„Miłość i nadzieja” – odcinek 318 – szczegółowe streszczenie
Pokój Sili tonie w półmroku poranka. Przez różowe zasłony sączy się blade światło, które łagodnie opada na pastelowe ściany i kwiecisty wzór kołdry. Kuzey wchodzi cicho, niemal bezszelestnie, ubrany w ciemny garnitur, którego sylwetka kontrastuje z miękkością wnętrza. Jego kroki są ostrożne, jakby bał się, że każdy dźwięk może zburzyć kruchą ciszę.
Zbliża się do łóżka, gdzie Sila śpi jeszcze wtulona w poduszkę z kolorowym wzorem. Pochyla się nad nią, jego twarz znajduje się tuż przy jej uchu. Szeptem, niemal jak westchnieniem, wypowiada jej imię.
Sila otwiera oczy gwałtownie, a jej ciało podrywa się do pozycji siedzącej. W oczach ma lęk, a w głosie napięcie.
— Co tutaj robisz? — pyta, zaskoczona.
— Spokojnie… — mówi Kuzey, cofając się o pół kroku. — Nie mogłem spać całą noc.
— Dlaczego? Co się stało?
— Mówiłem, że musimy zastawić pułapkę na Leventa i Bahar. Musimy zrozumieć, co planują. Ale ty… ty nadal nie chcesz posunąć się za daleko, jeśli chodzi o Leventa.
— Kuzey, co ty wygadujesz? Wyjdź stąd natychmiast. Ktoś może cię zobaczyć.
— Niech zobaczy. Nie obchodzi mnie to. — Jego głos staje się twardszy. — Kiedy myślę o tym mężczyźnie, trzymającym cię za rękę… krew uderza mi do głowy. Tracę rozum. Nikt nie ma prawa cię dotykać. Nikt oprócz mnie.
— Kuzey, opamiętaj się — mówi Sila, ściszonym, ale stanowczym tonem. — Jesteś mężem Bahar. My tylko gramy w grę. Nie możesz mnie dotykać. W ogóle.
— Wiesz, co mam na myśli. Nie dramatyzuj. Ten facet nawet nie powinien zbliżać się do twoich palców.
— W jakim charakterze wydajesz mi ten zakaz? — pyta Sila, unosząc brwi. — Jako kto? Jako mąż Bahar?
Kuzey milczy przez chwilę, a potem uśmiecha się szeroko. Jego spojrzenie jest zawadiackie, ale w oczach kryje się głębokie uczucie.
— Nie. Jako mężczyzna, którego kochasz.
Sila nie odpowiada. Jej wzrok zatrzymuje się na jego twarzy, jakby próbowała odnaleźć w niej prawdę, której boi się wypowiedzieć. Za oknem wiatr porusza zasłoną, a w pokoju zapada cisza, która mówi więcej niż słowa.
***
Belkis i Feraye siedziały na sofie, każda z filiżanką kawy w dłoni. Aromat naparu unosił się w powietrzu, mieszając się z ciężarem niewypowiedzianych myśli.
— Więc Bulent po prostu przyszedł? — zapytała Belkis, odkładając filiżankę na ławę. — I co powiedział? Wyjaśnił, dlaczego tak długo milczał? Gdzie był przez ten czas?
— Twierdzi, że przygotowywał się, by stawić nam czoła — odparła Feraye, z lekkim westchnieniem.
— Powinnaś mu przypomnieć, że wasza kłótnia to przeszłość. Ale bomba, którą zrzucił lata temu, właśnie teraz eksplodowała — i to w naszych głowach.
— Belkis… Właściwie wszystko, co mnie spotkało, było winą Naciye. To ona wszystko zaczęła.
— Może i tak, ale Bulent tylko dolał oliwy do ognia. Skomplikował wszystko.
— Masz rację. Ale powiedz mi, kto z nas nie popełnia błędów?
— Feraye, na litość boską, jakie błędy my popełniłyśmy? — Belkis uniosła brwi. — A tak w ogóle… gdzie teraz jest Bulent? Nie mów, że został tutaj.
— Nie, nie został na noc. Odszedł tak szybko, jak się pojawił.
— A Melis? Jak zareagowała, gdy go zobaczyła?
