„Miłość i nadzieja” – odcinek 268 – szczegółowe streszczenie
Sila otworzyła oczy. Znów była w szpitalnej sali — tej samej, a jednak jakby innej. Tym razem coś przykuło jej wzrok. Na szafce nocnej stał kwiat. Anturium. Intensywnie czerwony, błyszczący niczym lakier.
Wyciągnęła ku niemu dłoń, jakby nie dowierzała, że to nie sen. Uniosła go ostrożnie i pogładziła palcami jego sercowaty liść. Na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech — pierwszy od wielu dni.
– Skąd się tu wziąłeś? – szepnęła, jakby rozmawiała z kimś bliskim. – Jesteś taki piękny.
Sięgnęła po dzbanek i polała ziemię, obserwując, jak chłonie każdą kroplę.
– Byłeś spragniony – powiedziała cicho. – Ale już jesteś bezpieczny. Nie zostawię cię. Nie pozwolę ci zwiędnąć.
W drzwiach pojawił się znajomy mężczyzna. Uśmiechnięty, spokojny, budzący zaufanie.
– Dzień dobry – odezwał się ciepło. – Jestem Levent. Poznaliśmy się wczoraj. Od teraz to ja będę się tobą opiekował.
Sila spojrzała na niego nieufnie, lecz z nutą ciekawości.
– Od dziś nie dostaniesz już tabletek nasennych. A drzwi do twojej sali będą otwarte. Ufam ci.
– Naprawdę? – Jej głos zadrżał. – Nikt mi jeszcze nie zaufał…
Levent spojrzał na nią z łagodnością.
– Wiesz, jak nazywa się ten kwiat?
Sila potrząsnęła głową.
– To anturium. Mówią na niego „kwiat flaminga”. Gdy już zacznie kwitnąć, robi to nieprzerwanie – przez cały rok. Ale tylko wtedy, gdy się o niego dba. Potrzebuje troski, ciepła, zaufania. Tak samo jak ty. Czy zajmiesz się nim?
Sila pokiwała głową, a w jej oczach pojawił się błysk nadziei.
– Doktorze Levencie… – odezwała się po chwili, nieśmiało. – Dlaczego tak bardzo się o mnie troszczysz?
Mężczyzna zawahał się. Spojrzał na nią z bólem w oczach.
– Bo to mój obowiązek – powiedział. – Ale też… przypominasz mi kogoś. Bardzo mi bliskiego. Kogoś, kogo nie udało mi się uratować. Ciebie uratuję.
Odwrócił się i opuścił salę, pozostawiając Silę sam na sam z kwiatem i własnymi myślami.
Na korytarzu zadzwonił jego telefon. Odruchowo odebrał.
– Halo?
– Doktorze Levencie? – Po drugiej stronie rozległ się głos Kuzeya.
– Słucham.
– Proszę się nie martwić o daty umowy. Formalności już ruszyły. Ale do rozpoczęcia procedury potrzebujemy kilku podpisów. Pani Feraye i ja przyjedziemy do kliniki.
– Feraye? Znam ją. To teściowa Egego. Wieczór będzie w porządku.
– Postaram się być. – Kuzey zawahał się, jakby coś go gryzło. – Chciałem jeszcze zapytać… o tę pacjentkę z wczoraj.
Levent westchnął cicho.
– Nie chciałem, żebyś był świadkiem tamtej sceny.
– Jej krzyk wciąż mam w głowie… Czy czuje się lepiej?
– Tak. Znacznie lepiej. Może nawet uda ci się ją dziś odwiedzić.
– Dobrze. Do zobaczenia, doktorze.
***
Ege spogląda na Zeynep z rosnącym niepokojem. Jego wzrok jest ciężki, pełen wątpliwości, które coraz trudniej mu tłumić.
– Powiedz mi wprost – mówi cicho, ale stanowczo. – Czy coś cię łączy z Cihanem?
Zeynep natychmiast prostuje się, jakby uderzyły w nią jego słowa. W oczach pojawia się błysk oburzenia.
– Ege, nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą! – rzuca ostro, unosząc palec w ostrzegawczym geście. – Nie zapominaj, że jestem tu tylko ze względu na Melodi. I tylko dlatego.
Zapanowuje niezręczna cisza, którą przerywa dźwięk otwierających się drzwi. Do domu wraca Feraye. Rozgląda się, widząc napiętą atmosferę unoszącą się w salonie.
