„Wichrowe Wzgórze” – Odcinek 230: Streszczenie
Halil znajduje kanarka, którego Zeynep zamknęła w pudełku. Tym razem to on postanawia go wypuścić, ale Zeynep natychmiast mu to uniemożliwia, stając mu na drodze.
— Dlaczego? — pyta chłodno Halil, ściskając pudełko w dłoniach. — Niech leci, gdzie chce. Uwolnię go dla jego własnego dobra. Jeśli naprawdę go kochamy, nie możemy go trzymać w klatce.
— Sam wrócił — odpowiada ostro Zeynep, patrząc mu prosto w oczy. — Nikt go do tego nie zmuszał. Chciałbyś być wyrzucony na ulicę? Tu czuje się dobrze. Wcale nie potrzebuje wolności. Oddaj mi go.
Halil odsuwa się krok w tył, wciąż trzymając pudełko.
— Jeśli dobrze pamiętam, to ty pierwsza go wypuściłaś. Dlaczego, kiedy teraz ja chcę zrobić to samo, nagle protestujesz? Wyjaśnij mi, Zeynep, dlaczego ciągle sama sobie zaprzeczasz?
— Bo… wrócił — mówi z urazą w głosie.
— Może to wcale nie on. Nie poznaję go.
— Nie. To on — odpowiada ostro, jej spojrzenie staje się zimne i pełne wyrzutu. — Po prostu bardzo się zmienił. A wiesz, kto go zmienił?
— Wiem — przyznaje cicho Halil. — I właśnie dlatego chcę dać mu drugą szansę. Niech żyje szczęśliwie gdzieś indziej, zamiast być nieszczęśliwym w tym domu.
— On tego nie chce, Halilu. Nie rozumiesz? To ty chcesz się go pozbyć!
W przypływie emocji Zeynep wyrywa mu pudełko z rąk i przyciska je do piersi.
Halil patrzy na nią w milczeniu, jego głos staje się głęboki i ciężki od gniewu:
— To jest nie do zniesienia… Dlaczego zawsze robisz wszystko po swojemu?
— Ten ptak zostaje tutaj. Koniec, kropka — odpowiada twardo, ani na moment nie spuszczając z niego wzroku.
— To ja tu podejmuję decyzje — warknął Halil.
— Już nie.
Ich głosy coraz bardziej się unoszą. Z każdym kolejnym słowem Halil zbliża się do niej, a ona cofa się krok po kroku, aż plecami opiera się o balustradę balkonu. W pewnym momencie jej stopa ześlizguje się z krawędzi i traci równowagę.
Halil w ostatniej chwili chwyta ją w ramiona i przyciąga mocno do siebie. Przez ułamek sekundy zamierają w tej namiętnej pozie, z twarzami blisko siebie, z oczyma utkwionymi w siebie nawzajem — jak kochankowie rozdarci między gniewem a pożądaniem.
Zeynep pierwsza odsuwa się gwałtownie, wyrywając się z jego objęć.
— Wczoraj prawie zostałam potrącona przez samochód, a dziś omal nie wypadłam z balkonu — syczy, z trudem łapiąc oddech. — To wszystko przez ciebie, Halilu.
On patrzy na nią poważnie, jego głos jest już cichy, ale stanowczy:
— Wiem. Dlatego chcę wreszcie zakończyć twoje cierpienie.
Zeynep nie odpowiada. Odwraca się na pięcie i wraca do sypialni, trzymając kanarka w dłoniach, jakby trzymała najcenniejszą rzecz na świecie. Za jej plecami wciąż czuć jego spojrzenie, palące jak ogień.
***
Hakan błąka się samotnie ulicami w środku nocy. Jego kroki odbijają się echem od pustych murów, gdy nagle z ciemności wyskakuje trzech oprychów. Zagradzają mu drogę, a jeden z nich syczy:
— Dawaj wszystko, co masz przy sobie. Już.
Hakan cofa się, zaciśnięte pięści drżą mu ze strachu i wściekłości. W tej samej chwili zza rogu wyłania się Eren. Zanim bandyci zdążą zareagować, Eren rzuca się do ataku. Po krótkiej, ostrej szarpaninie oprychy lądują na ziemi, jęcząc i uciekając w popłochu.
Hakan ciężko oddycha, próbując się uspokoić. Patrzy na Erena, który ociera zakrwawione knykcie.
— Dzięki — rzuca sucho, gotów odejść.
Ale Eren zatrzymuje go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Poczekaj. — W jego oczach błyszczy coś, czego Hakan wolałby nie widzieć. — Feriha… zostawiła u mnie kilka swoich rzeczy. Powinieneś je zabrać.