— Myślałam, że się na niego rzuci. Że zacznie krzyczeć, wyrzucać mu wszystko. Ale nie. Gdy tylko go zobaczyła, po prostu mocno go przytuliła. Melis przez cały ten czas była wściekła na nas. Krzyczała, że ukryliśmy przed nią prawdę. Nawet zaangażowała prawnika, chciała zabezpieczyć majątek. Ale kiedy stanął przed nią ojciec… zamieniła się w łagodnego kota. Jedyne, czego pragnęła, to żeby został przy niej.
— Jest córką, Feraye. Troszczy się o ojca. Melodi też taka była… Jej ojciec sprawiał nam same kłopoty, a ona wciąż go broniła. A potem? Nawet nie przyszedł na jej pogrzeb… — Belkis urwała, jakby nie chciała wracać do tamtych wspomnień. — Nieważne. Powiedz mi, dokąd poszedł Bulent? Czy udał się do Gonul?
Na twarzy Feraye pojawił się cień niepokoju. Nie pomyślała o tym wcześniej, ale słowa Belkis zasiały w niej wątpliwość.
— Na pewno rzucił się w jej ramiona, gdy wszystko wyszło na jaw — dodała Belkis z goryczą. — Tacy są mężczyźni. Ciągle uganiają się za kobietami. Nawet na pogrzebie żony będą oglądać się za innymi.
— Belkis, nie strasz mnie… — Feraye sięgnęła po szklankę z wodą, jakby chciała ugasić coś więcej niż pragnienie.
— Nie mów potem, że cię nie ostrzegałam. Pojechał do Gonul, bo nie dałaś mu szansy.
***
Dom Gonul tonie w ciszy, przerywanej jedynie szelestem liści za oknem. Bulent stoi przed drzwiami, ubrany w ciemny garnitur, z twarzą napiętą i niespokojnym spojrzeniem. Zagląda przez okno, przez szczelinę między zasłonami — ale wnętrze wydaje się puste. Puka raz, potem drugi, coraz głośniej, wołając imię córki.
— Zeynep… Zeynep, to ja.
Brak odpowiedzi. Naciska na klamkę, a drzwi ustępują z cichym skrzypnięciem. Wchodzi do środka, ostrożnie, jakby bał się, że dom odrzuci jego obecność. Wnętrze jest ciepłe, pastelowe, z miękkimi dywanami i kwiecistymi zasłonami. Bulent rozgląda się, jego wzrok zatrzymuje się na znajomych przedmiotach. Wchodzi do pokoju Zeynep, gdzie na łóżku leży jej różowy sweter. Bierze go do rąk, siada na brzegu łóżka i zamyka oczy, jakby chciał cofnąć czas.
W tym samym momencie Cihan wraca z joggingu. Spocony, z szybkim oddechem, zatrzymuje się przed domem i dostrzega otwarte drzwi. Instynktownie chwyta polano z drewutni. Na palcach wchodzi do środka. Jego ciało jest napięte, gotowe do reakcji. W jednym z pomieszczeń zauważa sylwetkę mężczyzny, odwróconego plecami, pochylonego nad łóżkiem.
Bez chwili wahania uderza go w tył głowy. Bulent osuwa się bezwładnie na łóżko, wciąż trzymając sweter w dłoniach.
— Kim jest ten idiota? — mruczy Cihan, patrząc na nieprzytomnego mężczyznę. — Musimy koniecznie wymienić zamek.
Z korytarza dobiega zdyszany głos Zeynep. Cihan szybko chowa polano za plecami i wychodzi jej naprzeciw.
— Zeynep, może się jeszcze trochę przespacerujesz — rzuca nerwowo.
— Jaki spacer? Nie mogę nawet zrobić kroku — odpowiada, zaskoczona jego dziwnym tonem.
— Posłuchaj… do domu wszedł jakiś facet.
Zeynep zatrzymuje się w pół kroku, a jej twarz blednie.
— Co? Złodziej? Gdzie jest?
— Nie wiem, czy to złodziej, ale wyglądał jak szalony starzec. Przyłapałem go w twoim pokoju. Uderzyłem go w głowę. Zemdlał.
Zeynep odsuwa Cihana i wchodzi do pokoju. Widzi mężczyznę leżącego na jej łóżku, z zamkniętymi oczami i dłońmi wciąż zaciśniętymi na swetrze.
— Wujek Bulent? — pyta, głosem pełnym niedowierzania.
Cihan staje za nią, z szeroko otwartymi oczami.
— To… to twój ojciec?