– Coś się stało? – pyta, podchodząc do nich z zatroskanym spojrzeniem.
– Nie, ciociu Feraye – odpowiada Zeynep z wymuszonym spokojem. – Wszystko w porządku.
Feraye kładzie jej dłoń na ramieniu z matczynym ciepłem.
– Kochana Zeynep, chciałam cię przeprosić za wczoraj. Wiesz przecież, że Melis jest w ciąży. W takim stanie może reagować zbyt emocjonalnie. Czasem wybucha bez powodu.
Zeynep delikatnie się uśmiecha.
– Wiem i naprawdę to rozumiem. Nic się nie stało.
Chwilę później odchodzi do kuchni, zostawiając Egego i Feraye samych. Kobieta rzuca mu przenikliwe spojrzenie.
– Ege… co się dzieje? – pyta cicho. – Dlaczego Zeynep powiedziała, że jest tu tylko dla Melodi?
Ege spogląda w stronę kuchni, jakby chciał ją tam odszukać wzrokiem.
– To przez Cihana – mruczy z niechęcią. – Mam wrażenie, że coś się między nimi dzieje.
Feraye wzdycha, nie kryjąc irytacji.
– Posłuchaj mnie dobrze – mówi stanowczo. – Jako jej były chłopak, powinieneś zatrzymać swoje komentarze dla siebie.
– Ale on…
– Czy ci się to podoba, czy nie – ucina – trzymaj się od tego z daleka.
Jej głos brzmi łagodnie, ale z wyraźną nutą ostrzeżenia. Ege zaciska usta, nie odpowiada. Emocje w nim kipią, lecz wie, że Feraye ma rację. Nawet jeśli jego serce nie chce jej słuchać.
***
Bahar stała przed lustrem, delikatnie rozczesując włosy. Każdy ruch grzebienia był powolny, jakby próbowała w ten sposób uporządkować także myśli kłębiące się w jej głowie. Nagle w drzwiach stanęła jej matka.
– Mamo… – odezwała się cicho, nie odrywając wzroku od swojego odbicia. – Nie chcę się nigdzie wyprowadzać. Nie chcę być z dala od Kuzeya.
W jej głosie brzmiał smutek, ale też coś więcej – cień rozpaczy.
– A co będziesz tu robić, córko? – zapytała spokojnie Cavidan, podchodząc bliżej.
Bahar odwróciła się, a w jej oczach zalśnił ogień.
– Sama mi powiedziałaś, że jeśli czegoś chcę, muszę pobrudzić sobie ręce. Więc zamierzam je pobrudzić! – Jej postawa, spojrzenie, głos – wszystko emanowało niezłomną determinacją. Po chwili jednak zamilkła. Wzięła głęboki oddech i mówiła dalej, już łagodniej: – Widziałam moją siostrę w szpitalu. Płakała. Przeze mnie, mamo. Moja siostra… ona jest niewinna. To Alper ją skrzywdził. Ona była tylko ofiarą.
Łzy napłynęły jej do oczu. Z trudem powstrzymywała szloch.
– Kuzey mógł ją wtedy zobaczyć. Może… może znów byliby razem.
Cavidan usiadła na brzegu łóżka. Spojrzała na córkę z ciepłym, ale i nieco figlarnym uśmiechem.
– Ale zadbałaś o to, żeby się nie spotkali, prawda?
Bahar przytaknęła niemal niezauważalnie, po czym szepnęła:
– Kocham go, mamo. Tak bardzo… że jestem gotowa zdeptać miłość mojej siostry – siostry, która oddałaby za mnie życie. Jak mam po czymś takim wyjechać? Jak mam udawać, że to nic nie znaczy?
– Nigdzie się nie wybieramy, dziecko. Cała ta wyprowadzka to był blef – powiedziała Cavidan z iskrą zadowolenia w oczach. – Ale kiedy wczoraj upadłaś na podłogę… nawet ja myślałam, że to nie gra. – Zaśmiała się, szczypiąc ją lekko w ramię. – Jesteś lepszą aktorką niż ja!
– Mamo, przestań… Jaki blef? Ja przez te dwa dni oszalałam ze strachu. I tak, naprawdę zemdlałam. Ze stresu. Z wyczerpania.
