„Miłość i nadzieja” – odcinek 368 – szczegółowe streszczenie
Kuzey wpadł do domu Şükrü jak burza. Drzwi odbiły się od ściany, a echo jego kroków przeszyło dom. W oczach miał panikę. Pod powiekami wciąż brzmiał strach, który narastał z każdą minutą. Liczył na to, że zastanie tu Feraye. Że z krzykiem wybiegnie z któregoś pokoju. Ale nic takiego się nie stało.
Bahar i Cavidan zdążyły. Przeniosły Feraye wcześniej — i to dosłownie chwilę przed jego przybyciem.
– Gdzie jest moja ciocia?! – ryknął Kuzey, aż powietrze w korytarzu zadrżało. – Porwałyście ją, prawda?! Zabrałyście ją, bo ma nagranie!
Cavidan uniosła brwi z udawanym zdziwieniem, tak przesadzonym, że aż obraźliwym.
– O jakim nagraniu mówisz?
– Nie udawaj! – warknął, robiąc krok naprzód. – Twoja córka zepchnęła Feraye z balkonu! I dobrze o tym wiesz! Gdybym miał to nagranie, Bahar od razu podpisałaby papiery rozwodowe! Porwałyście ciocię, żeby nie poszła z tym do sądu! Gdzie ona jest?! Ostatni raz pytam!
Bahar straciła panowanie nad sobą.
– Dość! – krzyknęła tak głośno, że jej głos odbił się od ścian. – Idź i zapytaj tego, kto ci nagadał te bzdury! Widziałeś, że jej tu nie ma! Nic jej nie zrobiłyśmy! Wynoś się z mojego domu, Kuzey! Albo zadzwonię na policję!
– Dalej, śmiało! – prychnął. – Przysięgam, że za to zapłacisz. Żadna z was nie pozostanie bezkarna!
***
Kuzey wrócił do domu, a w jego krokach było słychać bezsilność. Wszyscy czekali – napięci, wstrzymujący oddech. On tylko przeszedł przez salon, jakby próbował uciec od własnych myśli.
– Nie ma jej w hotelu, nie ma jej u nich w domu… – powiedział w końcu, przecierając twarz drżącą dłonią. – Jej telefon milczy. Jakby wszelki ślad po niej zaginął. Nic. Zupełnie nic.
***
W tym samym czasie Bahar i Cavidan stały przy dużych, metalowych drzwiach garażowych. Nasłuchiwały. Za blachą panowała cisza, tylko gdzieś głęboko w środku brzmiał lekki pogłos — jakby budynek oddychał.
– Mamo… byłybyśmy skończone, gdybyśmy jej nie przeniosły, żeby Sukru jej nie znalazł – wyszeptała Bahar, poprawiając kominiarkę.
– Nie mów na niego Şükrü! – syknęła Cavidan, uderzając ją kominiarką. – To twój ojczym!
– Jaki ojczym?! – Bahar odsunęła się z oburzeniem. – Ten idiota oddał próbkę do najtańszego laboratorium w kraju! Wszędzie wyniki przychodzą w dwie godziny, a my ciągle czekamy! Mamo, zastanowiłaś się, co będzie, jeśli policja zacznie jej szukać?!
Cavidan zatrzymała się, biorąc głęboki oddech.
– Jeśli Feraye okaże się matką Sili, to dobrze. Jeśli nie… jesteśmy skończone. Ale teraz i tak możemy tylko czekać.
Założyły kominiarki. Metalowe drzwi zaskrzypiały, gdy je otworzyły. Z wnętrza buchnęło wilgocią i kurzem.
Garaż był jak zapomniana nora — pełen skrzynek, starych opon i brudnych narzędzi porzuconych w pośpiechu. Na podłodze leżały palety, na nich kawałki tektury. Z jedynego małego okna wpadał ostry snop światła, który przecinał ciemność jak brzytwa. W promieniach migotały tumany kurzu, jakby to powietrze było żywe.
Feraye leżała zwinięta na boku – z rękami związanymi za plecami, ze stopami skrępowanymi sznurem. Oddychała szybko, nerwowo, jak ktoś, kto budzi się w koszmarze, który nie chce minąć.
