„Miłość i nadzieja” – odcinek 306 – szczegółowe streszczenie
Kuzey zatrzymuje samochód przed swoim domem i pomaga Acelyi wysiąść. Dziewczyna spogląda niepewnie na wejście, jakby nie była pewna, czy powinna tu wchodzić. Jej dłonie drżą lekko, a spojrzenie błądzi po fasadzie budynku.
— Nie chcę nikomu przeszkadzać… — mówi cicho, niemal szeptem.
Kuzey patrzy na nią z troską.
— Nie chciałaś, żebym zawiózł cię do szpitala. Tutaj przynajmniej odpoczniesz pod moim okiem. Potem zawiozę cię, dokąd tylko zechcesz.
Na jej ustach pojawia się delikatny, wdzięczny uśmiech.
— Dobrze… Dziękuję, Kuzey.
Dziewczyna przekracza próg i rozgląda się po przestronnym wnętrzu, jakby starała się zapamiętać każdy szczegół. Jej krok jest ostrożny, pełen rezerwy.
— Czy mogę skorzystać z toalety? — pyta, przerywając ciszę.
— Oczywiście — odpowiada szybko. — Jest na górze, zaprowadzę cię.
Kiedy Acelya znika na schodach, Kuzey kieruje się do salonu. W pomieszczeniu unosi się zapach świeżo podanych potraw. Domownicy siedzą już przy stole, a atmosfera wydaje się ciepła i rodzinna.
Bahar podrywa się z miejsca i obejmuje go z uśmiechem.
— Kochanie, kiedy przyjechałeś? — pyta z czułością. — Nawet nie usłyszałam, jak wchodziłeś.
— Połóżmy jeszcze jedno nakrycie — mówi spokojnie, ale stanowczo.
Bahar marszczy brwi, zaskoczona.
— Jeszcze jedno? Dlaczego?
Kuzey rozgląda się po twarzach zgromadzonych i dopiero wtedy odpowiada:
— Ponieważ mamy gościa.
Naciye pochyla się lekko nad stołem, z uśmiechem pełnym ciekawości.
— Kto to jest, synu? — pyta żywo. — Czy przyszła Feraye?
Kuzey kręci głową.
— Nie, mamo. To nie ciocia. — Zawiesza głos, jakby celowo budował napięcie. — To inna dama… zaraz ją poznacie.
***
Acelya stoi w łazience, oparta o marmurowy blat, którego chłód przenika przez materiał jej rękawa. Z kranu sączy się strumień lodowatej wody, rozbijając się o porcelanową misę z jednostajnym, hipnotyzującym szumem. W lustrze odbija się jej twarz — blada, napięta, z oczyma pełnymi cieni. Zanurza dłonie w wodzie i ochlapuje nimi policzki, jakby chciała zmyć z siebie wspomnienia, które właśnie wracają z brutalną siłą.
W jej głowie rozgrywa się scena sprzed miesięcy — obraz, który nie blaknie. Widzimy ją, jak biegnie przez salon, potyka się o dywan i upada na drewnianą podłogę. Jej ciało drży, a spojrzenie błaga o litość. Mężczyzna zbliża się powoli, z rękawami podwiniętymi do łokci, jakby przygotowywał się do aktu przemocy. Na jego nadgarstku błyszczy złota bransoletka, a wypolerowane pantofle odbijają światło lampy, groteskowo eleganckie w tej scenie grozy.
Chwyta ją za ramię z brutalną siłą i podnosi, jakby była przedmiotem, nie człowiekiem. Kamera zatrzymuje się na jego twarzy — zaciśnięte szczęki, oczy pełne furii, skóra napięta od gniewu. To Levent, w całej swojej przerażającej postaci.
— Zabiję cię! Zabiję! — wrzeszczy, a jego dłoń zaciska się na jej policzku. Paznokcie wbijają się w skórę, zostawiając czerwone ślady. Popycha ją z całych sił, rzucając na ścianę. Słychać głuchy odgłos uderzenia, a na jej czole pojawia się rozcięcie. Acelya osuwa się na podłogę, skulona, z oczami szeroko otwartymi, w których odbija się czysta groza. Czeka. Na kolejny cios. Na koniec.
Ale wtedy — jakby ktoś przeciął ten obraz nożem — rozlega się stukanie do drzwi łazienki.
— Wszystko w porządku? — pyta Kuzey. Jego głos jest miękki, ale pełen troski.
Acelya wciąga powietrze, jakby wracała z głębin.
— Nic mi nie jest. Umyję ręce i zaraz przyjdę.
