Suna przytula Seyran.

„Złoty chłopak” odc. 245 – streszczenie szczegółowe

Mijają dwa lata od dramatycznych wydarzeń, kiedy Seyran, na oczach całej rodziny, nagle straciła przytomność. Dziś, odrodzona niczym feniks, wyłania się z morskich fal. W tle słychać jej głos, pełen siły i determinacji:

„W obliczu śmierci człowiek się zmienia. Stajesz się kimś, kim nigdy nie podejrzewałeś, że możesz być. Myślisz, że bez niego nie przeżyjesz, aż w końcu zdajesz sobie sprawę, że to właśnie przez niego się dusiłeś. A to zrozumienie przychodzi dopiero wtedy, gdy narodzisz się na nowo. Ktoś, kto cię dusił, znika z twojego życia. A ktoś, kto daje ci nowe życie, pojawia się na jego miejscu.”

Seyran wychodzi na plażę, gdzie czeka na nią Sinan. Jego spojrzenie jest czułe, a uśmiech rozbrajająco szczery.
— Chcesz, żebym cię tu zostawił, syreno? — rzuca z figlarnym błyskiem w oku.

Seyran dotyka jego policzka, a jej uśmiech jest pełen ciepła.
— Nie możesz mnie zostawić, tak jak ja nie mogę zostawić ciebie.

Nieopodal Suna i Abidin pakują swoje rzeczy. Jutro biorą ślub i wracają do Stambułu, by rozpocząć nowy rozdział życia.

Gdy siostry zostają same, Suna zauważa cień niepewności w oczach Seyran.
— Co się dzieje? — pyta cicho.

Seyran spuszcza wzrok.
— Nie chcę wracać do Stambułu, siostro.

Suna delikatnie dotyka jej włosów, a potem obejmuje ramiona.

— Nie będę pytać dlaczego. To miasto było dla ciebie pełne bólu. Ale ty nie jesteś już tamtą Seyran. Stałaś się silniejsza. Masz u boku wspaniałego mężczyznę, który cię kocha. Więc nie bój się Stambułu. Niech Stambuł boi się ciebie.

Seyran uśmiecha się blado, ale w jej oczach widać cień wątpliwości.

***

Abidin i Sinan składają namiot.
— Gdy wrócimy do Stambułu, odwiedzę Ferita — mówi nagle Abidin.

Sinan zastyga na chwilę.

— On też przyjdzie?
— Nie sądzę. Wątpię, żeby pojawił się na moim ślubie. Ale znam go tyle lat i nie mogę go nie zaprosić.

Sinan wzdycha ciężko.
— Rozumiem, ale przyznaję, że denerwuję się, gdy tylko słyszę jego imię. Ty też mnie zrozum. Był jej mężem…

Abidin kładzie mu rękę na ramieniu.
— To mój ślub, Sinanie. Mogę robić, co chcę. A ty nie masz się czym przejmować.

Sinan kiwnął głową, ale jego spojrzenie zdradza, że wcale nie jest o tym przekonany.

***

Tymczasem w Stambule Ferit jest w nowym związku z brunetką o imieniu Diyar. Dziewczyna zakrada się do jego pokoju przez dach, tak jak kiedyś robiła to Pelin. Ich czułe chwile przerywa Serpil, siostrzenica Ifakat.

— Twój ojciec zaprosił gościa na śniadanie — oznajmia sucho.

Diyar znika przez balkon, a Ferit schodzi na dół.
— Ciociu Hattuc, co się dzieje? Kogo się spodziewamy?

— Sama nie wiem, ale jeśli twój ojciec uznał, że to ktoś godny naszego stołu, to znaczy, że to ktoś ważny — odpowiada seniorka.
— Nie było potrzeby takich przygotowań — wtrąca Ifakat. — Orhan ma mnóstwo dokumentów do podpisania. Nie powinien tracić czasu.

Hatice kręci głową.
— Wszystko będzie tak, jak za czasów Halisa-agi. Bez dyskusji.

***

Podczas podróży do Stambułu Seyran, Sinan, Suna i Abidin zatrzymują się na klifie. Morze rozbija się o skały, a wiatr rozwiewa włosy Seyran. To tutaj podejmuje decyzję, która odmieni jej życie.

Odwraca się do Sinana.

— Człowiek w życiu doświadcza rzeczy, których obiecał sobie, że nigdy nie zrobi — zaczyna cicho. — Śmierć czasem zamienia się w nowe życie. — Ujmuje jego ręce. — Byłam martwa, Sinanie. Ale dzięki tobie znów żyję. Wprowadziłeś mnie do świata, którego nie znałam. Pozwoliłeś mi odnaleźć prawdziwą mnie.