Gdy zamaskowane kobiety weszły, poderwała się, opierając na łokciu.
– Kim jesteście?! Czego chcecie?! – jej głos drżał, ale w oczach wciąż miała iskrę gniewu. – Błagam, powiedzcie mi, o co chodzi!
Bahar przykucnęła przy niej i rozwiązała sznur oplatający nadgarstki Feraye. Skóra była sina, spuchnięta, poprzecinana odciskami. Feraye jęknęła z bólu, próbując poruszyć dłońmi.
Głos Bahar, przetworzony przez syntezator mowy, zabrzmiał nienaturalnie metalicznie.
– Najpierw zjedz. Potem zadzwonisz do męża i powiesz, że wszystko jest w porządku.
Cavidan położyła przed nią butelkę wody i kanapkę zawiniętą w papier śniadaniowy. Papier zaszeleścił w ciszy jak coś złowieszczego.
Feraye spojrzała to na jedzenie, to na maski. Oddychała ciężko, jakby każdy oddech kosztował ją wysiłku.
– Dlaczego to robicie…? – wyszeptała. – Co ja wam zrobiłam?
Ale w tym garażu, pachnącym kurzem, gumą i strachem, odpowiedź nie padła. Tylko cisza — długa, nienaturalna, dusząca.
***
Naciye siedziała wygodnie na kanapie, splecione dłonie oparła na kolanach, jakby była najbardziej spokojną osobą w pokoju. Nawet lekko się uśmiechała, obserwując Bulenta i Kuzeya, którzy nerwowo krążyli po salonie.
– Feraye ma się dobrze, zobaczycie. Zadzwoni wkrótce – powiedziała lekko, niemal śpiewnie, jakby chodziło o spóźnioną kolację, a nie zaginioną kobietę. – Mówię wam, że panikujecie bez powodu.
Kuzey westchnął ciężko, ale tym razem nie skomentował. Nie miał siły po raz kolejny tłumaczyć matce, że to nie jest sytuacja, która daje się zamieść pod dywan.
Wtedy telefon Bulenta zadzwonił, przeszywając ciszę jak nóż.
Bulent pobladł. Spojrzał na wyświetlacz, a jego serce zabiło szybciej.
– To Feraye – wyszeptał i bez wahania odebrał. – Tak, kochanie? Gdzie jesteś? Czy… czy cię porwali?
W garażu, wśród kurzu, opon i skrzynek, Feraye siedziała na palecie, a zimna ręka zamaskowanej Bahar zaciskała się na jej karku. Drugi głos, metaliczny, zniekształcony syntezatorem, instruował ją szeptem, co mówić. Feraye przełknęła ślinę.
– Bulencie, uspokój się. Nikt mnie nie porwał… – powiedziała, choć jej głos drżał, a w oczach stały łzy. Obraz ten mówił tylko jedno: Feraye gra o życie.
Bulent zmarszczył brwi.
– Feraye… nie jesteś w Antalyi. Nie wyjechałaś. Kuzey znalazł twój szalik na drodze. Gdzie jesteś, powiedz mi prawdę.
Bahar zacieśniła chwyt na szyi Feraye. Cavidan w czarnej kominiarce stała tuż obok, milcząca, nieobecna – jak cień.
Feraye zamknęła na ułamek sekundy oczy i wypowiedziała słowa, które kazano jej wypowiedzieć.
– Jestem w Antalyi… Co się dzieje? Dlaczego tak się denerwujesz?
Bulent drżał z bezsilności, zaciskając telefon w dłoni.
– Feraye… czy Bahar i jej matka cię przetrzymują? Czy coś ci zrobiły?
Chwila ciszy. Feraye patrzyła w pustkę, starając się brzmieć naturalnie, choć jej serce waliło jak młot.
– Bulencie, nie rozumiem, do czego zmierzasz… Jest ze mną wszystko dobrze. Jestem w hotelu w Antalyi. W hotelu Czerwony Śnieg. Nie martw się o mnie. Naprawdę. Mam spotkanie, zadzwonię później…
Bahar rozłączyła rozmowę jednym ruchem. Głowa Feraye opadła, jakby nagle ubyło jej powietrza.
***
W salonie zapadła cisza tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Bulent stał nieruchomo, wpatrzony w telefon, jakby miał nadzieję, że zaraz zadzwoni z powrotem.