— Dobrze, nie ma problemu. Czekamy na ciebie w jadalni. Jeśli czegoś potrzebujesz, po prostu powiedz.
Kroki Kuzeya oddalają się, a Acelya zostaje sama. Bierze kilka głębokich oddechów, próbując uspokoić puls, który dudni jej w skroniach. Zakręca kran. W łazience zapada cisza — gęsta, niemal sakralna. Lustro wciąż odbija jej twarz, ale teraz jest w niej coś nowego. Nie tylko strach. Jest też cień determinacji.
***
Kuzey wraca do salonu i zajmuje swoje miejsce przy stole. Domownicy wpatrują się w niego z zaciekawieniem, wyczuwając, że ma im coś do opowiedzenia.
— Jechałem samochodem, kiedy nagle… — zaczyna powoli, z namysłem. — Dziewczyna wyskoczyła mi wprost na drogę. Serce podeszło mi do gardła, byłem pewien, że ją potrącę.
Bahar pochyla się do przodu. W jej oczach błyska niepokój.
— I co się stało? Upadła sama, bez twojego uderzenia?
Kuzey kiwa głową.
— Tak. Upadła tuż przede mną. Okazało się, że cierpi na ciężką alergię. Zaczęła się dusić, brakowało jej tchu…
— Boże święty… — wtrąca przerażona Naciye, przykładając dłoń do ust. — Synu, powinieneś jej pomóc!
Kuzey spogląda na matkę z łagodnym uśmiechem.
— Oczywiście, że pomogłem. Znalazłem w jej torebce adrenalinę i podałem jej zastrzyk. Gdyby nie to, mogło się źle skończyć.
W tym momencie odzywa się Levent. Jego głos brzmi spokojnie, ale na twarzy maluje się dziwne napięcie.
— A powiedz mi… na co dokładnie ta pani ma alergię?
— Na orzeszki ziemne — odpowiada Kuzey.
Na twarzy lekarza pojawia się cień niepokoju. Levent odchrząkuje, nerwowo poprawia kołnierzyk, jakby nagle w pomieszczeniu zrobiło się duszno.
— Rozumiem… — wymamrotał, a potem, unikając spojrzeń innych, dodał: — A jak ma na imię?
Zanim Kuzey zdąży odpowiedzieć, w drzwiach salonu pojawia się dziewczyna. Wchodzi powoli, z lekką niepewnością, a jednak jej obecność przyciąga uwagę wszystkich.
— Oto pani Acelya — przedstawia ją Kuzey, podnosząc się z miejsca i wskazując krzesło przy stole. — Proszę, usiądź tutaj.
Dziewczyna uśmiecha się delikatnie i siada dokładnie naprzeciwko Leventa. W tej samej chwili twarz doktora blednie, jakby zobaczył przed sobą ducha z przeszłości. Jego palce zaciskają się na sztućcach, a w oczach odbija się szok.
***
Levent wstaje od stołu z przyciszonym usprawiedliwieniem — „muszę tylko szybko do łazienki” — i wychodzi korytarzem na zewnątrz. Chwilę później Acelya również wychodzi, tłumacząc się koniecznością wykonania telefonu.
Zanim zdążą oddalić się od domu, Levent chwyta ją za ramię i odciąga ku bramie, tak że stają w półmroku pod wysokim murkiem.
— Co tu robisz?! — wybucha, ciągnąc nią stanowczo w stronę ogrodzenia. W jego głosie słychać złość i panikę, jakby każde słowo kosztowało go wysiłek.
Acelya odwraca się gwałtownie, spojrzenie ma płonące. Nie boi się już — w jej postawie jest nowa siła.
— Przyszłam powiedzieć wszystkim, jakim jesteś człowiekiem! — krzyczy, a słowa trzaskają w powietrzu.
Levent przechyla się do przodu, próbuje ją przycisnąć do muru, ale Acelya natychmiast go odpycha. Ruch jest nagły i zdecydowany — nie jak słabe pchnięcie ofiary, lecz reakcja kogoś, kto wie, jak postawić granicę.
— Zostaw mnie! — wycedza przez zęby. — Nie masz już przed sobą tej samej dziewczyny!
Jego twarz zastyga w gniewnym grymasie. Acelya robi krok naprzód, jej głos drży, lecz nie ze strachu — z determinacji.
— Ta naiwna dziewczyna, którą kontrolowałeś lekami, przestała istnieć. Rozumiesz? — mówi twardo. — Nie pozwolę, żebyś dalej mnie wykorzystał!