***
Kilka minut później Bulent zaczyna odzyskiwać przytomność. Mruży oczy, z trudem podnosi głowę i masuje potylicę, jakby próbował zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Nagle dostrzega twarz dziewczyny stojącej tuż przed nim.
— Zeynep… — szepcze słabym głosem. — Strasznie boli mnie głowa…
— Cihan, przynieś lód! — woła Zeynep, pochylając się nad ojcem.
Po chwili Cihan wraca z kompresem, który paruje chłodem. Podaje go Bulentowi, nieco niepewnie, i mówi:
— Przepraszam, proszę pana. Kiedy zobaczyłem pana ze swetrem Zeynep w rękach… pomyślałem, że jest pan kimś niebezpiecznym.
— Wystarczyło zapytać — odpowiada Bulent, krzywiąc się z bólu.
— Nie zwykłem zadawać pytań, gdy czuję się zagrożony. Ostatnim razem, gdy to zrobiłem… zostałem postrzelony przez Taylana.
— Co? Taylan cię postrzelił? — Bulent patrzy na niego z niedowierzaniem.
— Długa historia. Ból minął, rana się zagoiła. Zostało tylko wspomnienie. — Cihan wzrusza ramionami. — Może chciałby pan coś do picia?
***
Zeynep krząta się po pokoju, nerwowo pakując książki i notatki do torby. Każdy jej ruch jest gwałtowny, niecierpliwy, jakby chciała uciec nie tylko z domu, ale i od wspomnień, które nie dają jej spokoju. Przez uchylone okno wpada chłodne jesienne powietrze, a w tle cicho szumi telewizor, nadając scenie złudny spokój.
Na wersalce siedzi Bulent. Wciąż trzyma przy potylicy zimny kompres. Jego twarz jest blada, zmęczona, a spojrzenie — ciężkie od winy.
— Moja córko… możemy chwilę porozmawiać? — pyta cicho, jakby bał się, że głośniejsze słowo rozsypie kruche napięcie między nimi.
Zeynep zatrzymuje się, ale nie odwraca.
— O czym chcesz rozmawiać, wujku Bulencie?
— Rozmawiałem z rodziną. Wszyscy już wiedzą. Nawet Melis.
Dziewczyna powoli odwraca głowę. Jej twarz jest spokojna, lecz w oczach płonie złość.
— To, że ktoś zna prawdę, nie znaczy, że ją przyjmuje. Każdy waży wiadomość sercem. Jedni potrafią ją przyswoić i zostają… Inni odchodzą. Tak jak ty.
— Nie, Zeynep. Nie zostawiłem cię. Pewnego dnia zadzwoniła twoja mama. Zadzwoń do niej, proszę. Ona ci wszystko wyjaśni.
— Wiem już wszystko — przerywa zimno. — I nie masz pojęcia, przez co przeszłam, bo cię tu nie było.
— Zeynep, proszę… moja córko, nie odwracaj się ode mnie. I nie nazywaj mnie wujkiem.
— Odszedłeś, wujku Bulencie. — Jej głos drży, ale wciąż jest twardy. — Ege, ciocia Feraye… wszyscy kłamali. Patrzyli mi w oczy i kłamali. Cihan został ranny. Mógł umrzeć.
Bulent pochyla głowę.
— Bardzo mi przykro z powodu wszystkiego, co się wydarzyło…
— Mnie nie jest przykro. — W jej oczach pojawia się gniew. — Dobrze, że tak się stało. Bo gdyby nie to, nigdy nie poznałabym prawdy.
Zeynep rzuca mu pełne bólu spojrzenie i rusza do drzwi. Jej krok jest szybki, niemal desperacki. Bulent podrywa się i biegnie za nią. Na ulicy zatrzymuje ją, łapiąc za ramię.
— Zeynep, zaczekaj, proszę. Posłuchaj mnie choć przez chwilę. Wiele razy chciałem ci powiedzieć… Próbowałem zacząć rozmowę, ale brakowało mi odwagi.
Zeynep odwraca się gwałtownie. Jej głos drży od emocji.
— Wiem. Często przemawiałeś do mnie jak ojciec. Często rozmawiałeś ze mną, gdy kłóciłam się z Melis. Ale przez cały ten czas byłam twoją córką. Nie tylko z krwi, ale z serca. A ja o niczym nie wiedziałam. Każdego wieczoru zamykałam się w pokoju i płakałam.