Cavidan spoważniała. Zmarszczyła brwi i przyjrzała się córce badawczo.
– A może… to coś więcej?
– Co takiego? – zapytała Bahar, nie rozumiejąc.
– Bahar! – Cavidan nagle poderwała się na równe nogi, a jej twarz rozpromieniła się niemal dziecięcą ekscytacją. – Jesteś w ciąży z Kuzeyem!
Myśl o ciąży córki po nocy spędzonej z pijanym Kuzeyem rozgrzała ją od środka jak stary piec kaflowy w zimowy dzień.
– Mamo, błagam cię… – Bahar odwróciła wzrok, jakby chciała odepchnąć od siebie tę wizję. – Nie mów takich rzeczy.
– Moje dziecko! – zawołała Cavidan z błogosławieństwem w głosie. – Niech Bóg sprawi, że to prawda!
***
Naciye i Hülya znajdują się w gabinecie Kuzeya. Atmosfera jest napięta. Mężczyzna unosi wzrok znad dokumentów, zaskoczony niespodziewanym wejściem matki.
– Co się dzieje, mamo? – pyta chłodno. – Dlaczego wpadłaś tu tak nagle?
– Synu, nie słyszałeś, co się wczoraj wydarzyło? – Naciye aż drży z emocji. – Cavidan ogłosiła, że się wyprowadza. A Bahar… zemdlała. Upadła na podłogę! Kuzey, nie możemy tego po prostu zignorować.
– A co mam zrobić, mamo? – odparowuje, z rezygnacją opierając się o oparcie fotela.
– Cavidan mówi, że powinieneś poślubić jej córkę. Wczoraj rozmawiałyśmy do samego rana. Była przybita, rozżalona… Wyliczała wszystko, co dla nas zrobiła. Czy to nie ona zdemaskowała Silę? Pomogła też w sprawie Alpera. Teraz twoja kolej, Kuzey. Pora, żebyś i ty coś zrobił.
– Mamo, czego ty właściwie ode mnie oczekujesz?
– Przespałeś się z tą dziewczyną – rzuca bez ogródek. – Czy ci się to podoba, czy nie, musisz wziąć za to odpowiedzialność. Powinieneś poślubić Bahar!
– Ale Bahar niczego takiego od niego nie oczekuje – wtrąca spokojnie Hülya. – Rozmawiała z Kuzeyem. Doszli do porozumienia. Żadne z nich nie czuje się zobowiązane.
– Ale jej matka widzi to inaczej – odpowiada ostro Naciye. – I nie można jej się dziwić! Bahar to nie byle kto. To dziewczyna z dumą i godnością, którą trzeba chronić. Kuzey, nie możesz zostawić jej w takiej sytuacji. To byłoby haniebne!
Zapada napięta cisza. Kuzey wstaje powoli z fotela. Jego twarz blednie, a oczy ciskają błyskawice.
– Wystarczy! – wybucha w końcu. – Niech sobie idą, jeśli chcą. Nie zatrzymuję ich.
Robi krok w stronę matki, wyraźnie wzburzony.
– Rozmawiałem z Bahar. Zaproponowałem jej pomoc w nauce, wsparcie, ale nie złożę przysięgi małżeńskiej, której nie czuję. Nie zrobię tego, mamo. Ani dziś, ani nigdy!
Milknie. W jego oczach widać cień gniewu, ale też głęboko skrywane rozdarcie. Oddycha głęboko, próbując opanować emocje, lecz jego pięści wciąż są zaciśnięte.
***
Doktor Levent i Sila niespiesznie przechadzają się po parku. Dziewczyna trzyma w dłoniach kwiat z taką czułością, jakby chroniła go przed całym światem.
– Połóż go tutaj – mówi Levent łagodnym tonem. – Zabierzesz go z powrotem, gdy będziemy wracać.
– Nie, to niemożliwe – odpowiada stanowczo. – Obiecałam mu, że nigdy go nie opuszczę. Przysięgłam, że zawsze będę się nim opiekować.
Mężczyzna spogląda na nią uważnie, jakby ważył kolejne słowa.
– Sila, opowiedz mi o swojej rodzinie. Kim byli twoi rodzice? Jak wyglądało twoje dzieciństwo? Powiedz mi o swojej siostrze.
Dziewczyna unosi wzrok. W jej oczach pojawia się cień zrozumienia.