Levent zsuwa rękę z jej ramienia i syczy przez zaciśnięte zęby:
— Zamknij się! Ktoś jeszcze usłyszy.
— Niech usłyszą! — odpowiada Acelya bez wahania. — Dokładnie po to tu przyszłam. Twoja narzeczona musi wiedzieć, z kim ma do czynienia. Nie pozwolę, żeby skrzywdził ją ten sam człowiek, który skrzywdził mnie.
W oczach Leventa pojawia się błysk, który mógłby być odebrany jako groźba. Dłoń zaciska mu się na krawędzi bramy.
— Zamknij się, bo inaczej… — zaczyna, ale jego głos traci pewność.
Acelya nie cofa się ani o milimetr. Wbija palec wskazujący w jego klatkę piersiową i patrzy mu prosto w oczy.
— Bo inaczej co? — wyzywa go spokojnie. — Zabijesz mnie? Słuchaj, Levencie — mówi nisko, prawie szeptem, tak że słowa trafiają prosto do jego sumienia — albo do jutra oddasz mi moje pięć milionów, albo powiem wszystko Kuzeyowi i twojej narzeczonej. I uwierz mi — nie będzie odwrotu.
Na chwilę między nimi zapada napięta cisza. Levent wodzi wzrokiem po jej twarzy: widzi drżenie rąk, widzi łzy, ale też widzi nieugiętość. Coś w jego postawie pęka — częściowo gniew, częściowo strach. Wreszcie spuszcza wzrok i robi krok w tył, jakby kalkulował koszty.
Acelya stoi prosto, z pewnym spojrzeniem i ciężkim oddechem. W jej oczach mieszają się ulga i ostrożność — wie, że wygrała tę rundę, ale również czuje, że to dopiero początek wojny.
***
Taylan siedzi na zimnym murku i powoli przelicza gotówkę, którą przyniosła mu Melis. Banknoty szeleszczą w jego dłoniach, jeden po drugim, jakby celowo przeciągał tę chwilę.
— Może powinieneś zabrać ze sobą maszynę do liczenia pieniędzy — rzuca Melis zniecierpliwiona, trąc dłonie o ramiona.
— Co się dzieje? Zimno ci? — pyta z kpiącym uśmiechem.
— Marznę tutaj — odpowiada ostro. — Jestem w ciąży, a ty każesz mi stać w tym chłodzie i patrzeć, jak liczysz każdy banknot jak skarb. Czy możesz wreszcie przejść do rzeczy?
Taylan unosi wzrok i przygląda jej się z drwiną.
— Wy, bogaci, zawsze chcecie, żeby wszystko działo się szybko.
— A co to ma wspólnego z pieniędzmi? — Melis zaciska usta.
— Słuchaj, dziewczyno… jeszcze wczoraj zbierałem papiery i plastiki, które ty i tobie podobni wyrzucaliście.
— No i co z tego? — odpowiada wyniośle, z wyraźnym zniecierpliwieniem.
— Dlatego właśnie — Taylan macha w powietrzu banknotem — przeliczę każdy grosz, kawałek po kawałku. Bo te pieniądze to mój nowy początek.
Melis wzdycha ciężko, poirytowana.
— Wspaniale. Masz swoje pieniądze, buduj sobie życie od nowa. A teraz powiedz mi wprost: kto jest ojcem Zeynep?
Taylan uśmiecha się szyderczo.
— A jesteś gotowa na to, że twoje życie legnie w gruzach, gdy ci odpowiem?
— Co moje życie ma wspólnego z życiem Zeynep? — Melis marszczy brwi, ale w jej głosie słychać nutę niepokoju.
— Więcej, niż przypuszczasz. Od samego początku jesteście ze sobą związane.
— O czym ty mówisz?! — podnosi głos, a jej serce zaczyna bić szybciej.
Taylan opiera się wygodniej o mur.
— O twoim ojcu, panu Bulencie. Zanim pojawiła się twoja matka, była w jego życiu inna kobieta.
— To chyba normalne, że miał przeszłość? — Melis próbuje brzmieć pewnie, ale jej głos drży.
— Normalne, owszem. Ale jeśli tą kobietą była Gonul, to czy dalej wydaje ci się to takie zwyczajne?
Melis blednie w jednej chwili. Wstaje gwałtownie z murka, jakby uderzył ją piorun. Jej oczy rozszerzają się z przerażenia.
— C-co? — pyta łamiącym się głosem. — Chcesz powiedzieć, że… tata był z Gonul, zanim poślubił mamę?
