Dziedzictwo odc. 713: Nana nie wierzy w śmierć Yamana!

Nana znajduje się w lesie. Jest zdruzgotana, ale zarazem pełna wiary i determinacji.

„Dziedzictwo” – Odcinek 713 – Streszczenie

Choć cała rezydencja pogrążona jest w żałobie, Nana wciąż nie potrafi uwierzyć, że Yaman naprawdę nie żyje. Zapłakana Akca, szlochając, zastanawia się, jak powiedzą o tragedii Yusufowi. Wtedy Nana stanowczo przerywa:

— Nie powiesz mu. Yusuf nie może się dowiedzieć. On by tego nie przeżył. Jak możesz tak mówić, skoro nie mamy żadnej pewności?!

— Nie słyszałaś, co powiedziała policja? — odpowiada cicho Akca. — Taka była wola Boga… musimy to zaakceptować.

— Daj mi trzy dni — rzuca stanowczo Nana, jej głos drży, lecz w oczach płonie determinacja. — Nie mnie, ale jemu, swojemu bratankowi, swojemu wnukowi. Nie poddawaj się tak od razu. Jeśli w ciągu trzech dni nie wrócę… wtedy mu powiesz. Do tego czasu nikt, rozumiesz? Żadnych łez przy nim, żadnych pogrzebowych rozmów.

— W porządku, córko… — Akca spuszcza wzrok i kiwa głową. — Będzie tak, jak mówisz.

Nana wychodzi na zewnątrz. W drzwiach wpada na Nedima, który właśnie wysiadł z samochodu.

— Moje kondolencje… — mówi z powagą, patrząc jej w oczy.

— On nie jest martwy! — wybucha Nana, a jej głos brzmi jak krzyk rozpaczy. — On żyje! Znajdę go!

Chce się wyrwać, ale Nedim łapie ją za ramię i zatrzymuje.

— Policja nie ma żadnych wątpliwości — mówi powoli. — Wiem, że to trudne, ale… nikt nie mógł przeżyć takiego wypadku.

— Nie mów tak! — Nana szarpie się, jej oczy pełne są łez. — Puść mnie!

— Nie puszczę cię samej. Pojadę z tobą.

Nie czekając na jej protesty, prowadzi ją do auta i razem ruszają na miejsce wypadku.

***

Gdy stają na krawędzi skarpy, Nana z trudem łapie oddech. Na dole, między skałami i wypaloną ziemią, leżą tylko zwęglone szczątki samochodu, wciąż jeszcze dymiące. Ten widok wbija jej serce w lodowaty uścisk.

— Spadł z tego urwiska… i spłonął — mówi chłodno Nedim, jakby chciał ją zmusić do zaakceptowania tego faktu. — Nie ma już nic, Nano. Nie ma sensu, żebyśmy tu zostawali. Wracajmy.

— Ty wracaj — odpowiada twardo, nie odwracając wzroku od wraku. — Chcę zostać sama.

— Nie mogę cię tu zostawić.

— Idź, powiedziałam!

Nedim bierze głęboki oddech, próbując zachować spokój.

— Rozumiem, jesteś wstrząśnięta. Ale nie będę spokojny, jeśli cię tu zostawię.

— Dlaczego w ogóle się mną przejmujesz?! Zostaw mnie w spokoju!

Milknie na chwilę, patrząc na nią z mieszaniną gniewu i żalu. W końcu mówi:

— W porządku. Zostań tu, ile potrzebujesz. Może to ci pomoże pogodzić się z tym wszystkim. Ale za dwie godziny przyślę ludzi, żeby cię stąd zabrali.

— Nie chcę nic od ciebie! — krzyczy Nana, odwracając się od niego.

Nedim jednak tylko odchodzi w stronę auta.

— Wyślę ich, Nano — rzuca jeszcze przez ramię lodowatym głosem. — Muszę mieć pewność, że nic ci się nie stanie. Za dwie godziny.