– Wujku? – Kuzey podszedł bliżej, widząc, jak z twarzy Bulenta odpływa cały kolor. – Co się stało? Co ci powiedziała?
Bulent w końcu spojrzał na wszystkich szeroko otwartymi oczami. Zamrugał gwałtownie.
– Feraye została porwana. Jej życie jest w niebezpieczeństwie.
– Ale… przecież powiedziała, że jest w Antalyi – odezwała się Naciye.
Bulent pokręcił głową.
– Hotel Czerwony Śnieg – powtórzył powoli, wyraźnie. – To kod. Tajny kod, który ustaliliśmy lata temu, kiedy prowadziłem niebezpieczne sprawy.
Słowa spadły na wszystkich jak grom.
Kuzey natychmiast sięgnął po płaszcz.
– Nie tracimy ani chwili! Musimy ratować ciocię! Teraz!
Bulent skinął głową, wciąż blady, ale zdeterminowany.
Obaj wybiegli z domu, a za nimi zamknęły się drzwi, zostawiając w salonie tylko ich echo i przerażoną, nagle uciszoną Naciye.
***
Gdy tylko Zeynep wychodzi do szkoły, drzwi zamykają się za nią z lekkim trzaskiem. Dom na chwilę pogrąża się w ciszy. Cihan, upewniwszy się, że nikt go nie widzi, podchodzi do zamkniętego pokoju, obraca klucz w zamku i wchodzi do środka.
W powietrzu czuć stęchłe powietrze i nerwową energię. Na podłodze, pomiędzy przewróconym krzesłem a szafką, leży… związany i zakneblowany Gokhan. Szarpie się bezradnie, a jego oczy pełne są strachu.
Cihan podchodzi zdecydowanym krokiem, chwyta knebel i jednym, brutalnym ruchem zrywa taśmę z ust mężczyzny.
– Czy ty oszalałeś?! – syczy Gokhan, czując, jak skóra pod zarostem pali żywym ogniem. – Jaki masz ze mną problem?
Cihan pochyla się nad nim, opierając dłonie o kolana. Jego spojrzenie jest chłodne jak stal.
– To ja cię powinienem o to zapytać – cedzi powoli. – Dlaczego siedziałeś ze związanymi rękami w pokoju Bulenta i Feraye? Co tam robiłeś?
Gokhan przewraca oczami i zaciska kolana.
– Muszę iść do łazienki. Natychmiast. W przeciwnym razie narobię ci na dywan. Ostrzegam.
Cihan uśmiecha się niebezpiecznie, przechylając głowę.
– A ja ciebie ostrzegam. – Jego głos jest cichy, ale groźny. – Jeśli zrobisz coś głupiego, owinę cię w ten dywan i wyrzucę w zimne, głębokie wody Bosforu.
Napięcie zawisa w powietrzu jak elektryczność przed burzą.
W końcu Cihan kuca i rozwiązuje mu ręce, ale jego palce pozostają blisko — gotowe zareagować na najmniejszy podejrzany ruch.
– Wstawaj – poleca ostrym tonem. – I do łazienki. Ale pamiętaj, ani jednego numeru.
Gokhan podnosi się powoli, przecierając obolałe nadgarstki, i z tłumionym jękiem rusza w stronę łazienki, czując na plecach spojrzenie Cihana, które nie pozwala mu na najmniejszy swobodny oddech.
***
Bahar wpatruje się w świeżo wydrukowany wynik badania DNA. Trzyma go tak kurczowo, jakby miał za chwilę wyślizgnąć się z jej dłoni. Litery na arkuszu pulsują jej przed oczami, jakby cały świat zaczął się kołysać.
„Zgodność: 99,9%.”
Bahar nagle sztywnieje. Cała krew odpływa jej z twarzy. Jej oddech staje się płytki, urywany. Siedzi jak sparaliżowana, wpatrzona w dokument, jakby to nie był wynik badania, lecz wyrok.
Cavidan macha dłonią przed jej twarzą.
– Bahar? Bahar, co się z tobą dzieje? – pyta nerwowo. – Halo? Słyszysz mnie?
Brak reakcji. Bahar nadal siedzi jak zaklęta.