— Dokładnie tak. — Taylan wstaje powoli, patrząc jej prosto w oczy. — Pocałunek, który widziała twoja matka, nie był ich pierwszym. Byli razem dużo wcześniej.
— Kłamiesz… — Melis potrząsa głową, próbując odgonić od siebie tę wizję. — Wymyśliłeś to wszystko tylko po to, żeby wyciągnąć ode mnie dwieście tysięcy!
— Zadzwoń do rodziców i zapytaj ich, jeśli mi nie wierzysz — odpowiada spokojnie, niemal wyzywająco.
— Gdyby to była prawda, dawno by mi powiedzieli!
Taylan uśmiecha się krzywo.
— A jak myślisz, dlaczego Bulent, twój kochany tatuś, nagle wyjechał z Turcji? Dlaczego twoi rodzice się rozwodzą? To nie przez Gonul?
— Nie… nie! — Melis drży cała, a jej głos przechodzi w szept. — Wymyślasz to… dla pieniędzy!
— To, że w to nie wierzysz, nie zmieni prawdy. — Taylan pochyla się ku niej. — Chcesz jeszcze jedną? Nie jestem ojcem Zeynep.
Melis wstrzymuje oddech.
— To już wiem. Więc… kto nim jest?
— Bulent. Twój szanowny tatuś. Jest ojcem Zeynep. Ty i ona jesteście siostrami.
Melis chwyta się za głowę, jakby świat osunął się jej spod nóg. Do oczu napływają jej łzy, a z gardła wydobywa się cichy szloch. Jest zdruzgotana, jak nigdy dotąd.
***
Gonul zatrzymuje się przed drzwiami domu Feraye. Waha się chwilę, ale w końcu naciska dzwonek. Otwiera jej Seda, która z lekkim zaskoczeniem w oczach, lecz bez słowa, zaprasza do środka.
Po chwili w korytarzu pojawia się Feraye, elegancka jak zawsze, choć w jej spojrzeniu od razu pojawia się chłód.
— Co tutaj robisz? — pyta, unosząc brew.
Gonul nerwowo splata dłonie, szuka właściwych słów.
— Zeynep… chciała tu przyjść. Chciała powiedzieć Melis całą prawdę. To, że są siostrami.
Feraye przymyka oczy, jakby potrzebowała momentu, by przetrawić te słowa.
— Sama chciała to zrobić? — pyta powoli.
— Tak. Cihan próbował ją powstrzymać, ale ona nie chciała go słuchać — Gonul mówi szybko, z widocznym napięciem. — Tak właśnie mi powiedział.
— Cihan? — Feraye marszczy brwi. W jej głosie pobrzmiewa zdziwienie, ale i coś więcej — nuta podejrzliwości.
— Tak. Przyszedł do mnie i wyraźnie to podkreślał: że próbował odciągnąć ją od tego kroku, że nie zgadzał się na jej upór.
Feraye mierzy ją długim spojrzeniem. Na jej twarzy maluje się niepewność, jakby nagle coś się nie zgadzało w układance, którą układała w głowie od dawna.
— Dziwne… bo Zeynep powiedziała coś zupełnie innego. — Jej głos brzmi teraz ostrzej. — Powiedziała, że Cihan ją wspiera. Że właśnie dzięki niemu poczuła się pewniejsza i zdecydowała się na ten krok.
— Jak to? — Gonul patrzy na nią zdezorientowana. — Więc kto mówi prawdę?
Feraye kręci głową, w jej oczach błyska niepokój.
— Nie wiem. Ale jedno jest pewne… ktoś z nich kłamie. Albo Cihan, albo Zeynep.
***
Następnego dnia Acelya idzie poboczem, ciasno owijając szal wokół szyi. Powietrze jest ostre, a jej kroki szybkie i nierówne — jakby każdy oddech kosztował ją wysiłek. Nagle biały samochód gwałtownie zajeżdża jej drogę i hamuje z piskiem opon. Drzwi pędem otwiera Levent i podbiega do niej.
— Zwariowałeś?! Co ty robisz?! — krzyczy Acelya, cofając się o krok.
Levent zatrzymuje się naprzeciw, z twarzą wykrzywioną desperacją. Głos mu drży, a każdy ruch jest napięty jak sprężyna.
— Odejdź precz z mojego życia! — wybucha. — Sila jest inna, rozumiesz? Jestem w niej zakochany!
Acelya parska śmiechem, ale w jej oczach nie ma już strachu — jest tylko chłodna determinacja.