Hakan nawet się nie odwraca. Jego głos jest zimny, pełen bólu i pogardy.
— Wyrzuć je.
I odchodzi, nie oglądając się ani razu.
Eren patrzy za nim przez chwilę, potem uśmiecha się smutno i szepcze pod nosem:
— Ach, Feriho… co ty zrobiłaś temu chłopcu…
***
Nazajutrz Songül nerwowo przechadza się po swoim pokoju, jakby ziemia parzyła ją w stopy. Jej twarz ściągają złość i frustracja, a oczy płoną gniewem.
— Nie mogę ich rozdzielić… — mamrocze do siebie, zaciskając dłonie w pięści. — Jakim cudem?! To po prostu niesłychane!
Nagle jej telefon zaczyna dzwonić. Sięga po niego gwałtownie i odbiera, nawet nie patrząc na wyświetlacz.
— Kazała mi pani śledzić każdy krok pana Halila — odzywa się spokojny, męski głos po drugiej stronie. — Dziś rozmawiałem z jego prawnikami. Pan Halil sporządził i podpisał pozew rozwodowy.
Na dźwięk tych słów twarz Songül rozpromienia się błogim, triumfalnym uśmiechem. Jej oczy aż błyszczą z podniecenia.
— Co ty mówisz, Nedimie? — wyszeptuje z niedowierzaniem. — To cudowna wiadomość! Dziękuję ci… dziękuję bardzo!
Rozłącza się i przytula telefon do piersi, czując, jak serce wali jej z radości. Jej śmiech rozbrzmiewa w ciszy pokoju.
— Stało się — mówi do siebie, niemal z rozkoszą. — To małżeństwo się skończy. Wreszcie… wreszcie pozbędę się tych przeklętych Aslanlich raz na zawsze!
W jej oczach tli się zimny ogień satysfakcji.
***
Gulhan cicho wchodzi do gabinetu brata, niosąc w dłoniach coś, co zdaje się być równie kruche, co ważne.
— Mam coś dla ciebie — oznajmia miękko, zatrzymując się przy jego biurku.
Halil podnosi na nią uważny wzrok, marszcząc lekko brwi.
— Co takiego?
Gulhan nie odpowiada od razu. Jej smukłe palce delikatnie obejmują niewielkie, aksamitne pudełeczko w głębokiej czerni, jakby skrywało w sobie sekret nocy bez gwiazd. Widać po niej, że ten przedmiot ma dla niej ogromne znaczenie — trzyma go z czułością, niemal nabożnie.
W końcu, powoli otwiera wieczko. W środku, na miękkiej poduszce, spoczywa srebrna obrączka z czerwonym kamieniem, który w świetle lampy mieni się, jakby w nim samym tliło się serce.
— To pamiątka po naszej mamie — mówi cicho. Jej głos drży lekko od wzruszenia. — Poprosiła mnie, żebym zachowała ten pierścionek i oddała ci wtedy, kiedy odnajdziesz miłość swojego życia. To było jej ostatnie życzenie.
Ujmuje dłoń Halila i kładzie na niej pierścionek.
Halil patrzy na nią, potem na lśniący klejnot w swojej dłoni. Jego wzrok mięknie, przesuwa spojrzeniem po drobnych detalach obrączki, jakby dotykał wspomnienia matki.
— Pamiętam… — szepcze w zadumie.
Gulhan uśmiecha się łagodnie i mówi dalej, jakby opowiadała historię z innego, szczęśliwszego życia:
— Aż do tamtego dnia, kiedy żandarmi zabrali tatę… On i mama byli dla siebie wszystkim. Mieli swoje szczęście, którego nic nie mogło im zabrać. Mama chciała, żebyś i ty był tak samo szczęśliwy ze swoją żoną. I… jej marzenie już się spełniło. Masz przy sobie Zeynep. Masz największy skarb, Halilu.
Jej głos na moment łamie się od emocji. Uśmiecha się przez łzy i dodaje:
— Myślę, że ten pierścionek będzie do niej pasował. Niech zawsze zdobi jej palec i przypomina wam, że miłość to największy dar. Życzę wam szczęścia… takiego, jakie mieli oni.
Delikatnie dotyka ramienia brata, posyła mu ciepły, pełen wiary uśmiech i wychodzi, zostawiając Halila samego z pamiątką w dłoni i myślami, które nagle stały się cięższe od kamienia w pierścionku.