– To część terapii, prawda? – pyta, a potem skinieniem głowy potwierdza własną myśl. – Oczywiście. Opowiem ci.
W ciszy idą dalej parkową alejką, gdy nagle mija ich znajomy pielęgniarz.
– Tahsin – zwraca się do niego Levent. – Pan Kuzey i pani Feraye mają dziś przyjechać. Zaprowadź ich, proszę, do mojego gabinetu.
– Tak jest, panie doktorze – odpowiada pielęgniarz i oddala się.
Sila marszczy brwi. Na dźwięk imienia coś w niej drga.
– Kuzey… – powtarza, niemal szeptem, jakby to słowo obudziło coś uśpionego w jej pamięci.
– Tak, mamy z nim zaplanowane spotkanie – potwierdza Levent, spoglądając na nią z niepokojem. – Czy coś się stało?
– Nie wiem… przez chwilę to imię wydało mi się znajome – przyznaje niepewnie.
– Czy to nie jest ten mężczyzna, o którym wczoraj wspominałaś? Ten, którego kochałaś?
Sila spuszcza wzrok. Jej głos zaczyna drżeć.
– Nie pamiętam… Naprawdę nie pamiętam. Wszystko mam w głowie pomieszane… – W jej oczach zbierają się łzy.
Levent zatrzymuje się i mówi łagodnie:
– W porządku. Nie zmuszaj się. Usiądźmy na chwilę.
Siadają na ławce pod rozłożystym drzewem. Słońce przebija się przez liście, rzucając cienie na twarze.
– Mój tata… – zaczyna Sila cicho. – Nie ma go z nami od wielu lat. A mama… mama nigdy mnie nie kochała. Byłam dla niej ciężarem. Nie wiem dlaczego. Po prostu tak było.
– A twoja siostra? – dopytuje Levent.
Na wspomnienie Bahar, twarz Sili rozjaśnia się uśmiechem.
– Bahar kocha mnie bezgranicznie. I ja ją też. Dla mnie jest jak dziecko, nie jak siostra. To ja ją wychowałam. Była zawsze taka delikatna, taka przestraszona. Obiecałam, że będę ją chronić, że nigdy jej nie zostawię. Tak samo jak temu kwiatowi. Ale… zawiodłam ją. Zostawiłam ją samą. Co teraz robi? Jak się czuje?
– Pamiętaj, że ja też złożyłem ci obietnicę – przypomina Levent ciepłym tonem. – Powiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Wspominałaś o mężczyźnie, którego bardzo kochałaś. Kim on był?
Sila znów zamyka oczy. Przed jej oczami pojawia się obraz Kuzeya – bladego, osłabionego po wypadku, i siebie, czuwającej przy jego łóżku. Potem przychodzi wspomnienie jego krzyku. Jego słowa ranią ją jak żywe ostrze.
„Już nie wierzę w twoje łzy! Nigdy więcej tu nie przychodź! Odejdź!”
Jej usta drżą, a głos łamie się, gdy wypowiada:
– Wszystko… wszystko poszło nie tak. Kuzey… taka osoba już nie istnieje. On… on umarł.
– Sila – mówi Levent łagodnie, dotykając jej ramienia – oddychaj. Spokojnie. Jesteś tu. Jesteś bezpieczna.
Dziewczyna zamyka oczy i zaczyna głęboko oddychać, próbując opanować napływające emocje.
W tym momencie do ławki podchodzi Tahsin.
– Doktorze, pan Kuzey już przyjechał. Zaprowadziłem go do pańskiego gabinetu.
Levent wstaje. Spogląda na Silę, zastanawiając się, czy to spotkanie może coś w niej obudzić – czy otworzy drzwi do przeszłości, czy pogłębi zagubienie.
***
Gonul po raz kolejny znajduje pretekst, by odwiedzić dom Feraye. Tym razem zjawia się w towarzystwie Sedy, tłumacząc, że dziewczyna nie znała drogi i potrzebowała pomocy. Ledwie przekracza próg, Yildiz zabiera ją do ogrodu, z dala od oczu i uszu pozostałych domowników.
– Nie zmrużyłam oka przez całą noc – mówi Yildiz, mierząc Gonul zimnym, przeszywającym spojrzeniem. W jej głosie słychać gniew i determinację.
