
***
Seda siedzi przy kuchennym stole, lecz jej noga nerwowo podskakuje — cała pali się od gniewu. Podsłuchana rozmowa Bulenta i Feraye dudni jej w głowie jak młot: Gonul żyje.
Kiedy Cihan wchodzi do kuchni, nie zdąża nawet odetchnąć. Seda natychmiast atakuje go słowami, które trafiają w niego jak ostrza.
— Co się dzieje, bracie? — syczy, mrużąc oczy. — Ty przechadzasz się po tym domu jak Don Juan, jak pan na włościach, a ja mam tu służyć każdemu jak ostatnia niewolnica!
Cihan unosi brwi, zmęczony, ale opanowany.
— Sama chciałaś tu przyjść jako gosposia.
— To prawda — parska. — Ale zostałam tu dla ciebie! Moje włosy są w tym sejfie, a tobie nawet powieka nie drgnie!
Cihan rozkłada szeroko ramiona, jakby wystawiał się na atak.
— No dalej. Uderz mnie. Kopnij. Spuść mi łomot, jeśli ma ci ulżyć. Nawet ręki nie podniosę.
— Przestań wygadywać te idiotyzmy! — krzyczy, trzęsąc się z furii.
— W takim razie powiedz, czego chcesz — mówi spokojnie, choć w jego głosie słychać rosnące zmęczenie. — Czego konkretnie, Seda?
Podchodzi bliżej, niemal stykając się z nim twarzą.
— Jeżeli naprawdę nie jesteś zakochany w Zeynep — warczy — i jeśli to wszystko jest tylko grą, jak twierdzisz… udowodnij mi to.
— Przecież mówię ci, że jej nie kocham — odpowiada chłodno.
— A więc dlaczego nie zabiłeś jej matki? — rzuca oskarżycielsko, a jej głos przechodzi w histeryczny szept. — Dlatego, że kochasz Zeynep!
Cihan przewraca oczami.
— Seda, dość. Przestań opowiadać te bzdury.
— Bzdury?! — krzyczy, a jej twarz robi się czerwona. — Wiem, że Gonul żyje! Wszystko słyszałam! Dlaczego mnie okłamałeś? Dlaczego?!
Zaciska dłonie w pięści, jakby każda sekunda w tej kuchni zagrażała jej zdrowym zmysłom.
Cihan patrzy na nią przez chwilę, milczy, po czym odsuwa krzesło i siada ciężko, jakby właśnie zrozumiał, że nadciąga burza, której nie powstrzyma żadnymi słowami.
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia był film Aşk ve Umut 271. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.