Wsiada do samochodu, trzaska drzwiami. Gdy odjeżdża, w jego oczach pojawia się chłodny błysk. Szepcze sam do siebie z przekąsem:

— Płacz, smuć się… ale prędzej czy później zaakceptujesz rzeczywistość. A wtedy będę przy tobie, żeby cię pocieszyć.

Silnik ryczy, a jego samochód znika za zakrętem, zostawiając Nanę samą w ciszy, na tle pogorzeliska i mrocznej, niepewnej nocy.

***

Następna scena rozgrywa się w firmie. W gabinecie Yamana, teraz już „jego” gabinecie, Nedim siedzi wygodnie w fotelu przy biurku, rozparty jak król we własnym królestwie. Po drugiej stronie, nieco bardziej spięty, siedzi Fuat, ale i na jego twarzy maluje się satysfakcja. Obaj wydają się w doskonałych nastrojach.

— Yaman chciał nas zniszczyć… — mówi Nedim, przeciągając się i opierając wygodnie o oparcie fotela. W jego oczach błyszczy triumf. — Ale to my zniszczyliśmy jego.

Fuat kiwa głową, choć w jego głosie pobrzmiewa ostrożność:
— Ale stało się to w ostatnim możliwym momencie.

Nedim wzrusza ramionami, jakby to nie miało znaczenia:
— Liczy się wynik. A wynik jest taki, że dostawy nadal będą realizowane bez przeszkód. Najpierw porozmawiamy z Sefketem o towarze. Na razie wstrzymamy transport narkotyków, dopóki policja przestanie węszyć. Nie ma pośpiechu. Bo tak naprawdę… wszystko się dopiero zaczyna.

Nagle rozlega się skrzypnięcie drzwi i stanowczy krok. Do gabinetu wchodzi Ferit. Jego spojrzenie jest ostre jak brzytwa, pełne czujności i gniewu. Nedim momentalnie prostuje się w fotelu, choć na twarzy próbuje zachować uprzejmy wyraz.

— Co się dopiero zaczyna? — pyta policjant chłodnym tonem, zamykając za sobą drzwi i podchodząc do biurka.

— Ferit, witaj… — odpowiada Nedim, nieco zbyt serdecznie, jakby chciał ukryć rosnące napięcie. — Usiądź, proszę.

Ferit zasiada w fotelu naprzeciw niego, nie spuszczając z niego wzroku.
— Powtarzam pytanie. Co się dopiero zaczyna?

Nedim prostuje się jeszcze bardziej, a jego głos zyskuje na opanowaniu:
— Po śmierci Yamana czeka nas trudny okres. Firma, rodzina… trzeba będzie się zmierzyć z konsekwencjami.

Ferit przekrzywia głowę i uśmiecha się lekko, lecz jego spojrzenie pozostaje lodowate:
— Więc ty też uważasz, że to był… wypadek?

— Oczywiście. Bardzo nieszczęśliwy wypadek — mówi Nedim z udawaną pewnością, ale jego palce nerwowo bębnią o blat.

Ferit pochyla się lekko do przodu, a jego głos obniża się do groźnego półszeptu:
— Znam Yamana lepiej, niż on sam znał siebie. Rzadko się widywaliśmy, to prawda, ale nikt nie znał jego charakteru tak jak ja. Powiem ci jedno: to prawie niemożliwe, żeby Yaman spowodował taki wypadek.

W gabinecie zapada ciężka cisza. Fuat nerwowo oblizuje wargi, a Nedim czuje, jak na karku pojawia mu się zimny pot.

Ferit wbija w niego spojrzenie, które mogłoby ciąć jak nóż:
— Jego wrogowie nigdy nie byliby w stanie go powalić, rozumiesz? Tylko ktoś z jego najbliższych. Ktoś, kogo nie podejrzewał. Zdrada. Tak się go pozbyto.

Nedim czuje, jak gardło mu się zaciska, ale nie daje tego po sobie poznać. Wpatruje się w policjanta z wymuszonym spokojem.

Ferit powoli podnosi się z fotela, a jego głos staje się jeszcze bardziej złowieszczy:
— Nie umrę, dopóki nie znajdę tego zdrajcy. Przysięgam.