– Dowiedziałaś się czegoś? Powiedz mi… – Gonul próbuje zachować spokój, ale jej wzrok zdradza niepokój.
– Usłyszałam rozmowę Belkis i Feraye – mówi cicho Yildiz. – Mówiły, że ojcem Zeynep… jest Bulent. To prawda?
Gonul unosi podbródek, jakby chciała stawić czoła burzy. Jej twarz staje się nieprzenikniona, ale w oczach czai się cień winy.
– Tak – przyznaje po chwili. – Bulent jest jej ojcem.
Yildiz chwyta się za głowę, jakby nie mogła pomieścić w sobie tego, co właśnie usłyszała.
– Nie mogę w to uwierzyć… – szepcze. – Jeśli naprawdę jest jej ojcem, dlaczego nigdy jej o tym nie powiedział?! Jak można tak okrutnie milczeć? Przecież przez lata traktowano ją w tym domu jak intruza!
– To nie takie proste…
– Co tu jest skomplikowanego, Gonul?! – wybucha Yildiz. – Melis i Zeynep to siostry. Siostry! A Melis… ona ją nienawidzi. Traktuje jak rywalkę, jak intruza. Zeynep stała się ofiarą własnej rodziny.
– Wiem… jestem świadoma wszystkiego – odpowiada Gonul, zniżając głos.
– Skoro jesteś świadoma, zrób coś wreszcie! Powiedz prawdę. Zeynep ma takie samo prawo do miłości i nazwiska Bulenta jak każde z jego dzieci.
– Ma. Ma takie samo prawo jak Yigit i Melis…
– Właśnie! – przytakuje Yildiz z pasją. – Ta dziewczyna zasługuje na prawdę. Zasługuje, by poznać swoje korzenie. Może wtedy jej życie wreszcie nabierze sensu. Może uwierzy, że nie jest nic niewarta.
– Yildiz, proszę… – wzdycha Gonul. – To nie jest takie łatwe, jak ci się wydaje.
– A co w tym trudnego? Zabierasz ją na stronę i mówisz jej prawdę. Że Bulent jest jej ojcem. Co z tym zrobi – to już jej decyzja. Ale nie masz prawa dłużej patrzeć jej w oczy i ją okłamywać.
– Yildiz… to nie twoja sprawa – mówi ostro Gonul, choć w jej głosie pobrzmiewa więcej lęku niż gniewu.
– Jak to nie moja?! – oburza się Yildiz. – Codziennie widzę, jak Zeynep walczy o miejsce w tym domu. Jak znosi obelgi, upokorzenia… A jej rodzeństwo? Żyją w luksusie, w cieple i miłości, której jej odmówiono.
– To nie jest odpowiedni moment – próbuje bronić się Gonul. – Nie mogę jej teraz tego powiedzieć.
– A moim zdaniem właśnie teraz jest ten moment – odpowiada stanowczo Yildiz. – Zeynep ma prawo poznać prawdę. I im szybciej to się stanie, tym lepiej.
***
Bahar klęczy przy toalecie. Drży, trzymając się za brzuch. Mdłości nie dają jej spokoju – niemal nie opuszcza łazienki od rana.
Zaniepokojona Naciye puka lekko do drzwi.
– Bahar? – woła cicho. – Wszystko w porządku?
Drzwi się uchylają, a dziewczyna wychodzi blada jak ściana.
– Źle się czuję… – szepcze Bahar. – Nie wiem, co się dzieje.
Naciye marszczy brwi, przyglądając się jej uważnie.
– Bahar, powiedz mi szczerze… Kiedy ostatnio miałaś okres?
Dziewczyna milknie. Unika wzroku opiekunki.
– Nie wiem… Jakiś czas temu… – odpowiada w końcu.
Naciye blednie. Serce podchodzi jej do gardła.
– Boże… Bahar, czy ty… jesteś w ciąży?
Powyższy tekst stanowi autorskie streszczenie i interpretację wydarzeń z serialu Aşk ve Umut. Inspiracją do jego stworzenia był film Aşk ve Umut 207. Bölüm dostępny na oficjalnym kanale serialu w serwisie YouTube. W artykule zamieszczono również zrzuty ekranu pochodzące z tego odcinka, które zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych i ilustracyjnych. Wszystkie prawa do postaci, fabuły i materiału źródłowego należą do ich prawowitych właścicieli.