***
Kiedy Halil wychodzi na zewnątrz, jego wzrok przyciąga postać stojąca tuż za bramą — nieznany mu mężczyzna w średnim wieku. Twarz poorana zmarszczkami, zmęczone oczy, a w postawie coś, co trudno od razu nazwać — może wstyd, może nieśmiałość, a może ciężar wspomnień.
Halil podchodzi powoli, marszcząc lekko brwi.
— Szukasz kogoś, wujku? — zagaduje uprzejmie.
Nieznajomy unosi głowę i odpowiada cicho:
— Szukam Halila Firata, synu.
Halil zatrzymuje się krok przed nim, przyglądając mu się uważnie.
— To ja. Kim pan jest?
Mężczyzna pokręcił głową z lekkim, gorzkim uśmiechem.
— Nie znasz mnie, synu. Nazywam się Metin. Byłem w jednej celi z twoim ojcem.
Słowa te wywołują u Halila dreszcz. Ściąga przyciemniane okulary i mierzy rozmówcę uważnym spojrzeniem.
Metin prostuje się i mówi z powagą:
— Przyszedłem z tobą porozmawiać. To bardzo ważne.
***
Halil zaprasza go na podwórko. W milczeniu przechodzą obok domu, aż w końcu siadają razem w altanie. Metin wyciąga z kieszeni niewielki drewniany brelok w kształcie małego domku. Drewno jest gładkie, choć tu i ówdzie widać nierówne, ręczne nacięcia.
— To dzieło twojego ojca — odzywa się Metin, podając brelok Halilowi. — Pamiętam, jak go wycinał, siedząc w celi. Mówił, że tylko to mu pozostaje. Nawet za kratami myślał tylko o was. Martwił się, czy macie gdzie mieszkać, czy macie co jeść. Czasami budził się w środku nocy zlany potem, powtarzając wciąż jedno: „Moje dzieci nie mogą zostać bez dachu nad głową”.
Metin na moment zamilkł, rozejrzał się po rozległym podwórzu, po domu, po farmie. W jego oczach zalśniła łza.
— Gdyby tylko mógł dziś zobaczyć, jak żyjesz… Nigdy nie uwierzyłby, że stać cię na taki dom.
Halil zaciska palce na breloku, nie spuszczając z niego wzroku.
Po krótkiej, ciężkiej pauzie Metin dodaje cicho:
— Twój ojciec poprosił mnie wtedy o jedną przysługę.
Halil podnosi głowę.
— Jaką?
Metin unosi wzrok i mówi spokojnie, jakby powtarzał wyryty w pamięci tekst:
— Powiedział tak: „Jeśli mnie zabraknie, znajdź mojego syna i przekaż mu ten brelok. Powiedz mu, że całe życie cierpiałem z powodu rozłąki z rodziną. Niech nigdy nie pozwoli, żeby spotkało go to samo. Jeśli kiedyś się ożeni, niech ceni swoją żonę i nigdy jej nie opuszcza. Ma ją chronić i doceniać. Tylko wtedy będę mógł spoczywać w spokoju”.
Głos Metina zadrżał na ostatnich słowach. Halil patrzył na brelok w swojej dłoni, jakby trzymał cząstkę serca ojca, które biło jeszcze w tym kawałku drewna.
***
W następnej scenie Halil stoi na skraju świata — tam, gdzie ziemia kończy się nagle, a horyzont rozpościera się jak bezkresne morze możliwości i lęków. Pod jego stopami klif opada stromo ku wodom tak przejrzystym, że przypominają taflę snu, nierealną i kruchą. Zieleń dzikich roślin oplata skały niczym cichy poemat natury, szeptany wiatrem, który pachnie solą i tęsknotą.
Turkusowe morze w dole oddycha spokojnie, leniwie igrając ze światłem, które rozlewa się złotem po krawędziach urwiska. W oddali wyrastają skalne iglice, niemi strażnicy czasu i tajemnic — czuwają nad tym miejscem, jakby pilnowały jego historii, jego prawdy.
Halil stoi nieruchomo, wtopiony w ten krajobraz, jakby sam był jego częścią — nie intruzem, lecz kolejną opowieścią zapisaną w rytmie fal, w fakturze skał, w tej głębokiej ciszy, która mówi więcej niż tysiąc słów.
W dłoni ściska brelok w kształcie domu — prosty kawałek drewna, ale ciężki jak serce, pełen znaczeń, których nigdy nie spodziewał się usłyszeć.