— Nie możesz kochać nikogo! — odpowiada ostro. — Nie po tym, co zrobiłeś. Jakimi lekami ją trujesz? Ukradłeś pieniądze mojego ojca. Czego właściwie od niej chcesz?
Levent robi krok do przodu, jakby chciał przekonać cały świat o swoim uczuciu.
— Chcę tylko, żeby mnie kochała. Chcę zdobyć jej serce. Naprawdę ją kocham. Nie zepsujesz tego. Nie pozwolę na to.
Acelya podnosi głowę, ściskając torbę w dłoni tak, że palce bledną.
— Nie jesteś facetem, który potrafi się naprawdę zakochać, Levencie — mówi zimno. — Zostawiłeś mnie i poślubiłeś inną. Mówiłeś jej, że ją kochasz. Gdzie ona jest teraz? Co jej zrobiłeś?
— Zamknij się! — syczy Levent. Zaciska pięść i unosi ją w górę. Jego ręka zawisa w powietrzu, jakby miał zadać cios.
Acelya nie drgnie. Mówi spokojnie, ale z żelazną pewnością:
— Nie uderzysz mnie tutaj. W publicznym miejscu zniszczysz jedynie swój obraz „dobrego człowieka”.
Levent chwyta jej podbródek i ściska mocno. W jego oczach błyska gwałtowność.
— Zamknij się! — wrzeszczy.
Acelya patrzy mu prosto w oczy. Jej głos jest twardy jak stal:
— Bo co mi zrobisz?
Levent odciąga dłoń, jakby stracił ochotę na dalszą przemoc. Sięga do bagażnika i wyciąga neseser. Drzwi zamykają się za nim jak zapowiedź transakcji.
— Dobrze — mówi ostro, stawiając neseser na masce samochodu. — Masz tu milion. Weź i znikaj. Resztę dostaniesz później.
Acelya odsuwa walizkę zdecydowanym ruchem.
— Żadnych negocjacji — odpowiada twardo. — Chcę całe pięć milionów teraz. I wiedz jedno: jeśli coś mi się stanie, moje oświadczenie od razu trafi do prokuratury. Znajdź pieniądze albo opowiem wszystko Sili i Kuzeyowi.
Między nimi zapada ciężka cisza — dźwięk ruchu ulicy jakby nagle przygasł. W oczach Leventa coś się zmienia: gniew miesza się z kalkulacją i, może po raz pierwszy, prawdziwym lękiem. Acelya stoi prosto, a następnie odwraca się i odchodzi.
***
Bahar wychodzi z domu, cicho zamykając za sobą drzwi. Na podwórzu stoi Levent. Jego sylwetka jest napięta.
— Co tu robisz? — syczy Bahar, natychmiast rozglądając się wokół, jakby obawiała się, że ktoś ich podsłucha. — Ktoś jeszcze nas zobaczy. Dlaczego chciałeś, żebym wyszła natychmiast? Czy wydajesz mi rozkazy?
Jej głos ma w sobie ostrą nutę wyższości i ukrytego niepokoju. Levent milczy przez chwilę, jego oczy są skupione, bolesne. Zanim zdąży odpowiedzieć, zza rogu wyłania się Cavidan; podchodzi szybko, twarz ma stonowaną, ale w głosie słychać zirytowane zdenerwowanie.
— Co się tu dzieje? — pyta krótko, patrząc raz na córkę, raz na Leventa.
Levent nie traci ani chwili. Podchodzi bliżej, głos ma stłumiony, ale twardy jak ostrze noża.
— Potrzebuję pieniędzy — mówi bez ogródek, patrząc prosto w oczy Bahar. — Masz trzy miliony?
Bahar cofa się o krok, jakby sama nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
— Jakie trzy miliony? — wykrztusza. — Przecież mówiłam ci, że nie mamy pieniędzy!
Levent przybliża się jeszcze bardziej; w jego tonie nie ma już prośby, jest groźba.
— Oboje zostaniemy zniszczeni, jeśli nie znajdziesz tych pieniędzy w ciągu kilku godzin — wyrzuca szybko. — Kuzey dowie się wszystkiego. Acelya opowie mu, co wie. Jeśli ona mnie zniszczy, ja zniszczę ciebie. Potrzebuję trzech milionów. W przeciwnym razie możesz zapomnieć o Kuzeyu, a ja o Sili.
Twarze Bahar i Cavidan zamarzają, jakby uderzyło w nie lodowate powietrze prawdy, której nikt nie chciał przyjąć.
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia były filmy Aşk ve Umut 234. Bölüm i Aşk ve Umut 235. Bölüm dostępne na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tych odcinków, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.