Robi krok w jego stronę, a jej głos staje się mocniejszy, pełen bólu i żalu:
— Kiedy Ege trzymał mnie za rękę, byłam twoją córką. Kiedy Belkis rzuciła mi pieniędzmi w twarz i wyrzuciła z domu — byłam twoją córką. Kiedy zostałam dźgnięta nożem, kiedy Ege i Melis brali ślub — też byłam twoją córką! A ty? Milczałeś. Nie potrafiłeś spojrzeć mi w oczy i powiedzieć prawdy.
Zatrzymuje się na chwilę, a łzy spływają jej po policzkach.
— Powiedziałeś wtedy: „Kocham cię jak własną córkę. W żaden sposób nie różnię ciebie i Melis.” — Zeynep powtarza jego słowa z gorzkim uśmiechem. — Ale różniłeś. A potem odszedłeś. Bez pożegnania. Zostawiłeś mnie samą w obcym mieście, z matką, która okłamywała mnie przez całe życie.
— Masz rację, Zeynep… — mówi Bulent cicho, próbując zbliżyć się i dotknąć jej ramienia, lecz dziewczyna natychmiast cofa się o krok. — Cokolwiek powiesz, masz rację. Ale za każdym razem, gdy próbowałem ci to wyznać, coś stawało na drodze. Twoje kłótnie z Melis, uwolnienie Gonul z więzienia, potem twoje porwanie… i ten dzień, gdy zostałaś ranna. A później ślub. Za każdym razem, gdy zbierałem się na odwagę, wszechświat jakby mnie powstrzymywał.
— Powinieneś był mi powiedzieć pierwszego dnia, kiedy mnie zobaczyłeś — odpowiada chłodno Zeynep. Jej głos jest twardy jak stal.
Bulent spuszcza wzrok.
— Wiem, moja córko. Myślałem, że powiem ci, kiedy wszystko się uspokoi, kiedy będzie bezpiecznie… Ale w tym czekaniu straciłem wszystko.
Zeynep wymierza w niego drżący palec. W jej oczach błyszczą łzy gniewu.
— Gdybyś powiedział mi prawdę wtedy, gdy pojawiłeś się po raz pierwszy, wszystko potoczyłoby się inaczej. Wiedziałabym o uczuciach Melis do Egego. Nigdy bym się do niego nie zbliżyła, nie zraniłabym jej, a ona nie nienawidziłaby mnie tak bardzo. Gdybym od początku wiedziała, że jesteś moim ojcem, pani Feraye nie żyłaby w stresie i lęku. W tym domu nie byłoby kłamstw, tajemnic i upokorzeń. Zostałabym w akademiku, a nasza rodzina — nie rozpadłaby się.
— Zeynep, moja córko… — Bulent mówi łamiącym się głosem. Jego spojrzenie błaga o wybaczenie. — Bałem się tego dnia. Bałem się, że gdy usłyszysz prawdę, znienawidzisz mnie. Nie potrafiłem tego znieść.
Zeynep milczy przez chwilę, jakby próbowała opanować drżenie w głosie.
— W dniu, w którym dowiedziałam się, że jesteś moim ojcem, siedziałam sama w pokoju i myślałam. Przypominałam sobie każdą chwilę, kiedy mogłeś mi to powiedzieć. Pierwszy raz — kiedy pojechałam z Egem do Edremit, żeby poznać prawdę o moim ojcu. Byłeś tam. Pojawiłeś się przed nami… I nic nie powiedziałeś.
Jej głos staje się coraz bardziej drżący, a łzy spływają po policzkach.
— Potem wszystko, co spotkało mnie w tym domu. Pogarda, chłód. Policzek od cioci Belkis. Każdy z tych momentów był jak cios… a ty milczałeś.
Zeynep spogląda mu w oczy po raz ostatni. W jej spojrzeniu miesza się żal, rozczarowanie i utracona miłość.
— Myślałam o tym wszystkim. O każdej chwili, w której mogłeś powiedzieć: „Jestem twoim ojcem.” Ale nigdy tego nie zrobiłeś. — Jej głos łamie się w półsłowie. — Nie mogę już na ciebie patrzeć.
Dziewczyna odwraca się gwałtownie i odchodzi, zostawiając Bulenta na środku ulicy — z rękami bezradnie opuszczonymi wzdłuż ciała, z twarzą, na której maluje się rozpacz człowieka, który zrozumiał wszystko zbyt późno.
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia był film Aşk ve Umut 243. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

