Zapada kolejna chwila ciszy, nim się odwraca w stronę drzwi.

— A teraz… chcę zobaczyć sprawozdanie kwartalne. Natychmiast.

Wychodzi z gabinetu, zostawiając za sobą niedomknięte drzwi i atmosferę gęstą jak dym po wystrzale. Nedim odchyla się w fotelu, próbując złapać oddech. Na jego czole perli się pot, a w oczach widać coś, czego dawno nie czuł: strach.

***

Akcja przenosi się do mieszkania Koraya. Mężczyzna nerwowo krąży po pokoju z rękami głęboko w kieszeniach, jego twarz wykrzywia gniew i bezsilność.

— Przez nią ładuję się w kłopoty… — mamrocze pod nosem. — Dostaję lanie, tracę pieniądze, a ona dalej trzyma się Ferita, jakby nic się nie stało. Czy to jest w porządku? — zatrzymuje się na środku pokoju i kopie krzesło. — Wziąłem już pożyczkę, a i tak potrzebuję jeszcze ćwierć miliona. Skąd ja mam to wziąć? Jak mogłem się w to wpakować?

Nagle jego oczy błyszczą złowrogim blaskiem. W głowie pojawia się podła myśl.
— A co jeśli… jeśli zrobię tak, że to będzie dług Ayse, nie mój? — mówi do siebie, a kąciki jego ust unoszą się w chytrym uśmiechu.

Sięga po telefon i wybiera numer. Po kilku sygnałach w słuchawce rozlega się kobiecy głos:
— Halo? Gulsevin? Jak się masz? — zaczyna Koray, przybierając łagodny ton.

— Witaj, Korayu — odpowiada ciepło kobieta. — W zeszłym tygodniu rozmawiałam z Ayse. Wszystko u niej w porządku?

— Właściwie… nie bardzo, Gulsevin. Ayse… wpadła w długi — mówi z westchnieniem, jakby ciężko było mu to przyznać. — Próbuję jej pomóc, jak mogę, ale wiesz, jaka jest moja pensja. Nawet pożyczki już nie dostanę…

— Ojej… — Gulsevin milknie na chwilę, po czym dodaje z troską: — Bardzo mi przykro. Powiedz, czy mogę coś zrobić?

Koray od razu chwyta się tej nitki:
— Właśnie dlatego dzwonię. Potrzebowałbym pięćdziesięciu tysięcy… na początek. Ale błagam, nie mów Ayse, że to ode mnie. Jakoś jej dam te pieniądze, wezmę to na siebie…

— Jesteś naprawdę oddanym człowiekiem, Korayu. Zaraz ci przeleję.

— Dziękuję… naprawdę dziękuję — mówi miękko, a gdy się rozłączają, jego uśmiech staje się szyderczy.

Odkłada telefon na stół i mruczy do siebie:
— A teraz, Ayse… muszę jeszcze znaleźć dwóch twoich głupich przyjaciół. Potrzebuję więcej… dużo więcej pieniędzy.

***

Nedim świętuje swoje zwycięstwo, sącząc whiskey z kieliszka i zadowolony z siebie rozkładając się w fotelu. Jednak Idris, oparty o ścianę obok, wygląda na spiętego i zamyślonego.

— Cieszysz się jak dziecko — mówi cicho, mrużąc oczy. — Ale ja nie będę spokojny, dopóki nie zobaczę na własne oczy dowodu, że Yaman naprawdę nie żyje.

***

W lesie, w miejscu, gdzie roztrzaskał się samochód, Nana uparcie przeszukuje każdy zakamarek. Jej dłonie poranione są od gałęzi, a głos drży, gdy raz po raz woła:

— Yaman! Yaman, odezwij się!

W jej oczach błyszczy nieugięta nadzieja. Całym sercem wierzy, że on wciąż żyje, że gdzieś tu, pośród drzew, czeka na ratunek.

Czy ma rację? Czy jej wiara okaże się silniejsza niż dowody?

Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Emanet. Inspiracją do jego stworzenia był film Emanet 522. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.

Podobne wpisy