„Jestem w miejscu, z którego nie ma wyjścia” – myśli, a jego wzrok błądzi po granicy nieba i morza. „Jestem tu, między odwrotem a oporem. Między czernią a bielą. Między stratą a nowym początkiem. Jeśli zostanę — spłonie moja dusza. Jeśli odejdę — spłonie moje życie. Ale nie mogę zostać. I nie potrafię odejść. Tkwię w tej przepaści… jak w pułapce.”
Jego głos cichnie, a potem znów odzywa się, tym razem już na głos, tak jakby morze mogło go wysłuchać:
— Teraz każesz mi, ojcze, nie opuszczać mojej żony. Bez względu na wszystko…
W jego oczach pojawia się błysk bólu. Ściska brelok mocniej, jakby drewno mogło udźwignąć ciężar jego rozdarcia.
— Zeynep… ona z każdym dniem staje się kimś innym. Kiedy patrzę na nią, widzę tylko cierpienie. Jest nieszczęśliwa przeze mnie.
Odwraca twarz ku morzu i nagle wykrzykuje, jakby chciał wyrzucić z siebie cały żal:
— Ojcze! Twój syn zmuszony jest odejść od kobiety, którą kocha, bo tylko tak może ją chronić przed sobą! Powiedz mi, co mam zrobić?! Walczyć o nią czy pozwolić jej odejść?! Powiedz mi, tato!
Echo jego słów miesza się z szumem fal. Halil zostaje sam ze swoim bólem, a wiatr niesie jego pytanie gdzieś daleko, na drugi brzeg horyzontu…
***
Zeynep wchodzi do swojego pokoju i nagle zastyga. Pudełko, w którym trzymała kanarka, stoi otwarte i… puste. Serce zaczyna jej bić szybciej, a po plecach przebiega dreszcz. W tej samej chwili z dołu dobiega krzyk Songul, przeszywający ciszę niczym nóż:
— Cemilu! Natychmiast zabierz tego ptaka! Boję się go!
Zeynep zrywa się i niemal zbiega po schodach. W salonie zastaje Cemila, który ostrożnie trzyma w dłoniach kanarka — jakby był najdelikatniejszym stworzeniem na świecie — oraz Songul, która obrzuca zwierzę morderczym, pełnym obrzydzenia spojrzeniem.
Zeynep podchodzi stanowczo, stając twarzą w twarz z ciotką Halila. Jej głos jest spokojny, ale pełen determinacji:
— Ten ptak zostaje tutaj. Dlaczego właściwie ci przeszkadza? To tylko maleńkie, bezbronne stworzenie.
Songul prycha pogardliwie, jakby to było oczywiste.
— Jest brudny. Gubi pióra. I zostawia wszędzie ślady. W tym domu nie ma miejsca na takie rzeczy.
W tej chwili w salonie pojawiają się Gulhan i Tulay, zaniepokojone zamieszaniem. Chwilę później wchodzi Halil. Jego spojrzenie szybko obejmuje zgromadzonych.
— Co się tu dzieje? — pyta chłodno, z nutą niecierpliwości.
Songul od razu podnosi głowę i wyprostowana jak struna zaczyna wyjaśniać:
— Halilu, ten ptak lata swobodnie po rezydencji. Wszędzie robi bałagan, a twoja żona ignoruje to. Jako pani tego domu muszę mieć kontrolę nad tym, co się tutaj dzieje.
Halil podchodzi do Cemila i bierze kanarka w swoje dłonie. Zeynep wstrzymuje oddech, przekonana, że za chwilę wyrzuci bezbronne zwierzę za okno. Robi krok do przodu i niemal błagalnie mówi:
— Pozwól mi się z nim przynajmniej pożegnać…
Ale Halil zamiast odejść do okna, zatrzymuje się przy niej. Patrzy jej prosto w oczy, a jego głos brzmi spokojnie, ale stanowczo:
— Nie ma takiej potrzeby.
Przekłada kanarka w jej ręce i dodaje:
— Zeynep Firat jest panią tego domu. Wszystko będzie tak, jak ona tego chce.
Zeynep patrzy na niego zaskoczona, niemal oniemiała. Jeszcze przed chwilą była pewna, że zniszczy wszystko, co dla niej ważne. Gulhan uśmiecha się pod nosem, a Tulay patrzy na Halila z cichą, pełną nadziei satysfakcją. W myślach szepcze do siebie z ulgą:
— Czyżby… Halil w końcu wycofał się z rozwodu?
W salonie zapada cisza, ale w powietrzu czuć, że coś się zmieniło.
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Rüzgarlı Tepe. Inspiracją do jego stworzenia był film Rüzgarlı Tepe 135. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.