– Co ja mam z tobą zrobić? – Cavidan podnosi głos, po czym odwraca się zdesperowana. – Dobrze, pójdę po Suko…
I wtedy Bahar nagle się porusza. Wstaje tak gwałtownie, że aż kanapa drgnęła.
– Nie idź nigdzie. – Jej głos jest ostry, przecięty paniką.
Cavidan zamarza z ręką w połowie ruchu.
– Dlaczego tak się zachowujesz, moja córko? – pyta ostrożnie. – Wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha. Trzęsę tobą, wołam cię, a ty nic. Ani słowa. Ani mrugnięcia.
Bahar wciąga powietrze drżącymi ustami. W jej oczach błyszczy coś niebezpiecznego – szok, wściekłość i czysty, irracjonalny strach.
– Sila… – wydukała. – Sila jest córką Feraye…
Jej palce mimowolnie zaciskają się na skrawku dokumentu.
– Jak to możliwe?! Kim jest ta dziewczyna, a kim jest ta kobieta?! – Bahar wpada w histerię. – Dlaczego ona znowu ma szczęście?! Dlaczego to zawsze ona?!
Cavidan podchodzi szybkim krokiem i wyrywa jej dokument z dłoni.
– Przestań. Opanuj się – mówi stanowczo, choć jej własne dłonie lekko drżą. – Teraz nie czas na panikę. Najpierw musimy uciszyć Feraye. Potem zastanowimy się, co dalej. Zrozumiałaś?
Bahar patrzy na matkę szeroko otwartymi oczami, w których miesza się panika, niedowierzanie i upokorzenie. W głębi serca nigdy nie dopuszczała myśli, że ktoś taki jak Sila – w jej przekonaniu prosta, nieatrakcyjna i pozbawiona ogłady dziewczyna – mógłby mieć w żyłach krew zamożnej, eleganckiej kobiety, takiej jak Feraye.
W jednej chwili cały świat Bahar rozsypał się jak szkło. Cavidan doskonale to widzi – widzi tę pustkę w spojrzeniu córki, jej drżące dłonie, tę nagłą panikę, która potrafi doprowadzić Bahar do czynów, których nie będzie się dało cofnąć.
***
Cihan ponownie związał i zakneblował Gokhana. Mężczyzna leżał na podłodze jak niechciany pakunek, co chwilę próbując coś wykrzyczeć przez taśmę, ale Cihan zupełnie go ignorował. Wyciągnął telefon, odszukał numer Sedy i połączył się z nią.
Po kilku sygnałach usłyszał jej przyciszony, nerwowy głos:
– Nie mogę teraz rozmawiać, bracie. Zadzwonię później, dobrze?
– Nie. Porozmawiamy teraz. – Cihan nie zostawił jej żadnej przestrzeni na wymówki.
– Bracie, naprawdę to nie jest dobry moment, ja…
– Masz problem z Gokhanem, prawda?
Po drugiej stronie zapadła gwałtowna cisza. Seda wstrzymała oddech, jakby ktoś przyłapał ją na gorącym uczynku.
– Skąd… skąd wiesz?
Cihan podszedł do związanego Gokhana i szturchnął go butem.
– Bo Gokhan jest ze mną. – odpowiedział zimno. – Uderzyłaś go w głowę. Stracił przytomność.
– Co?! – Seda aż odsunęła telefon od ucha. – Jakim cudem jest u ciebie?
– Wczoraj przyjechałem do domu Feraye, żeby z tobą porozmawiać. – Głos Cihana był ostry jak brzytwa. – Znalazłem tego barana na podłodze, spakowałem go do samochodu i zabrałem tutaj.
Przez chwilę słyszał jedynie jej oddech — szybki i nerwowy, ale jednocześnie niosący ze sobą nutę ulgi.
– Świetnie sobie poradziłeś, bracie – powiedziała w końcu. – Nawet nie wiesz, jak bardzo mi ulżyło.
Cihan aż zatrzymał krok.
– Z czego ty się cieszysz?! – warknął. – Ege poznał twoje prawdziwe imię. Rozumiesz? Gokhan to najmniejszy z twoich problemów!
– Poznał tylko imię – odparła po chwili, ale jej ton stracił pewność. – Nic więcej nie wie.