Opiera czoło o jego czoło i szepcze:

— Spójrz na mnie. — Gdy Sinan w końcu podnosi wzrok, jego serce przyspiesza. — Czy wyjdziesz za mnie?

Suna wstrzymuje oddech.
— Co?!

Sinan szeroko się uśmiecha.
— Tak!

Podnosi Seyran w ramionach i wirują razem na klifie, śmiejąc się radośnie.

Po wzajemnych gratulacjach wszyscy kierują się do samochodu. Suna jednak zatrzymuje Seyran.

— Co ty wyprawiasz? — pyta szeptem.
— Wychodzę za mąż — odpowiada Seyran z beztroskim uśmiechem.

— Seyran, to nie jest gra. Właśnie złożyłaś Sinanowi obietnicę na całe życie. Oczywiście chcę, żebyś była szczęśliwa… Ale powiedz mi szczerze: podjęłaś tę decyzję, bo kochasz Sinana, czy dlatego, że boisz się Ferita?

Seyran zamiera.
— Jakiego Ferita? — Jej głos drży od oburzenia. — Myślisz, że on jeszcze dla mnie istnieje?!

Suna milczy przez chwilę, po czym wzdycha.
— Seyran… Stambuł zawsze oznaczał dla ciebie Ferita. Czy to nie dlatego uciekłaś na dwa lata?

Seyran zaciska pięści.
— Nie uciekłam przez niego! Uciekłam od wspomnień, od bólu, od tego, co tam przeżyłam. Ale nie od Ferita!

Jej słowa brzmią przekonująco, ale w jej oczach wciąż czai się niepewność.
— Wrócę tam jako zupełnie inna Seyran — dodaje po chwili. — Więc zaufaj mi. Wiem, co robię.

Suna przygląda jej się uważnie, po czym uśmiecha się z rezygnacją.

— Przepraszam, po prostu nie przyzwyczaiłam się jeszcze do tej nowej Seyran.
— Przyzwyczaisz się — mówi Seyran z uśmiechem. — I pokochasz ją jeszcze bardziej.

Siostry ściskają się mocno, gotowe na powrót do miasta, które kiedyś je złamało. Tym razem jednak to one będą dyktować warunki.

***

Orhan wchodzi do rezydencji, a u jego boku kroczy młoda dziewczyna. Jest tak młoda, że wydaje się wręcz młodsza od jego własnego syna.

Ferit unosi brwi, patrząc na ojca z niedowierzaniem.
— Tato? Betül? Co tu się dzieje?

Hatice, stojąca nieco dalej, również marszczy czoło.
— Betül? A kimże ona jest?

Ifakat rzuca przeciągłe spojrzenie młodej kobiecie, po czym oznajmia chłodnym tonem:
— Pani Hattuc, ta młoda dama to dziewczyna Orhana.

Hatice niemal się krztusi.
— Orhanie?! — Jej oczy robią się wielkie jak spodki. — O czym ona mówi?!

Orhan prostuje się i przemawia z powagą:
— Mamy dla was wiadomość. Ja i Betül pobieramy się.

Przez salon przetacza się fala niedowierzania. Hatice łapie się za serce.
— Orhanie! Ta dziewczyna mogłaby być twoją córką! Oszalałeś?!

Ifakat, choć wcześniej miała świadomość ich relacji, również nie kryje szoku.
— Jak śmiesz sprowadzać ją do naszego domu?! Jak może nosić nasze nazwisko?! — Jej oczy płoną gniewem. — Czy wyobrażasz sobie, co powiedziałby aga, gdyby tu był?!

Nagle do salonu wpada Serpil, uśmiechnięta od ucha do ucha.
— Cóż, moim zdaniem bardzo dobrze do siebie pasujecie! — oznajmia z entuzjazmem. — Gratulacje, wujku Orhanie!

Hatice przymyka powieki, a jej oddech staje się nierówny.
— Ach, Halisie… — szepcze do siebie. — Dlaczego musimy przez to przechodzić?

Orhan odchrząkuje i mówi stanowczo:
— Pani Hattuc, nie przyszedłem tu po pozwolenie. Przyszedłem was poinformować. Chciałem podzielić się naszym szczęściem. Ślub odbędzie się jak najszybciej, więc dobrze będzie, jeśli się do tego przyzwyczaicie.

Hatice patrzy na niego z przerażeniem.
— Synu, dlaczego tak się spieszycie? Coś się stało?