– Ma naszyjnik z twoimi włosami, Seda! – Cihan uderzył dłonią w stół, aż Gokhan podskoczył z przestrachu.
Po drugiej stronie nastąpiła długa pauza.
– Wiem – wyszeptała w końcu. – Jakoś sobie z tym poradzę.
– Przestań gadać głupoty. – Cihan niemal syczał. – Pakuj się i wynoś z tego domu. Natychmiast!
– Nie mogę odejść, bracie…
– Ty naprawdę oszalałaś?!
I wtedy Seda powiedziała to, czego Cihan absolutnie się nie spodziewał.
– Melis straciła dziecko.
Cihan zamarł.
– Co? – jego głos całkowicie stracił ostrze. – Straciła… dziecko?
– Tak – potwierdziła cicho, prawie szeptem. – Poroniła. Podczas kłótni z Gokhanem. Nie mogę jej zostawić. Nie teraz.
Cihan opadł plecami na ścianę. Przez moment nie był w stanie nic powiedzieć. Związany Gokhan patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, jakby też próbował zrozumieć ciężar tych słów.
– Seda… – wydusił w końcu. – To wszystko jeszcze bardziej komplikuje.
– Wiem – odpowiedziała łamiącym się głosem. – Porozmawiamy później, dobrze? Muszę wracać do Melis.
Zanim zdążył odpowiedzieć, rozłączyła się.
Cihan spojrzał na telefon, potem na Gokhana – i wiedział, że sytuacja właśnie zmieniła się w prawdziwy chaos.
***
Cavidan i Bahar nawet nie zauważyły, że podczas wcześniejszego zamieszania zostawiły telefon Feraye w rogu garażu. Leżał między skrzynkami, przysypany kurzem, ale wciąż włączony.
Feraye, korzystając z chwili ciszy, szarpie zębami więzy krępujące nadgarstki. Skóra piecze, lina wbija się w ciało, ale w końcu udaje jej się wyswobodzić jedną rękę, potem drugą. Drży z bólu i adrenaliny, ale działa szybko — wie, że czas ucieka.
Dopada do telefonu, włącza ekran, a jej palce — drżące i sztywne — wybierają numer Bulenta. Gdy słyszy sygnał połączenia, do oczu napływają jej łzy ulgi i strachu.
Połączenie zostaje odebrane.
– Bulencie! Bulencie, uratuj mnie! – krzyczy. Głos ma załamany i pełen paniki. – Zabierzcie mnie stąd! Oni mnie porwali, błagam!
Ale po chwili słyszy nie ten głos, na który czekała.
– Pani Feraye? – odzywa się Sila, ciepło, z troską. – To ja, Sila. Pan Bulent zapomniał telefonu.
Feraye zamarza na sekundę. Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musi działać.
– Sila, słuchaj uważnie – jej głos drży, ale brzmi zdecydowanie. – Porwali mnie! Nie wiem, gdzie jestem, ani kim oni są… Nic nie wiem! Zaraz wyślę ci swoją lokalizację, dobrze? Proszę… powiedz o wszystkim Bulentowi i Kuzeyowi. Niech mnie uratują… błagam cię.
Sila wstrzymuje oddech.
– Pani Feraye, ja… oczywiście! Od razu im powiem!
Nagle Feraye słyszy to, czego bała się najbardziej: kroki. Ciężkie, szybkie. Zbliżające się.
Serce podskakuje jej do gardła.
– Muszę kończyć! – syczy pośpiesznie.
Rozłącza połączenie, odkłada telefon tam, gdzie go znalazła, po czym błyskawicznie owija sznury z powrotem wokół nadgarstków. Układa ciało tak, jak leżała wcześniej, symulując bezradność — choć jej serce bije jak szalone.
Garaż znowu pogrąża się w ciszy, tylko jej oddech drży w powietrzu, kiedy drzwi z metalicznym zgrzytem zaczynają się otwierać.
Feraye zamyka oczy.
Nie wolno dać po sobie poznać, że była wolna.
Nie teraz.
Nie, gdy ratunek jest już tak blisko.
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia był film Aşk ve Umut 279. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

