Ifakat mruży oczy i uważnie obserwuje Orhana.
— Najwyraźniej z jakiegoś powodu się śpieszą… — Jej spojrzenie przeszywa go niczym sztylet. — No dalej, Orhanie. Powiedz to. Wiem, że nie powiedziałeś jeszcze wszystkiego.

Betül, która dotąd stała cicho, nagle unosi podbródek i uśmiecha się kpiąco.
— Tak, jest coś jeszcze — przyznaje dumnie. — Jestem w ciąży.

Zapada grobowa cisza. Serpil jako jedyna klaszcze w dłonie, rozbawiona tą sytuacją.

Ferit zaciśniętą pięścią uderza w stół, po czym gwałtownie wstaje.
— Życzę wam szczęścia — rzuca z drwiną i wychodzi z rezydencji, trzaskając drzwiami.

Ifakat prycha.
— Brawo, Orhanie! Nie dość, że nie jesteś dla tej rodziny żadnym wsparciem, to jeszcze ją pogrążasz! — rzuca z jadowitą złością. — Ferit powinien skupić się na projektowaniu, na firmie! A teraz? Teraz jest rozproszony przez twoją tanią przygodę!

Odwraca się do Betül i patrzy na nią jak na intruza.
— A ty, moja droga, nie ciesz się za bardzo, że znalazłaś bogatego męża. Życie bywa przewrotne. Może przyjdzie dzień, kiedy to ty będziesz musiała utrzymywać tego swojego „bogatego męża”.

***

Tego samego dnia do rezydencji przybywa Abidin. Znajduje Ferita na tarasie, stojącego nieruchomo z wzrokiem utkwionym gdzieś w dal.
— Dobrze się czujesz? — pyta, choć już na pierwszy rzut oka widzi, że odpowiedź jest oczywista.

Ferit uśmiecha się krzywo.
— Dzisiaj jestem szczególnie szczęśliwy. W końcu będę miał brata.

Abidin marszczy brwi.
— Co? Co to znaczy?

Ferit wskazuje podbródkiem w stronę podjazdu, gdzie Betül właśnie wsiada do samochodu. Abidin otwiera szerzej oczy.
— To jakiś żart? Twój ojciec dopiero co rozwiódł się z panią Gülgün…

— Jak widać, nie traci czasu — mówi Ferit lodowato. — Ale to nie mój problem. Co cię tutaj sprowadza?

Abidin wyciąga z kieszeni kopertę i kładzie ją na stoliku.
— Jutro Suna i ja bierzemy ślub. Chciałem, żebyś wiedział.

Ferit sięga po kopertę, ogląda ją przez chwilę, po czym parska śmiechem.
— Nie za wcześnie mnie o tym informujesz? — mówi sarkastycznie. — Do jutra mogę zapomnieć.

Abidin wzdycha.
— Ferit, znasz sytuację. Dopiero co wróciłem.

— Gratuluję, Abidinie — rzuca sucho złoty chłopak i podnosi się z miejsca.

— Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie „Abidinem”, zmiażdżę cię. — Abidin również wstaje, patrząc na niego z naganą. — Wiesz, co się stało. To by nie wyszło między wami, bracie. A zwłaszcza nie teraz.

Ferit mruży oczy.
— Seyran wróciła?

— Tak. — Abidin zawiesza głos. — I… Ona i Sinan również planują ślub.

Ferit nieruchomieje na moment. Po chwili na jego twarzy pojawia się cyniczny uśmiech.
— Przekaż moje gratulacje swojemu panu Sinanowi.

Z tymi słowami wsiada do samochodu i odjeżdża, zostawiając Abidina samego na tarasie.

Abidin przez chwilę patrzy za nim, po czym kieruje się do ochroniarzy, z którymi przez lata zbudował przyjacielskie relacje.

Niedaleko, ukryta za kolumną, stoi Aysen, córka Sefiki. W oczach ma łzy.

Matka podchodzi do niej i kładzie dłoń na jej ramieniu.
— Aysen, córko, co się dzieje?

Aysen ociera łzy, ale nie jest w stanie powstrzymać kolejnych.
— To koniec, mamo… On się żeni…

Sefika patrzy na nią z troską, ale wie, że nie ma słów, które mogłyby złagodzić ten ból.

***

Esme krząta się po kuchni, kończąc przygotowania do obiadu. Aromat przypraw unosi się w powietrzu, wypełniając mieszkanie ciepłem domowego posiłku. Oczekuje córek, więc wszystko musi być idealne.

Nagle rozlega się dzwonek domofonu. Esme wyciera dłonie o fartuch i z uśmiechem podchodzi do urządzenia, przekonana, że to one. Jednak zamiast znajomego głosu słyszy ochroniarza, brzmiącego na wyraźnie zaniepokojonego:

— Pani Esme, dałaś nam jasne instrukcje, ale ten człowiek znów się pojawił.

Zanim zdąży zapytać, o kogo chodzi, w tle rozbrzmiewa pijacki, roztrzęsiony głos jej byłego męża:

— Esme! Ci dwaj nie chcą mnie wpuścić! — Kazim wykrzykuje z furią. — Jestem draniem, tak? To zrobię scenę! Przysięgam, że ich rozwalę, a potem poleje się krew!

Esme zaciska powieki. Serce wali jej w piersi, ale nie okazuje strachu. Oddycha głęboko, a jej głos, choć drży od emocji, pozostaje stanowczy:

— Nie wpuszczajcie go, w żadnym razie! — mówi twardo do ochroniarza. — Nie znam go i nie chcę go znać.
— Nie znasz mnie?! — Kazim warczy jak ranne zwierzę. — Jak możesz nie znać własnego męża?!

Esme parska cicho, bardziej z rozgoryczenia niż rozbawienia.

— Nie mam żadnego męża. Jestem rozwiedzioną, samotną kobietą, Kazimie. Ty jesteś dla mnie nikim. A mimo to przy każdej okazji stajesz pod moimi drzwiami. Ile razy mam to powtarzać?

Mężczyzna nie odpuszcza. Jego błagania przechodzą w lament, potem w krzyki, aż w końcu w desperację. W końcu Esme zaciska szczękę i mówi strażnikom, by go wpuścili.

Kilka minut później Kazim stoi przed jej drzwiami. Jego spojrzenie jest mętne, a ruchy nieco chwiejne. Kiedy próbuje ją objąć, Esme natychmiast się cofa, odpychając go ze wstrętem.

— Co ty wyprawiasz?! — rzuca ostro. — Idź i przytul swoją żonę!

Kazim kręci głową.
— Jaką żonę? Przecież ja jej nie kocham. Nigdy jej nie kochałem. To ciebie chcę, Esme. Zawsze ciebie. Zerwałem z nią.

Esme unosi brwi, przyglądając mu się uważnie.

— Zerwałeś z nią? — powtarza powoli, a potem krzyżuje ręce na piersi. — Nie, to nie tak. To nie ty ją zostawiłeś, tylko ona ciebie. Twoja kochana Zerrin zrobiła cię w konia. Wydała wszystkie twoje pieniądze, a potem zniknęła. Prawda, Kazimie?

Mężczyzna unika jej spojrzenia.
— Cicho, Esme. Sąsiedzi usłyszą…

Esme śmieje się gorzko.
— Nie ma już Esme, Kazimie. Ona zniknęła razem z twoją lojalnością.

Nagle Kazim wciąga głęboko powietrze, jakby dopiero teraz zauważył zapach unoszący się w mieszkaniu.

— Kofty… — mruczy z rozmarzeniem. — I gulasz… Czuję to! Esme, kochanie, pozwól mi chociaż zjeść. Obiecuję, że potem sobie pójdę.
— Nie możesz! — odpowiada stanowczo. — Ten obiad jest dla Seyran!

Natychmiast gryzie się w język. Nie powinna była tego mówić.

Kazim momentalnie ożywia się, a jego twarz rozjaśnia nadzieja.

— Seyran tu będzie? — szepcze, a w jego oczach pojawia się coś na kształt szansy. — Moja córeczka… Przysięgam, Esme, bardzo za nią tęskniłem. Niech przyjdzie! Niech zobaczy na własne oczy, co zrobiłaś z jej ojcem!

Esme zaciska pięści.

— Ja? Co ja zrobiłam, Kazimie? Gdzie byłeś przez te dwa lata, kiedy twoja córka walczyła o życie?! Gdzie byłeś, kiedy się rozwodziła?! Nie zasługujesz nawet na to, by wypowiedzieć jej imię!

Mężczyzna osuwa się na podłogę i siada po turecku, z rezygnacją kładąc dłonie na kolanach.

— Nigdzie nie pójdę — oznajmia z uporem. — Będę tu siedział i czekał na moją córkę. Możesz mnie wyrzucić, jeśli dasz radę.

Podnosi na nią błagalne spojrzenie.
— Jestem głodny, Esme. Umieram z głodu. Daj mi chociaż jeden kęs. Choć jedną koftę… Twoje ręce są złote. Wiesz o tym.

Esme patrzy na niego przez dłuższą chwilę. W jej oczach nie ma jednak już czułości, nie ma dawnych wspomnień, nie ma niczego, co mogłoby mu dać nadzieję. Jest tylko zimne, nieprzeniknione milczenie.

Podobne wpisy